[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ona jednak świdrującymi oczami umiała wypatrzyć smętek w najbardziej mrocznym kącie i biegła tam czym prędzej wypłoszyć go krzykiem i czarodziejstwem śmiechu.Wszelki smutek bał się jej jak diabeł święconej wody.Pojęła bystrze, że zgryzota, podobnie jak mętna woda, wciąż przybiera od deszczu łez; że jeśli smutkiem żywi się ją, rośnie bujnie jak chwast i wreszcie wszystko zagłuszy.Najlepiej jest nie poddać się smętkowi i gnać go na cztery wiatry, póki czas: otworzyć serce, jak okno, aby mógł przez nie wejść promień słońca, który wypija wilgoć łez i mętność zgryzoty.Smutek jest płochliwy i napada na tych tylko, co nie umieją obronić się, załamują ręce i głowę pochylają na piersi, z daleka jednak obchodzi tych, co go oczekują odważnie i z pogodnym czołem.Trzeba tytko strasznie, z całej siły wierzyć, ze będzie lepiej, a będzie lepiej.Radość jest sprawiedliwa, chociaż nierychliwa.Pan Podkówka jednak mówił prawdę, powtarzając jej często złote zdanie, co w mądrej narodziło się głowie, że „stracony jest każdy dzień bez uśmiechu”.Szkoda pana Podkówki… Co się z nim dzieje w tej chwili? Irenka myślała o nim często, przygotowując książki i zeszyty, aby napić się z nich mądrości.Co pół roku jeździła do miasta na egzaminy i przywoziła papier świadczący, że posiada głowę mokrą wprawdzie, ale doskonale umeblowaną i tak zasobną w wiedzę jak ul w miody.Starczyło jej tej mądrości nie tylko na użytek własny, lecz i na uczciwy podział z Jasiem, którego uczyła cierpliwie i roztropnie wyborną metodą swojego mistrza, pana Podkówki.Jaś miał wprawdzie głowę otwartą, lecz będącą w takiej przemyślanej spółce z brzuchem, że jeśli nie można było przemówić mu do rozumu, Irenka używała drogi pośredniej przez żołądek.Żarłoczny braciszek nie mógł zrozumieć zadania rachunkowego przez dwa dni, za cenę jednak dwóch jabłek lub kilku kawałków cukru rozwiązywał je natychmiast i olśniewająco.W ten sposób pęczniała jego głowa, ale i brzuch pęczniał odpowiednio.Daleko mu było wprawdzie do wspaniałości szaleństw Irenki, zdradzał jednak wybitne w tym kierunku zdolności, i gdyby nie nadmierne zamiłowanie do jedzenia, mógłby z czasem dojść w tym względzie do znacznych wyników.Na razie poza jednorazowym wybiciem sobie czterech, chwiejnych zresztą i jeszcze nieustatkowanych zębów, nie miał wspanialszych w swoim życiu przypadków.Toteż z nie tajoną zazdrością patrzył na dumny i długi spis świetnych czynów Irenki, która zdołała już nawet otrzymać w spadku całą furę pieniędzy.Zachwycała go czasem ta dzielna siostra.Jeśli tylko nie kazała mu trzymać w ręku kurzych jaj, wierzył jej ślepo i na jej rozkaz byłby za nią poszedł nawet w ciemność nocy, czego lękał się najwięcej.Właśnie znowu olśniła wszystkich, dokonawszy znamienitego dzieła.Było lato i ziemia smażyła się na patelni na słonecznym żarze.Cały naród żął żyto na polach, koło pustych chałup wałęsały się drobne dzieci, a psy spały w cieniu, aby zdobyć siły na nocną służbę.Nagle na końcu wsi wypełznął w górę kłąb czarnego dymu, a po chwili strzecha na niebiesko pomalowanej chaty buchnęła ogniem.Zdyszany, rozpaczliwy krzyk pobiegł przez pola i zwoływał wszystkich na ratunek.Złe, rude płomienie, jakby przerażone tymi głosami, zaczęły pożerać chatę szybko i zachłannie, aby im jej nie wydarto.Śmiertelna trwoga spędziła ludzi z pól.lrenka, usłyszawszy o pożarze, biegła, skacząc przez rowy i płoty, a za nią gonił pies Drab, zawsze gdzieś opodal wokół niej krążący.Wbiegła w ludzką gromadę, bezradną i przerażoną, i piskliwym głosem zaczęła wydawać rozkazy, taką zaś u wszystkich budziła wiarę i zaufanie, ze rozpacz ludzka ocknęła się i zrozumiała, co należy czynić, aby zdławić ogień, szydercze wydający głosy, i nie dać mu rozszerzyć się na inne chaty, co zbite w gromadę, jak zastrachane kuropatwy, patrzyły na pożar malutkimi oczyma okienek.Płonąca chata należała do biednej młodej wdowy, mającej swoje pólko daleko stąd, aż pod lasem.W tej chwili dopiero przybiegła, padając co krok, rozepchała ludzi i krzyknęła nieludzkim głosem:- Tam jest moje dziecko!Usiłowała skoczyć w ogień, ale śmiertelnie zmęczona długim biegiem zwaliła się jak kłoda.- Matko Boska! - krzyknęli ludzie.Stępiałym, bezradnym wzrokiem wpatrzyli się w chatę, która po raz pierwszy w swoim szarym i w ziemię zapadłym życiu pyszniła się - wspaniałym pióropuszem ognia.Przez drzwi i okna buchał żrący dym skłębioną, gęstą chmurą.- Tam jest dziecko! - ozwał się piskliwy, rozdzierający głos Irenki.Na wszystkich twarzach widać było zgrozę.Ten i ów uczynił ruch, jakby gotował się do skoku, lecz nikt nie skoczył.Chata płonęła jak pochodnia, a ogień, ze wściekłej uciechy, ciskał w górę płonące szczapy z krokwi.Jeszcze chwila, a wszystko runie i zapadnie się, czyniąc stos dymiący i syczący.- Jezus, Maria! - krzyknął ktoś w tej chwili.- Panienka! Panienka! - buchnął głos tak gorący jak ten pożar,Irenka przeżegnała się i jednym susem skoczyła przez niskie, czarnością dymu buchające drzwi.Za nią - o dziwo! - skoczył jej mądry pies, wydawszy z gardła jakieś głuche bulgotanie.Króciutka chwila wydała się wszystkim ciężkim, długim wiekiem.Ludzie nie śmieli odetchnąć, a serca w nich umarły.Matka dziecka wparła dzikie, oszalałe spojrzenie w drzwi swojej chaty, blada jak śmierć.Poruszyła ustami, lecz nie mogła wymówić słowa.A po chwili, udręczonej i strasznej, wydarło się z ludzkich piersi jakieś wielkie, szczęśliwe, radosne szlochanie: w otworze drzwi ukazała się Irenka, osmolona, czarna, słaniająca się na nogach.Sukienka tliła się na niej, kosmyki włosów były spalone.Jedną ręką zasłaniała usta, drugą cisnęła do piersi dziecko, na pół uduszone, lecz żywe.Wtedy pożar, jakby rozwścieczony, że wydarto mu łup, zasyczał z nienawiści, buchnął bardziej niż dotąd krwawo i ciężarem swego rudego gniewu tak przytłoczył nieszczęsną chałupę, ze nagle zapadła się, jakby z góry uderzona obuchem.Spośród trzasku belek i spośród syczenia ognia wydobył się wtedy nagły, przejmujący skowyt: to pies Drab ginął bohaterską śmiercią, przywalony pożarem, którego nie uląkł się, albowiem wierne jego, psie serce kazało mu pójść za swoją panią, którą miłował aż do śmierci.Niedługo potem wydawało się Irence, ze ją wzięto do niewoli i mocno skrępowano postronkami.Ostrożnie otworzyła najpierw lewe oko, potem prawe, badając, gdzie jest i dlaczego nie może poruszyć rękami.Z wielkim zdumieniem ujrzała, ze ma na rękach białe bandaże.Poruszyła się niespokojnie, a wtedy ktoś położył jej rękę na czole.To matka.Dziewczyna uśmiechnęła się do niej, ale jakoś bardzo smętnie.Irenka zaczyna myśleć na gwałt.„Musiałam zmalować coś nadzwyczajnego, kiedy taka gala”… W tej chwili zaczął w jej dziwnie rozkołysanej głowie szumieć pożar i błysnął jej przed oczami.„Aha! już wiem… - pomyślała.- Wyratowałam z ognia jakieś dziecko… Ja poparzyłam się, a Drab, biedaczysko, usmażył się na amen”.- Mamusiu!- Co, córeczko? Lepiej ci?- Mnie jest zupełnie dobrze.Czy tatuś bardzo się gniewa?- Nie gniewa się, ale bardzo się przestraszył.Wszyscy bardzo przestraszyliśmy się, a ciocia Amelia zemdlała.- Daj jej.Boże, zdrowie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl