Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Nurowska Maria Wiek samotnosci
- McCaffrey Anne Statek blizniac
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- staffik.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Deth schwycił w ostatniej chwili Morgona, zsuwającego się w morze po powstałej nagle stromiźnie.Zalała ich szturmująca fala.Morgon Zakrztusił się zimną, gorzką wodą.Uczepiony oburącz nadgarstka Detha, podźwignął się z trudem na nogi i uchwycił kurczowo masztu, wplatając palce w olinowanie.Ślizgając się po przekrzywionym pokładzie, przybliżył usta do ucha harfisty i wrzasnął ochryple:- Kim oni byli?!Nie dosłyszał odpowiedzi harfisty, nawet jeśli ta padła.Sylwetka Detha rozpłynęła się w kaskadzie wody, która w tym momencie zwaliła się na pokład; maszt pękł z hukiem, który Morgon odczuł w kościach, i rozpięta na rei pasiasta płachta żagla obwieszona strzępami lin porwała go za sobą w morze.3Ocknął się, rzucony jak stary gałgan pośród zeschnięte, zaścielające pokotem brzeg wodorosty.Twarz miał całą w piasku, który zgrzytał mu między zębami.Uniósł głowę.Na jedno oko nic nie widział; drugim zobaczył jak przez mgłę sinobiałą plażę zarzuconą zielskiem i wyblakłymi na słońcu kawałkami drewna.Głowa znowu mu opadła.Zamknął oko i naraz ktoś go dotknął.Drgnął.Czyjeś ręce przekręciły go na plecy.Spojrzał w lodowobłękitne ślepia białego kota.Kot położył uszy po sobie.- Xel - rzucił ktoś ostrzegawczo.Morgon chciał coś powiedzieć, ale z jego krtani dobył się tylko dziwny, chrapliwy dźwięk przypominający krakanie kruka.- Ktoś ty? - zapytał głos.- Co ci się przydarzyło?Spróbował odpowiedzieć, lecz dźwięki wydobywające się z jego ust nie układały się w słowa.Zmagając się z tym zjawiskiem, uświadomił sobie nagle, że nie ma w nim już nigdzie słów, z których mógłby formułować odpowiedzi.- Kim jesteś?Zamknął oczy.Cisza kręciła się w jego głowie niczym wir, wsysając go coraz to głębiej i głębiej w mrok.Ocknął się ponownie, czując na wargach chłód słodkiej wody.Nie otwierając oczu, sięgnął po naczynie i pił łapczywie, dopóki nie rozpuściła się do końca skorupa morskiej soli zalegająca w ustach.Potem legł na wznak, wypuszczając z rąk pusty kubek.Chwile później uchylił powiekę zdrowego oka.Obok niego, na klepisku małej izdebki, klęczał młody mężczyzna o prostych białych włosach i białych oczach.Ubrany był w obszerną, bogato haftowaną szatę, wytartą jednak i postrzępioną na szwach; dziwną, dumną twarz miał wychudzoną, policzki zapadnięte.- Kim jesteś? - spytał, kiedy Morgon otworzył oczy.- Możesz już mówić?Morgon rozchylił usta.Coś, co kiedyś wiedział, umknęło mu bezszelestnie niczym cofająca się fala.Zachłysnął się spazmatycznie powietrzem; wbił poduszki dłoni w oczodoły.- Ostrożnie - powiedział mężczyzna, odsuwając mu ręce od twarzy.- Chyba uderzyłeś o coś głową; piasek zmieszany z krwią zalepił ci oko.- Przemył je delikatnie.- Widzę, że nie możesz sobie przypomnieć swojego imienia.Zmyło cię za burtę ze statku podczas tego nocnego sztormu? Jesteś z Ymris? Z Anuin? Z Isig? Jesteś kupcem? Jesteś z Hed? Z Lungold? A może jesteś rybakiem z Loor? - Nie doczekawszy się od Morgona odpowiedzi, pokręcił zafrasowany głową.- Głuchyś i niemy jak wydrążone złote jaja, które wykopałem na Wichrowej Równinie.Widzisz na to oko? - Morgon kiwnął głową.Mężczyzna usiadł w kucki i przyjrzał się bacznie jego twarzy, jakby spodziewał się odczytać z niej jego imię.Nagle ściągnął brwi i odgarnął Morgonowi z czoła kosmyki włosów pozlepianych morską solą.- Trzy gwiazdki - wykrztusił.Morgon uniósł rękę i dotknął znamienia.- Nawet tego nie pamiętasz - powiedział cicho i z niedowierzaniem mężczyzna.- Przybyłeś z morza z trzema gwiazdkami na czole, bez imienia, bez głosu, jak zwiastun z przeszłości.- Urwał, kiedy dłoń Morgona opadła na jego nadgarstek i zacisnęła się.Rozbitek chrząknął.- Ach, ja.Ja nazywam się Astrin Ymris - przedstawił się mężczyzna.A potem formalnie, z nutką goryczy dorzucił: - Jestem bratem i ziemdziedzicem Heureu, króla Ymris.- Wsunął ramię pod plecy Morgona.- Usiądź.Dam ci suche odzienie.Ściągnął z Morgona porwaną, mokrą tunikę, obmył go z zasychającego już piasku i pomógł wdziać długą opończę z kapturem ze szlachetnej ciemnej tkaniny.Potem nazbierał chrustu i rozniecił ogień pod kociołkiem z zupą.Morgon nie doczekał, aż się zagrzeje.Usnął.Obudził się o zmierzchu.Był sam w maleńkiej izdebce; usiadł na posłaniu i rozejrzał się.Niewiele stało tu sprzętów: ława, wielki stół zawalony dziwnymi przedmiotami, wysoki stołek, mata, na której spał.Przy wejściu leżały narzędzia: oskard, młot, dłuto, szczotka; wszystko to oblepione gliną.Morgon dźwignął się z posłania i podszedł do otwartych drzwi.Za progiem, jak okiem sięgnąć, aż po zachodni widnokrąg rozpościerała się rozległa, przemiatana wiatrem równina.W niewielkiej odległości od chatki majaczyły w gasnącym świetle dnia bezkształtne sylwetki obrobionych ludzką ręką kamieni.Od strony południowej, niczym granica pomiędzy krainami, ciągnęła się ciemna linia ogromnego boru.Wiatr od morza przemawiał niezrozumiałym, niespokojnym językiem.Przynosił zapach soli i nocy, i przez chwilę, kiedy się tak w niego wsłuchiwał, gdzieś w mrokach podświadomości zaczęły budzić się wspomnienia o ciemnościach, wodzie, zimnie, dzikim wichrze.Przytrzymał się framugi, żeby nie upaść.Ale ta chwila minęła i nie potrafił powiedzieć, co to było.Odwrócił się.Na szerokim stole Astrina leżało mnóstwo dziwacznych przedmiotów.Zaciekawiony zaczął ich kolejno dotykać.Były tam kawałki potłuczonego, pięknie barwionego szkła, złota, skorupy misternie malowanych wyrobów garncarskich, kilka ogniw grubego, miedzianego łańcucha, przełamany flet z drewna inkrustowanego złotem.Jego wzrok przyciągnął kolorowy rozbłysk.Był to szlifowany szlachetny kamień wielkości jego dłoni.Kiedy wziął go w ręce i zaczął obracać, przepływały przezeń wszystkie barwy morza.Usłyszawszy kroki, podniósł wzrok.Do izby wszedł Astrin z Xel u nogi i postawił przy palenisku ciężką, brudną torbę.- Piękny, prawda? - powiedział, rozniecając ogień.- Znalazłem go u podnóża Wichrowej Wieży.Żaden z kupców, którym pokazywałem ten kamień, nie potrafił mi podać jego nazwy, poszedłem więc z nim do Isig, do samego Danana Isiga.Powiedział mi, że nigdy nie widział w tych górach podobnego kamienia ani nie zna poza sobą samym i swoim synem nikogo, kto potrafiłby go tak nieskazitelnie oszlifować.W dowód przyjaźni podarował mi Xel.Ja nie miałem niczego, co mógłbym mu dać w zamian, ale on powiedział, że podarowałem mu opowieść, a one bywają czasami bezcenne.- Astrin zajrzał do kociołka zawieszonego nad paleniskiem, a potem sięgnął po torbę i po nóż wiszący przy ognisku.- Xel upolowała dwa zające; przyrządzę je na wieczerzę.- Urwał i spojrzał na Morgona, który w tym momencie dotknął jego ramienia i wyjął mu z ręki nóż.- Potrafisz je oprawić? - Morgon kiwnął głową.- A więc pamiętasz, że to potrafisz.Czy przypominasz sobie coś jeszcze? Pomyśl.Spróbuj [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Deth schwycił w ostatniej chwili Morgona, zsuwającego się w morze po powstałej nagle stromiźnie.Zalała ich szturmująca fala.Morgon Zakrztusił się zimną, gorzką wodą.Uczepiony oburącz nadgarstka Detha, podźwignął się z trudem na nogi i uchwycił kurczowo masztu, wplatając palce w olinowanie.Ślizgając się po przekrzywionym pokładzie, przybliżył usta do ucha harfisty i wrzasnął ochryple:- Kim oni byli?!Nie dosłyszał odpowiedzi harfisty, nawet jeśli ta padła.Sylwetka Detha rozpłynęła się w kaskadzie wody, która w tym momencie zwaliła się na pokład; maszt pękł z hukiem, który Morgon odczuł w kościach, i rozpięta na rei pasiasta płachta żagla obwieszona strzępami lin porwała go za sobą w morze.3Ocknął się, rzucony jak stary gałgan pośród zeschnięte, zaścielające pokotem brzeg wodorosty.Twarz miał całą w piasku, który zgrzytał mu między zębami.Uniósł głowę.Na jedno oko nic nie widział; drugim zobaczył jak przez mgłę sinobiałą plażę zarzuconą zielskiem i wyblakłymi na słońcu kawałkami drewna.Głowa znowu mu opadła.Zamknął oko i naraz ktoś go dotknął.Drgnął.Czyjeś ręce przekręciły go na plecy.Spojrzał w lodowobłękitne ślepia białego kota.Kot położył uszy po sobie.- Xel - rzucił ktoś ostrzegawczo.Morgon chciał coś powiedzieć, ale z jego krtani dobył się tylko dziwny, chrapliwy dźwięk przypominający krakanie kruka.- Ktoś ty? - zapytał głos.- Co ci się przydarzyło?Spróbował odpowiedzieć, lecz dźwięki wydobywające się z jego ust nie układały się w słowa.Zmagając się z tym zjawiskiem, uświadomił sobie nagle, że nie ma w nim już nigdzie słów, z których mógłby formułować odpowiedzi.- Kim jesteś?Zamknął oczy.Cisza kręciła się w jego głowie niczym wir, wsysając go coraz to głębiej i głębiej w mrok.Ocknął się ponownie, czując na wargach chłód słodkiej wody.Nie otwierając oczu, sięgnął po naczynie i pił łapczywie, dopóki nie rozpuściła się do końca skorupa morskiej soli zalegająca w ustach.Potem legł na wznak, wypuszczając z rąk pusty kubek.Chwile później uchylił powiekę zdrowego oka.Obok niego, na klepisku małej izdebki, klęczał młody mężczyzna o prostych białych włosach i białych oczach.Ubrany był w obszerną, bogato haftowaną szatę, wytartą jednak i postrzępioną na szwach; dziwną, dumną twarz miał wychudzoną, policzki zapadnięte.- Kim jesteś? - spytał, kiedy Morgon otworzył oczy.- Możesz już mówić?Morgon rozchylił usta.Coś, co kiedyś wiedział, umknęło mu bezszelestnie niczym cofająca się fala.Zachłysnął się spazmatycznie powietrzem; wbił poduszki dłoni w oczodoły.- Ostrożnie - powiedział mężczyzna, odsuwając mu ręce od twarzy.- Chyba uderzyłeś o coś głową; piasek zmieszany z krwią zalepił ci oko.- Przemył je delikatnie.- Widzę, że nie możesz sobie przypomnieć swojego imienia.Zmyło cię za burtę ze statku podczas tego nocnego sztormu? Jesteś z Ymris? Z Anuin? Z Isig? Jesteś kupcem? Jesteś z Hed? Z Lungold? A może jesteś rybakiem z Loor? - Nie doczekawszy się od Morgona odpowiedzi, pokręcił zafrasowany głową.- Głuchyś i niemy jak wydrążone złote jaja, które wykopałem na Wichrowej Równinie.Widzisz na to oko? - Morgon kiwnął głową.Mężczyzna usiadł w kucki i przyjrzał się bacznie jego twarzy, jakby spodziewał się odczytać z niej jego imię.Nagle ściągnął brwi i odgarnął Morgonowi z czoła kosmyki włosów pozlepianych morską solą.- Trzy gwiazdki - wykrztusił.Morgon uniósł rękę i dotknął znamienia.- Nawet tego nie pamiętasz - powiedział cicho i z niedowierzaniem mężczyzna.- Przybyłeś z morza z trzema gwiazdkami na czole, bez imienia, bez głosu, jak zwiastun z przeszłości.- Urwał, kiedy dłoń Morgona opadła na jego nadgarstek i zacisnęła się.Rozbitek chrząknął.- Ach, ja.Ja nazywam się Astrin Ymris - przedstawił się mężczyzna.A potem formalnie, z nutką goryczy dorzucił: - Jestem bratem i ziemdziedzicem Heureu, króla Ymris.- Wsunął ramię pod plecy Morgona.- Usiądź.Dam ci suche odzienie.Ściągnął z Morgona porwaną, mokrą tunikę, obmył go z zasychającego już piasku i pomógł wdziać długą opończę z kapturem ze szlachetnej ciemnej tkaniny.Potem nazbierał chrustu i rozniecił ogień pod kociołkiem z zupą.Morgon nie doczekał, aż się zagrzeje.Usnął.Obudził się o zmierzchu.Był sam w maleńkiej izdebce; usiadł na posłaniu i rozejrzał się.Niewiele stało tu sprzętów: ława, wielki stół zawalony dziwnymi przedmiotami, wysoki stołek, mata, na której spał.Przy wejściu leżały narzędzia: oskard, młot, dłuto, szczotka; wszystko to oblepione gliną.Morgon dźwignął się z posłania i podszedł do otwartych drzwi.Za progiem, jak okiem sięgnąć, aż po zachodni widnokrąg rozpościerała się rozległa, przemiatana wiatrem równina.W niewielkiej odległości od chatki majaczyły w gasnącym świetle dnia bezkształtne sylwetki obrobionych ludzką ręką kamieni.Od strony południowej, niczym granica pomiędzy krainami, ciągnęła się ciemna linia ogromnego boru.Wiatr od morza przemawiał niezrozumiałym, niespokojnym językiem.Przynosił zapach soli i nocy, i przez chwilę, kiedy się tak w niego wsłuchiwał, gdzieś w mrokach podświadomości zaczęły budzić się wspomnienia o ciemnościach, wodzie, zimnie, dzikim wichrze.Przytrzymał się framugi, żeby nie upaść.Ale ta chwila minęła i nie potrafił powiedzieć, co to było.Odwrócił się.Na szerokim stole Astrina leżało mnóstwo dziwacznych przedmiotów.Zaciekawiony zaczął ich kolejno dotykać.Były tam kawałki potłuczonego, pięknie barwionego szkła, złota, skorupy misternie malowanych wyrobów garncarskich, kilka ogniw grubego, miedzianego łańcucha, przełamany flet z drewna inkrustowanego złotem.Jego wzrok przyciągnął kolorowy rozbłysk.Był to szlifowany szlachetny kamień wielkości jego dłoni.Kiedy wziął go w ręce i zaczął obracać, przepływały przezeń wszystkie barwy morza.Usłyszawszy kroki, podniósł wzrok.Do izby wszedł Astrin z Xel u nogi i postawił przy palenisku ciężką, brudną torbę.- Piękny, prawda? - powiedział, rozniecając ogień.- Znalazłem go u podnóża Wichrowej Wieży.Żaden z kupców, którym pokazywałem ten kamień, nie potrafił mi podać jego nazwy, poszedłem więc z nim do Isig, do samego Danana Isiga.Powiedział mi, że nigdy nie widział w tych górach podobnego kamienia ani nie zna poza sobą samym i swoim synem nikogo, kto potrafiłby go tak nieskazitelnie oszlifować.W dowód przyjaźni podarował mi Xel.Ja nie miałem niczego, co mógłbym mu dać w zamian, ale on powiedział, że podarowałem mu opowieść, a one bywają czasami bezcenne.- Astrin zajrzał do kociołka zawieszonego nad paleniskiem, a potem sięgnął po torbę i po nóż wiszący przy ognisku.- Xel upolowała dwa zające; przyrządzę je na wieczerzę.- Urwał i spojrzał na Morgona, który w tym momencie dotknął jego ramienia i wyjął mu z ręki nóż.- Potrafisz je oprawić? - Morgon kiwnął głową.- A więc pamiętasz, że to potrafisz.Czy przypominasz sobie coś jeszcze? Pomyśl.Spróbuj [ Pobierz całość w formacie PDF ]