[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Spieszcie czym prędzej do cedru!Nikt już temu teraz nie mógł przeszkodzić, ale postanowiłem dać przedtem Inczu-czunienauczkę i nie odszedłem, dopóki nie zbliżył się do mnie na czterdzieści kroków.Potem popę-dziłem ku drzewu.Gdybym był jeszcze w wodzie, na pewno by mu się udał rzut tomahaw-kiem, teraz jednak byłem pewien, że nie użyje topora, dopóki się nie dostanie na brzeg.Drzewo stało w odległości trzystu kroków od brzegu.Przebiegłem szybko połowę tej odległości, zatrzymałem się znowu i spojrzałem za siebie.Wódz właśnie wychodził z wody i szedł w pułapkę, którą nań zastawiłem.Doścignąć mniejuż nie mógł, chyba rzucając tomahawkiem.Wyrwał go też zza pasa i ruszył pędem.Nieumykałem wciąż jeszcze i dopiero gdy się przybliżył na niebezpieczną dla mnie odległość,rzuciłem się do ucieczki, ale tylko pozornie.Powiedziałem sobie tak: ,,Dopóki będę stał spo-kojnie, Inczu-czuna nie rzuci toporem, bo wie, że uskoczę na bok, widząc nadlatujący toma-hawk.A zatem rzuci nim dopiero wtedy, gdy się odwrócę i zacznę uciekać.Zacząłem więcpozornie umykać, ale po dwudziestu krokach zatrzymałem się nagle i znowu odwróciłem siętwarzą ku niemu.Domyśliłem się słusznie! Inczu-czuna bowiem, chcąc być pewnym rzutu, stanął na miej-scu, zawinął toporem nad głową i cisnął nim właśnie w chwili, gdy spojrzałem na niego.Wy-konałem więc dwa, trzy skoki w bok, topór przeleciał koło mnie i zarył się głęboko w piasek.Tego właśnie pragnąłem, podbiegłem, podniosłem go i ruszyłem spokojnym krokiem na-przeciw wodza.Inczu czuna krzyknął ze złości i puścił się do mnie biegiem jak wściekły.Widząc to zamierzyłem się tomahawkiem i zawołałem groznie: Stój, Inczu-czuno! Znowu pomyliłeś się co do Old Shatterhanda.Czy chcesz własnymtoporem dostać po głowie?Zatrzymał się w biegu i krzyknął: Psie, jak mi w wodzie umknąłeś? Zły Duch znów ci dopomógł! Nie wierz temu! Jeśli tu może być mowa o duchu, to właśnie dobry Manitou opiekowałsię mną w tej niebezpiecznej chwili.Mówiąc to, spostrzegłem, że jego oczy, zwrócone na mnie, płoną jakby pod wpływemukrytego zamiaru.Dodałem więc ostrożnie: Chcesz mnie zaskoczyć, zaatakować, widzę to po tobie.Nie czyń tego, bo oznaczałobyto twoją śmierć.Nic ci się nie stanie, gdyż naprawdę lubię ciebie i Winnetou, ale jeśli rzuciszsię na mnie, będę musiał się bronić.Wiesz, że i bez broni mam nad tobą przewagę, a terazjeszcze zdobyłem sobie tomahawk.Bądz więc rozsądny i.Nie mogłem dokończyć zdania.Złość, która go opanowała, odebrała mu spokojną rozwa-gę.Rzucił się ku mnie z rękami zakrzywionymi jak szpony.Już zdawało mu się, że mnie po-141 chwycił, gdy wtem usunąłem się szybko w bok, a siła skoku, która miała mnie obalić, powa-liła jego samego.Natychmiast stanąłem przy nim, oparłem prawe kolano na jednej, a lewe na drugiej jegoręce, ująłem go lewą ręką za kark, a prawą podniosłem tomahawk i zawołałem: Inczu-czuno, czy prosisz o łaskę? Nie. To ci głowę rozłupię! Zabij mnie, psie!  stęknął, na próżno usiłując sięuwolnić. Nie, jesteś ojcem Winnetou i będziesz żył, ale na razie zmuszasz mnie do tego, żebymcię unieszkodliwił.Uderzyłem go po głowie płaską stroną tomahawka, wskutek czego zacharczał, drgnął kur-czowo i rozciągnął się na ziemi.Czerwonoskórym mogło się wydawać, że go zabiłem.Za-brzmiało wycie, jeszcze okropniejsze niż przedtem.Przywiązałem Inczu-czunie pasem ręcedo ciała, zaniosłem go do cedru i tam położyłem.Musiałem, choć niepotrzebnie, odbyć tenkawałek drogi, ponieważ wymagała tego nasza umowa.Zostawiłem go na ziemi, a sam po-biegłem nad rzekę, widząc, że wielu czerwonoskórych, z Winnetou na czele, rzuciło się dowody, aby przepłynąć na moją stronę.Mogło się to stać niebezpieczne dla mnie i dla moichtowarzyszy, gdyby Apacze nie chcieli dotrzymać słowa.Dlatego znalazłszy się nad wodązawołałem: Precz! Wódz żyje, nic mu złego nie wyrządziłem, ale zabiję go, gdy się zbliżycie.Niechtu przypłynie tylko Winnetou, chcę z nim pomówić!Nie zwrócili uwagi na tę przestrogę, ale Winnetou podniósł się w wodzie tak, że go wszy-scy mogli zobaczyć, i zawołał kilka słów, których nie zrozumiałem.Posłuchali go i zawrócili,a on sam przypłynął na tę stronę.Czekałem na niego nad wodą i powiedziałem, gdy z niejwychodził: Dobrze, że odesłałeś wojowników, gdyż naraziliby twego ojca na niebezpieczeństwo. Zabiłeś go tomahawkiem? Nie.Zmusił mnie do tego, że go ogłuszyłem, bo nie chciał się poddać. Mogłeś go zabić! Był przecież w twoim ręku! Staram się zawsze oszczędzać wroga, a tym bardziej ojca umiłowanego przeze mnieWinnetou.Masz tu jego broń! Ty rozstrzygniesz, czy zwyciężyłem, a zarazem, czy dotrzyma-cie słowa danego mnie i moim towarzyszom.Wziął podany mu tomahawk i przypatrywał mi się długo, długo.Wzrok jego łagodniał co-raz bardziej, wreszcie twarz przybrała wyraz podziwu. Co za człowiek z Old Shatterhanda!  zawołał wreszcie!  Kto go pojmie? Nauczysz się jeszcze mnie pojmować. Dajesz mi ten topór, nie wiedząc, czy dochowamy ci słowa! Mógłbyś się nim bronić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl