[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A pewnego dniapowiesz sobie: "Do cholery z tym wszystkim".I pójdziesz w cug zkolegami, bo się zbuntujesz i powiesz: "Gdzie młodość! Gdzieużycie?" To twoje święte prawo i nikt do ciebie pretensji mieć niemoże.A ona ci będzie robić wymówki, płakać i błagać, aż w końcuprzyjdzie dzień, że popatrzysz na nią z nienawiścią; zobaczysz, żezbrzydła, postarzała się i wtedy, po raz pierwszy, niewinnieuderzysz moją żonę.Umilkł; oglądał w zamyśleniu swoje ręce pokancerowane i poprzeżeranesmarami.W ciąż zgrzytały pociągi.Pod płotem zawodziło już wielusolistów; wśród nich siłą głosu wyróżniał się jeden śpiewający tango"Czy pamiętasz, moja ukochana?" Warczały ostatnie zjeżdżające dobazy samochody.Słońce zbiegło już poza domy miasta, dachy byłyzłote i czerwone, cienie - fioletowe i długie.Rozsypane po placustłuczone butelki i puszki od konserw lśniły jak diamenty.Nagrzanaziemia pachniała anemiczną wilgocią.Wiatr był lekki i suchy;pachniał wapnem, smołą i mokrym piachem - budowano tu nie-dalekowielkie osiedle.Na ciemniejącym niebie stygły w słońcu czerwonemury.Szwagier Zawadzkiego pod-niósł się i zapytał:- Robimy flakon?Nie zdążyli mu odpowiedzieć.W ciszy spokojnego przedwieczorurozległ się potężny głos."Uwaga, uwaga! - ryczały głośniki.- Dziśo godzinie szesnastej trzydzieści w świetlicy związkowej prelegentTowarzystwa Wiedzy Powszechnej wygłosi pogadankę pod tytułem "Jak ikiedy polecimy na księżyc".Wykład ilustrowany będzie przezroczami.Po prelekcji dyskusja.Powtarzam.Dziś o godzinie szesnastej149 trzydzieści."- Dorzućcie dychę - powiedział szwagier, kiedy zapanowała znów cisza- i zrobimy flakon.- Wziął pieniądze i odszedł.- Ja tego nie wytrzymam - powiedział z rozpaczą Tadeusz.- Nigdy nicmiałem nikogo, ani matki, ani kumpli.Zawsze wierzyłem w miłość.Nie wiem, jak będę mógł żyć bez niej.Jak? Po co? - Spojrzał naZawadzkiego przekrwionymi oczyma.- Ty teraz po-wiesz, że jestemmłody i znajdę sobie sto innych, tak? Powiesz mi czy nie? Mów! -krzyknął.- Mów! Dlaczego nie mówisz?- Rany jedynego Boga! - powiedział Zawadzki.Wskazał ręką przedsiebie i zatoczył nią koło.- Ile czasu będą jeszcze te łączki, teludzie pod płotem, te hotele, te składki na flaszkę po pięć złotych,te tablice bumelantów, tłok w tramwajach, te kolejki po masło? Ilejeszcze czasu zakochani nie będą mieli gdzie mieszkać, ile czasujeszcze ludzie będą rozchodzić się z sobą, bo mieszkanie, pranie,sraty-taty? Gdyby nie to, że wiem, jak było przedtem, pomyślałbym,że znalazłem się w piekle.Nie wierzę w inne piekło, ale jeśli nawetjest coś takiego, to te flaszki, te faceci pod płotem, te kolejki pomięso, dziewczyny w hotelach - to jest gorszym piekłem.Tadeusz podniósł głowę.Miażdżył trawę obcasem.l teraz dopierojasno zrozumiał, że jego miłość, jego pragnienia i najświętsze słowaprzepadają nie przez zdradę, rozłąkę czy śmierć, lecz przez tewszystkie małe, uprzykrzone i nędzne sprawy, o których mówił tamtenczłowiek.- Chryste! - wybełkotał ochryple.- Chryste.Czerwona mgłaprzesłoniła mu oczy.Wyprostował się i rozejrzał nieprzytomnie.Potem począł biec przed siebie.Potykał się o pudełka od konserw,przebiegał po zaimprowizowanych naprędce stolikach, rozbijającludziom butelki, miażdżąc ogórki, śledzie, bułki i kiszoną kapustę,przewracał się, wstawał i biegł dalej.Kiedy usłyszał rozwścieczonewrzaski i zrozumiał, że gonią go ludzie - skręcił gwałtownie; biegłw stronę bocznicy kolejowej, tam gdzie wciąż przetaczano pociągi.Dopadł wreszcie toru i zobaczył, że nadjeżdża akurat pusta loko-motywa."To wszystko nieprawda! - pomyślał.- To nieprawda!" Ludziejuż nadbiegali; zdawało mu się, że czuje na karku ich gorąceoddechy.Wyprężył się jak kot i chciał rzucić się pod koła, leczwtedy ktoś z nadludzką siłą krzyknął: "Uwaga!" Tadeusz machinalniezatrzymał się - lokomotywa przejechała, dojrzał jeszcze spoconątwarz maszynisty."Uwaga! - mówił głos.- Dziś o godzi-nieszesnastej trzydzieści prelegent Towarzystwa Wiedzy Powszechnejwygłosi pogadankę pod tytułem "Kiedy i jak polecimy na księżyc".Poprelekcji." Nie usłyszał już nic więcej, gdyż w tym momenciedopadli i powalili go ludzie.1955Pijany o dwunastej w południeZdarzyło się to w południe i w skwar, który każdy zakątek kamiennegomiasta napełniał udręką; liście na drzewach wiotczały i gorącyasfalt potężnie pachniał smołą.Ulicą szedł pijany człowiek.Kapelusz trzymał mu się na samym czubku głowy owym cudownymsposobem, w jaki potrafią nosić kapelusz tylko pijacy - trzezwemuczłowiekowi spadłby z głowy już po trzech krokach; pijak zaś150 przejdzie w nim przez siedem piekieł.Krok jego był równie szeroki,jak i niewymierny; najtęższy geometra okazałby się dzieckiem, gdybykazano mu wymierzyć tę gmatwaninę rombów, elips, zygzaków.Przechodnie oglądali się za nim, a on szedł; miał przerażającą twarzobłąkanego proroka i rozpychał rękami powietrze z takągwałtownością, jakby co chwila napotykał przeszkody [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl