Pokrewne
- Strona Główna
- MAREK KRAJEWSKI Edward Popielski 03.Liczby Harona (2011)
- Oramus Marek Senni zwyciezcy (SCAN dal 969)
- Huberath Marek S Miasta pod skala
- Oramus Marek Senni zwyciezcy (2)
- Wilk Marek Hlasko
- Hlasko Marek Opowiadania (2)
- Holynski Marek E mailem z Doliny Krzemowej
- Marek Holynski E mailem z Doliny Krzemowej
- Nik Pierumow Ostrze Elfow
- Llosa Mario Vargas Gawedziarz (SCAN dal 792)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- streamer.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„Wielce szanowny panie dyrektorze, ośmielam się wyrazić prośbę, którą może zechciałby pan przy sposobności uprzejmie uwzględnić.Pragnąłbym otrzymać numer telefonu prezesa w celu złożenia mu podziękowań za rozważenie propozycji spotkania się z nami w dogodnym dla niego terminie.Przy okazji mógłbym mu przekazać wyrazy uznania za korzystny dla interesów Fujitsu, a przy tym niezwykle taktowny sposób, w jaki przeprowadzał pan negocjacje”.Prezes okazuje się graczem GO w mistrzowskim stopniu drugiego dań.Będziemy zatem walczyć z ośmioma handikapami, ale okoliczności wskazują na to, że wygra.Partię możemy jednak rozegrać dopiero w czwartek, bo jego asystentka nie potrafiła zarezerwować żadnego lotu na jutro.***Sprzeciwu prawie nie widzę.Na zebraniu naszej inicjatywnej szóstki pada tylko jedna nieśmiała uwaga: może lepiej nie sprzedawać i doprowadzić sprawę do końca? Na IPO tak się znakomicie zarabia.- Nie, nie - protestuje reszta zespołu.- Wypychamy Talismana za bramę i niech się martwią inni.Ciągle jesteśmy pod wrażeniem katastrofy Netpower.Podpisujemy umowę, przekazujemy kość i oprogramowanie z pełną dokumentacją.Prezes Fujitsu w japońskim stylu daje pracownikom hojne odprawy, inwestorzy dostają stusześćdziesięcioprocentowy zwrot wyłożonego kapitału.Daniel zgarnia swoją działkę i w euforii rozrzuca studolarówki po parkingu, ale zaraz się opanowuje i skrzętnie je zbiera.Reszta dla nas.Wszyscy są zadowoleni.Zabieramy swoje rzeczy, ostatni gasi światło.Poszło tak szybko, że świadomość chyba nie nadążyła za rozwojem sytuacji.Dociera to do mnie dopiero nazajutrz.Pozwalam sobie na komfort spania do dziesiątej i śniadanie w ogródku Cafe Verona przy porannej gazecie.Kawiarnia przeszła do historii dzięki jednemu z programów graficznych SGI: była to demonstracja rzutowania dwuwymiarowego obrazu na trójwymiarową powierzchnię.W metalicznym obiekcie (zależnie od dokonywanego przez widza wyboru mógł to być volkswagen, opiekacz do chleba albo inny przedmiot o skomplikowanym kształcie) odbijało się wnętrze przytulnej kawiarenki.Wszystkie inne dema miały nazwy tłumaczące istotę eksperymentu: „Lot nad górami”, „Bitwa czołgów”, „Drgający płomień świecy”.Tylko to demo było oznaczone tajemniczym kryptonimem „CV”.W czasie promocyjnych wykładów w Europie zadawano mi często pytanie: „Jak należy interpretować skrót CV? Czy chodzi o creative vision?” Ależ skąd, to nasze ulubione miejsce spotkań: Cafe Verona.Od razu robiło się milej, bo ta zakulisowa informacja niezawodnie wszystkich dowartościowywała.Jak dobrze siedzieć w dzień roboczy przy stoliku Cafe Verona bez obowiązku omawiania bieżącego projektu.Pogodne niebo, studenci na porannym spacerze, umiarkowany ruch na ulicy, uśmiechnięte kelnerki.Co za ulga! Czy naprawdę przestałem zachowywać się jak wiewiórka, bez opamiętania przebierająca łapkami w obłąkańczym, wirującym bębnie?W gazecie trafiam na artykuł o SGI.Nie wiedzie im się najlepiej.Nowy prezes ma trudności z opanowaniem kryzysu.Firmę czekają procesy wytoczone przez akcjonariuszy, którzy zarzucają jej ukrywanie rzeczywistej skali problemów.Wątpię, by chodziło o działania w złej wierze, ale nawet wygrana sprawa sądowa mocno nadszarpnie zachowywane na czarną godzinę rezerwy SGI.Dziennikarz cytuje anonimowego pracownika pionu „zasobów ludzkich”: „Najdotkliwiej odczułem zmiany w jadłospisie beer bust.Przedtem organizowaliśmy wyszukane przyjęcia po 1300 dolarów.Teraz muszę serwować ludziom dziadowskie krakersy i salsę, bo ograniczono nam budżet na tę imprezę do 150 dolarów”.Sprawdzam notowania giełdowe w tej samej gazecie.Akcje SGI, wyceniane niedawno na 45 dolarów, spadły do dziewięciu.Wyobrażam sobie, jak odbiło się to na morale pracowników, z przerażeniem obserwujących topniejącą wartość swoich opcji.Jakim pomyślnym zbiegiem okoliczności okazała się przygoda z Talismanem! Łatwo przyszło, łatwo poszło - i znowu łatwo przyszło.***Wspaniale jest być finansowo niezależnym, ale co dalej robić z tak miło rozpoczętym porankiem? Mógłbym pójść na emeryturę, ale na to chyba za wcześnie.W Dolinie Krzemowej sukces bynajmniej nie gwarantuje spokojnej egzystencji i odpoczynku.Pod presją otoczenia trzeba go powtórzyć albo dokonać czegoś jeszcze bardziej spektakularnego.Na razie nie mam ochoty na zakładanie następnej firmy.Było i się zmyło, trzeba wymyślić inny scenariusz.Może powinienem wrócić na uczelnię? Ale to mnie jakoś nie pociąga.Od czasu do czasu miałem do czynienia z akademikami - mobilizowano mnie do obsługi grup z europejskich uniwersytetów, które odwiedzały Dolinę Krzemową.Zwiedzający zapoznawali się z pracami, oglądali komputery.Patrzyli nam przymilnie w oczy, wymuszali prywatne adresy e-mailu, a potem męczyli, żeby im załatwić jakąś dorywczą pracę, praktykę albo przynajmniej następną wizytę.Starałem się im pomóc, pamiętając, jak przed laty nasi, w czasie sporadycznych naukowych wypadów na Zachód, usiłowali za wszelką cenę zaczepić się we francuskich czy angielskich instytutach.To, że teraz właśnie Francuzi i Anglicy proszą o wsparcie, wcale nie dawało mi satysfakcji.Motywują ich głównie pieniądze, choć nie zarobki.Chodzi im o nakłady na badania, bez których w informatyce niewiele można zrobić - na starym kontynencie uniwersytety bardzo cierpią na brak funduszy.Sugerowanie akademikom, aby, jak Amerykanie, dogadali się z przemysłem, nie należy do dobrego tonu.Goście dają do zrozumienia, że robienie trywialnych tematów dla kasy uwłacza godności pracownika nauki.Pracowałem na uczelni i w przemyśle, mogę zatem ów pogląd zweryfikować.Uniwersytecki etos poświęcania się czystym badaniom podstawowym to fikcja, która nie wytrzymuje naporu życia.Nawet w Stanach trzeba zabiegać o fundusze na projekty, nieustannie pisać propozycje, rozliczenia i sprawozdania.Bywa, że wymyśla się temat zupełnie bezużyteczny, ale o chwytliwym tytule.Odwala się badania, wygłasza referat na konferencji, publikuje artykuł w prasie fachowej.Przeczyta go może dziesięć osób, dwie pochwalą, a potem leży latami na półce, pokrywając się kurzem.***W przemyśle nie ma natomiast korumpującego środowiska naukowe wymogu publikowania (publish orperish - „publikuj lub giń”).Mniej tu politykowania, gdyż kryteria oceny są znacznie klarowniejsze: albo zrobisz pieniądze, albo nie.Czysta sytuacja.Liczą się konkrety i czas nagli, bo konkurencja i klienci naciskają.Kiedyś w SGI otrzymałem e-mailem wołanie o pomoc.Jakiś Nowozelandczyk pisał, że w jednym z obiektów na tworzonym przez niego obrazie pojawia się tajemniczy czarny punkcik.Załączał program i prosił o przetestowanie, a nuż jest coś nie tak z jego maszyną.Sprawdziłem na moim komputerze.W środku czerwonego kółka istotnie tkwiła czarna kropka.Przeczesałem program - wszystko w porządku.Do sprawdzania poprawności używanej przez tę maszynę biblioteki graficznej zabrałem się dopiero po dwóch dniach poszukiwań [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.„Wielce szanowny panie dyrektorze, ośmielam się wyrazić prośbę, którą może zechciałby pan przy sposobności uprzejmie uwzględnić.Pragnąłbym otrzymać numer telefonu prezesa w celu złożenia mu podziękowań za rozważenie propozycji spotkania się z nami w dogodnym dla niego terminie.Przy okazji mógłbym mu przekazać wyrazy uznania za korzystny dla interesów Fujitsu, a przy tym niezwykle taktowny sposób, w jaki przeprowadzał pan negocjacje”.Prezes okazuje się graczem GO w mistrzowskim stopniu drugiego dań.Będziemy zatem walczyć z ośmioma handikapami, ale okoliczności wskazują na to, że wygra.Partię możemy jednak rozegrać dopiero w czwartek, bo jego asystentka nie potrafiła zarezerwować żadnego lotu na jutro.***Sprzeciwu prawie nie widzę.Na zebraniu naszej inicjatywnej szóstki pada tylko jedna nieśmiała uwaga: może lepiej nie sprzedawać i doprowadzić sprawę do końca? Na IPO tak się znakomicie zarabia.- Nie, nie - protestuje reszta zespołu.- Wypychamy Talismana za bramę i niech się martwią inni.Ciągle jesteśmy pod wrażeniem katastrofy Netpower.Podpisujemy umowę, przekazujemy kość i oprogramowanie z pełną dokumentacją.Prezes Fujitsu w japońskim stylu daje pracownikom hojne odprawy, inwestorzy dostają stusześćdziesięcioprocentowy zwrot wyłożonego kapitału.Daniel zgarnia swoją działkę i w euforii rozrzuca studolarówki po parkingu, ale zaraz się opanowuje i skrzętnie je zbiera.Reszta dla nas.Wszyscy są zadowoleni.Zabieramy swoje rzeczy, ostatni gasi światło.Poszło tak szybko, że świadomość chyba nie nadążyła za rozwojem sytuacji.Dociera to do mnie dopiero nazajutrz.Pozwalam sobie na komfort spania do dziesiątej i śniadanie w ogródku Cafe Verona przy porannej gazecie.Kawiarnia przeszła do historii dzięki jednemu z programów graficznych SGI: była to demonstracja rzutowania dwuwymiarowego obrazu na trójwymiarową powierzchnię.W metalicznym obiekcie (zależnie od dokonywanego przez widza wyboru mógł to być volkswagen, opiekacz do chleba albo inny przedmiot o skomplikowanym kształcie) odbijało się wnętrze przytulnej kawiarenki.Wszystkie inne dema miały nazwy tłumaczące istotę eksperymentu: „Lot nad górami”, „Bitwa czołgów”, „Drgający płomień świecy”.Tylko to demo było oznaczone tajemniczym kryptonimem „CV”.W czasie promocyjnych wykładów w Europie zadawano mi często pytanie: „Jak należy interpretować skrót CV? Czy chodzi o creative vision?” Ależ skąd, to nasze ulubione miejsce spotkań: Cafe Verona.Od razu robiło się milej, bo ta zakulisowa informacja niezawodnie wszystkich dowartościowywała.Jak dobrze siedzieć w dzień roboczy przy stoliku Cafe Verona bez obowiązku omawiania bieżącego projektu.Pogodne niebo, studenci na porannym spacerze, umiarkowany ruch na ulicy, uśmiechnięte kelnerki.Co za ulga! Czy naprawdę przestałem zachowywać się jak wiewiórka, bez opamiętania przebierająca łapkami w obłąkańczym, wirującym bębnie?W gazecie trafiam na artykuł o SGI.Nie wiedzie im się najlepiej.Nowy prezes ma trudności z opanowaniem kryzysu.Firmę czekają procesy wytoczone przez akcjonariuszy, którzy zarzucają jej ukrywanie rzeczywistej skali problemów.Wątpię, by chodziło o działania w złej wierze, ale nawet wygrana sprawa sądowa mocno nadszarpnie zachowywane na czarną godzinę rezerwy SGI.Dziennikarz cytuje anonimowego pracownika pionu „zasobów ludzkich”: „Najdotkliwiej odczułem zmiany w jadłospisie beer bust.Przedtem organizowaliśmy wyszukane przyjęcia po 1300 dolarów.Teraz muszę serwować ludziom dziadowskie krakersy i salsę, bo ograniczono nam budżet na tę imprezę do 150 dolarów”.Sprawdzam notowania giełdowe w tej samej gazecie.Akcje SGI, wyceniane niedawno na 45 dolarów, spadły do dziewięciu.Wyobrażam sobie, jak odbiło się to na morale pracowników, z przerażeniem obserwujących topniejącą wartość swoich opcji.Jakim pomyślnym zbiegiem okoliczności okazała się przygoda z Talismanem! Łatwo przyszło, łatwo poszło - i znowu łatwo przyszło.***Wspaniale jest być finansowo niezależnym, ale co dalej robić z tak miło rozpoczętym porankiem? Mógłbym pójść na emeryturę, ale na to chyba za wcześnie.W Dolinie Krzemowej sukces bynajmniej nie gwarantuje spokojnej egzystencji i odpoczynku.Pod presją otoczenia trzeba go powtórzyć albo dokonać czegoś jeszcze bardziej spektakularnego.Na razie nie mam ochoty na zakładanie następnej firmy.Było i się zmyło, trzeba wymyślić inny scenariusz.Może powinienem wrócić na uczelnię? Ale to mnie jakoś nie pociąga.Od czasu do czasu miałem do czynienia z akademikami - mobilizowano mnie do obsługi grup z europejskich uniwersytetów, które odwiedzały Dolinę Krzemową.Zwiedzający zapoznawali się z pracami, oglądali komputery.Patrzyli nam przymilnie w oczy, wymuszali prywatne adresy e-mailu, a potem męczyli, żeby im załatwić jakąś dorywczą pracę, praktykę albo przynajmniej następną wizytę.Starałem się im pomóc, pamiętając, jak przed laty nasi, w czasie sporadycznych naukowych wypadów na Zachód, usiłowali za wszelką cenę zaczepić się we francuskich czy angielskich instytutach.To, że teraz właśnie Francuzi i Anglicy proszą o wsparcie, wcale nie dawało mi satysfakcji.Motywują ich głównie pieniądze, choć nie zarobki.Chodzi im o nakłady na badania, bez których w informatyce niewiele można zrobić - na starym kontynencie uniwersytety bardzo cierpią na brak funduszy.Sugerowanie akademikom, aby, jak Amerykanie, dogadali się z przemysłem, nie należy do dobrego tonu.Goście dają do zrozumienia, że robienie trywialnych tematów dla kasy uwłacza godności pracownika nauki.Pracowałem na uczelni i w przemyśle, mogę zatem ów pogląd zweryfikować.Uniwersytecki etos poświęcania się czystym badaniom podstawowym to fikcja, która nie wytrzymuje naporu życia.Nawet w Stanach trzeba zabiegać o fundusze na projekty, nieustannie pisać propozycje, rozliczenia i sprawozdania.Bywa, że wymyśla się temat zupełnie bezużyteczny, ale o chwytliwym tytule.Odwala się badania, wygłasza referat na konferencji, publikuje artykuł w prasie fachowej.Przeczyta go może dziesięć osób, dwie pochwalą, a potem leży latami na półce, pokrywając się kurzem.***W przemyśle nie ma natomiast korumpującego środowiska naukowe wymogu publikowania (publish orperish - „publikuj lub giń”).Mniej tu politykowania, gdyż kryteria oceny są znacznie klarowniejsze: albo zrobisz pieniądze, albo nie.Czysta sytuacja.Liczą się konkrety i czas nagli, bo konkurencja i klienci naciskają.Kiedyś w SGI otrzymałem e-mailem wołanie o pomoc.Jakiś Nowozelandczyk pisał, że w jednym z obiektów na tworzonym przez niego obrazie pojawia się tajemniczy czarny punkcik.Załączał program i prosił o przetestowanie, a nuż jest coś nie tak z jego maszyną.Sprawdziłem na moim komputerze.W środku czerwonego kółka istotnie tkwiła czarna kropka.Przeczesałem program - wszystko w porządku.Do sprawdzania poprawności używanej przez tę maszynę biblioteki graficznej zabrałem się dopiero po dwóch dniach poszukiwań [ Pobierz całość w formacie PDF ]