[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozumiesz, dziubku, musiałam nieustannie o tym myśleć.Jeśli chowasz podobną niespodziankę w zanadrzu, lepiej się nie przyznawaj.Dla własnego dobra.- Nie jest to nic podobnego - zapewnił decydent Vickers poważnie.- No i miejsce tego niekoniecznie jest w zanadrzu.- Dobra odpowiedź, dziubku - zgasiła papierosa i od­wróciła się gwałtownie, prawdopodobnie dlatego, żeby udowodnić, jakie jędrne ma piersi.- Rozbierz się i pokaż, czym dziś zamierzasz mnie uwieść.Była starsza od jasnowłosej Makedonii i nie tak ładna jak tamta.Ale piersi miała znakomite.- Masz wspaniały biust - powiedział.- Bierzesz zastrzy­ki silikonowe? Przekrzywiła głowę jak ptak, który za chwilę odleci.- W jakim świecie ty żyjesz, dziubku? - powiedziała, jakby to cokolwiek wyjaśniało.- Wszystkie biorą.- Rozej­rzała się z roztargnieniem po pomieszczeniu.- Znasz zwy­czaje obowiązujące w takich miejscach jak to? Nie wolno mnie całować ani dotykać łapami.W ogóle zachowuj się raczej grzecznie, inaczej paru mocnych facetów zrobi z cie­bie befsztyk.Szmal rzecz jasna z góry.W porządku.A teraz wejdź tutaj, żeby nałożyć ochraniacz.Wysmagany ciepło-zimnym wiatrem, zatopiony po szyję w cieniutkiej warstwie przezroczystego tworzywa, lżejszy o pięćdziesiąt koron, z paczką ostróg w garści decydent Vickers podszedł do kobiety, która nie była Makedonią.- Możesz to odłożyć, dziubku - powiedziała kobieta.- Słyszysz? Co to jest?- Ja bym chciał.- wyznał nieśmiało decydent.Kobieta wyjęła mu z ręki pudełko, otworzyła je i wydostała ostrogi.- No, no - powiedziała - no, no.To będzie kosztowało dwadzieścia ekstra.Jakie to szczęście, myślał Przerębel dokładając pienią­dze, że Centrala finansuje wszystkie wydatki spowodowane okolicznościami akcji.Wyciągnął rękę po ostrogi.- Głuptasku - powiedziała kobieta.- One są dla mnie - i błyskawicznie zamocowała sobie przylgi na kost­kach.Szyby dawno zdążyły pokryć się intensywnym granatem.- Chodź - powiedziała kobieta, która nie była Makedonią.Sięgnęła gdzieś za siebie i na ścianie rozbłysły cztery czerwone cyfry.- Mamy do dyspozycji całe dwa ty­siące sekund, dziubku.- Aż tyle? - powiedział trzydzieści jeden poziomów wy­żej niejaki Boskersq.- Morze czasu.Zdążymy bez pośpie­chu porozmawiać o tym i owym.Ale przede wszystkim przepraszam, że tak długo na mnie czekałaś, Grynx.8Mówiące piwo robiło karierę.W swoim gabinecie, przy starym biurku z dębowego drzewa siedzi Prezydent.Opiera się łokciami o blat, głową wisi nisko nad splecionymi rękami.Meble w gabinecie są ciężkie, wielkie, wykonane w czasach, kiedy ludzie poświę­cali sporą część życia na wytwarzanie rzeczy bogato zdo­bionych - i wkładali w to duszę.Dlatego meble Prezyden­ta, zabrane jeszcze z Ziemi, wyraźnie odcinają się od funkcjonalnej surowości gabinetu.Śruby mocujące je do podłogi zabezpieczają przed przesuwaniem przy niespo­dziewanych zmianach kursu.Szuflady i szafki, w których Prezydent od dawna niczego nie przechowuje, zamykają się na mechaniczne zamki zapadkowe.Front biurka, jego boki zdobią dębowe liście, złote okucia.W gabinecie Laveerson czuje się bezpiecznie - jak w czołgu lub w fortecy.Ściany gabinetu wyłożone są srebrem.Pod puszystym dywanem - srebro.Mimo poczucia bezpieczeństwa Prezydent nie lubi swe­go gabinetu, czuje się tutaj źle.Gładź ścian kole w oczy, cisza dzwoni w uszach.Nadmiar komfortu przeszkadza w skupieniu, spod srebrnego sufitu nieustannie spadają pokuśliwe projekty: piwo, przechadzka, drzemka.Trzeba toczyć z nimi ciągłe walki.Żeby dzisiejszego dnia dać im odpór na dobre, Prezydent przysuwa ku sobie puszkę piwa i kufel.Oprócz łokci Prezydenta, kufla oraz kilku puszek mówią­cego piwa na blacie leżą rozłożone dokumenty.To mne­motechniczne kopie akt z Centralnej Krioteki Osobowej.Wydział Spraw Ściśle Tajnych, przeniesione na zwykły pa­pier.Trzy, tak, trzy komplety.Prezydent spogląda ku nim niechętnie, wie, że wkrótce będzie się musiał nimi zająć.Tymczasem odrywa kapsel, piwo wzdycha z ulgą (lecz może to tylko złudzenie, myśli Prezydent, wszak jesteśmy skrajny­mi antropocentrystami), przez podłużny otwór nieśmiało wydobywa się piana.- Jestem mówiące piwo - bulgoce piwo w puszce.- Jak tu ciemno i ciasno.Wylej mnie do przestronnego kuf­la.Więc jednak, myśli z satysfakcją Prezydent.Czeka na powtórzenie wezwania, nachyla się, słucha uważnie.Glos płynie z wnętrza puszki, niepodobna osądzić, czy wydaje go blacha, czy ciecz, czy może uwięziony w środku demon.Ostrożnie, żeby nie uronić kropli złocistego płynu na lśnią­cy czystością blat, Prezydent przelewa piwo do kufla.- Och, dziękuję ci - wzdycha piwo z ulgą, rozpręża się.Widać wyraźnie, jak mości się w kuflu.Od naddennych turbulencji wywołanych strumieniem z puszki unosi się ku powierzchni mgła bąbelków, by tam w czarodziejski spo­sób osiadać śnieżnym kożuchem piany.Prezydent podnosi kufel do ust, moczy wargi w pianie, w samej pianie.- Och, tak, jestem mówiące piwo - cieszy się zawartość kufla.- Tak, tak, pij mnie, wypij mnie.Jestem zimne i sma­czne.Wczoraj, mniej więcej o tej samej porze, odwiedził Laveersona Rippert.- Porozmawiajmy, Prezydencie - zapro­ponował sadowiąc się na blacie biurka.Podczas rozmowy wyglądali jak załoga dwuosobowej warowni - Rippert ges­tykulując pokazywał dalekie cele na przeciwległej ścianie, a Prezydent przyczajony wśród gotowych do strzału puszek przyglądał się celom okiem myśliwego.- Trochę inaczej to sobie wyobrażaliśmy - rzekł Rippert, a Prezydent przytaknął bez przekonania.Nie cierpiał pou­fałości typu siadanie na blacie biurka.- Dwukolorowi.- zaczął Rippert - pal ich sześć.Sami w sobie nie są chyba groźni.Ale czy pomyślał pan, Prezy­dencie, co się stanie, kiedy wykorzystają swój wpływ na załogę?Prezydent wzruszył, niechętnie ramionami.- Załoga - kontynuował Rippert - to już nie ci sami lu­dzie, których położył pan spać po przygodach na Planecie Dwóch Kolorów.Czy zdaje pan sobie sprawę, kogo wieziemy z powrotem? Podczas gdy myśmy spali, na statku po­jawił się czarodziej - i wszystko odmienił.Zamiast zgrai dekowników, którzy przeżyli wyprawę chowając się po ką­tach, gdy inni nadstawiali za nich karku, wiezie pan legion bohaterów.Każdy z nich szykuje serię opowieści o własnych czynach, tym są teraz głównie zajęci, i nagle - niech pan pomyśli - pojawiają się Dwukolorowi, tajemniczy feno­men, który może zagrozić misternie budowanym wizjom, spowodować, że upragniony bieg wydarzeń nie dopełni się tak łatwo do końca.Racja, myśli Prezydent, czy wypada się dziwić, że u kresu podróży rozmyślają przede wszystkim o roli, jaką przyjdzie im grać od momentu zejścia na płytę kosmodromu? Że nie mają ochoty narażać więcej cennego życia, przewiezione­go z takim trudem przez kiloparseki i lata?Rippert zerwał kapsel i łyknął piwo prosto z puszki.- Nie za wiele wiemy o Dwukomorowych, ale zadbaliśmy o to, by przeciętny członek załogi wiedział jeszcze mniej.W ten sposób pragnęliśmy zachować przewagę.Będziemy mieli szczęście, jeśli to się nie zemści.Wie pan, Prezyden­cie, jak zachowuje się dziecko, któremu grozi utrata ulu­bionej zabawki? Protestuje, tupie nogami, płacze.- Sugeruje pan, że grozi nam kolejny bunt?- Coś w tym sensie.Załoga wyobraża sobie, że winę za niejasną sytuację ponosimy my: ja, pan, Rada Statku.Że nikłe wyniki akcji przeciw Dwukolorowym dowodzą naszej nieudolności, małej operatywności, kunktatorstwa.kto wie, czego jeszcze.- W takim razie powiedzmy im całą prawdę.- Zwariował pan? Mówiąc im wszystko, co wiemy i co nam się zdaje, doprowadzimy jedynie do zwiększenia nie­ufności.Będą tak czy owak sądzić, że sedno pozostaje ukryte [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl