[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Deth schwycił w ostatniej chwili Mor­gona, zsuwającego się w morze po powstałej nagle stromiźnie.Zalała ich szturmująca fala.Morgon Za­krztusił się zimną, gorzką wodą.Uczepiony oburącz nad­garstka Detha, podźwignął się z trudem na nogi i uchwy­cił kurczowo masztu, wplatając palce w olinowanie.Ślizgając się po przekrzywionym pokładzie, przybli­żył usta do ucha harfisty i wrzasnął ochryple:- Kim oni byli?!Nie dosłyszał odpowiedzi harfisty, nawet jeśli ta pa­dła.Sylwetka Detha rozpłynęła się w kaskadzie wody, która w tym momencie zwaliła się na pokład; maszt pękł z hukiem, który Morgon odczuł w kościach, i rozpię­ta na rei pasiasta płachta żagla obwieszona strzępami lin porwała go za sobą w morze.3Ocknął się, rzucony jak stary gałgan pośród zeschnięte, zaścielające pokotem brzeg wo­dorosty.Twarz miał całą w piasku, który zgrzytał mu między zębami.Uniósł głowę.Na jedno oko nic nie widział; drugim zobaczył jak przez mgłę sinobiałą plażę zarzuconą zielskiem i wyblakłymi na słońcu kawałkami drewna.Głowa znowu mu opadła.Zamknął oko i naraz ktoś go dotknął.Drgnął.Czyjeś ręce przekręciły go na plecy.Spoj­rzał w lodowobłękitne ślepia białego kota.Kot poło­żył uszy po sobie.- Xel - rzucił ktoś ostrzegawczo.Morgon chciał coś powiedzieć, ale z jego krtani do­był się tylko dziwny, chrapliwy dźwięk przypomina­jący krakanie kruka.- Ktoś ty? - zapytał głos.- Co ci się przydarzyło?Spróbował odpowiedzieć, lecz dźwięki wydobywa­jące się z jego ust nie układały się w słowa.Zmagając się z tym zjawiskiem, uświadomił sobie nagle, że nie ma w nim już nigdzie słów, z których mógłby formu­łować odpowiedzi.- Kim jesteś?Zamknął oczy.Cisza kręciła się w jego głowie ni­czym wir, wsysając go coraz to głębiej i głębiej w mrok.Ocknął się ponownie, czując na wargach chłód słod­kiej wody.Nie otwierając oczu, sięgnął po naczynie i pił łapczywie, dopóki nie rozpuściła się do końca skoru­pa morskiej soli zalegająca w ustach.Potem legł na wznak, wypuszczając z rąk pusty kubek.Chwile później uchylił powiekę zdrowego oka.Obok niego, na klepisku małej izdebki, klęczał mło­dy mężczyzna o prostych białych włosach i białych oczach.Ubrany był w obszerną, bogato haftowaną sza­tę, wytartą jednak i postrzępioną na szwach; dziwną, dumną twarz miał wychudzoną, policzki zapadnięte.- Kim jesteś? - spytał, kiedy Morgon otworzył oczy.- Możesz już mówić?Morgon rozchylił usta.Coś, co kiedyś wiedział, umknęło mu bezszelestnie niczym cofająca się fala.Zachłysnął się spazmatycznie powietrzem; wbił podusz­ki dłoni w oczodoły.- Ostrożnie - powiedział mężczyzna, odsuwając mu ręce od twarzy.- Chyba uderzyłeś o coś głową; pia­sek zmieszany z krwią zalepił ci oko.- Przemył je de­likatnie.- Widzę, że nie możesz sobie przypomnieć swo­jego imienia.Zmyło cię za burtę ze statku podczas te­go nocnego sztormu? Jesteś z Ymris? Z Anuin? Z Isig? Jesteś kupcem? Jesteś z Hed? Z Lungold? A może je­steś rybakiem z Loor? - Nie doczekawszy się od Mor­gona odpowiedzi, pokręcił zafrasowany głową.- Głu­chyś i niemy jak wydrążone złote jaja, które wykopa­łem na Wichrowej Równinie.Widzisz na to oko? - Morgon kiwnął głową.Mężczyzna usiadł w kucki i przyjrzał się bacznie jego twarzy, jakby spodziewał się odczytać z niej jego imię.Nagle ściągnął brwi i od­garnął Morgonowi z czoła kosmyki włosów pozlepia­nych morską solą.- Trzy gwiazdki - wykrztusił.Morgon uniósł rękę i dotknął znamienia.- Nawet tego nie pamiętasz - powiedział cicho i z nie­dowierzaniem mężczyzna.- Przybyłeś z morza z trze­ma gwiazdkami na czole, bez imienia, bez głosu, jak zwiastun z przeszłości.- Urwał, kiedy dłoń Morgona opadła na jego nadgarstek i zacisnęła się.Rozbitek chrząknął.- Ach, ja.Ja nazywam się Astrin Ymris - przedstawił się mężczyzna.A potem formalnie, z nut­ką goryczy dorzucił: - Jestem bratem i ziemdziedzicem Heureu, króla Ymris.- Wsunął ramię pod plecy Mor­gona.- Usiądź.Dam ci suche odzienie.Ściągnął z Morgona porwaną, mokrą tunikę, obmył go z zasychającego już piasku i pomógł wdziać dłu­gą opończę z kapturem ze szlachetnej ciemnej tkani­ny.Potem nazbierał chrustu i rozniecił ogień pod ko­ciołkiem z zupą.Morgon nie doczekał, aż się zagrze­je.Usnął.Obudził się o zmierzchu.Był sam w maleńkiej izdeb­ce; usiadł na posłaniu i rozejrzał się.Niewiele stało tu sprzętów: ława, wielki stół zawalony dziwnymi przedmio­tami, wysoki stołek, mata, na której spał.Przy wejściu leżały narzędzia: oskard, młot, dłuto, szczotka; wszyst­ko to oblepione gliną.Morgon dźwignął się z posłania i podszedł do otwartych drzwi.Za progiem, jak okiem sięgnąć, aż po zachodni widnokrąg rozpościerała się rozległa, przemiatana wiatrem równina.W niewielkiej odległości od chatki majaczyły w gasnącym świetle dnia bezkształtne sylwetki obrobionych ludzką ręką ka­mieni.Od strony południowej, niczym granica pomię­dzy krainami, ciągnęła się ciemna linia ogromnego bo­ru.Wiatr od morza przemawiał niezrozumiałym, nie­spokojnym językiem.Przynosił zapach soli i nocy, i przez chwilę, kiedy się tak w niego wsłuchiwał, gdzieś w mrokach podświadomości zaczęły budzić się wspom­nienia o ciemnościach, wodzie, zimnie, dzikim wichrze.Przytrzymał się framugi, żeby nie upaść.Ale ta chwi­la minęła i nie potrafił powiedzieć, co to było.Odwrócił się.Na szerokim stole Astrina leżało mnóst­wo dziwacznych przedmiotów.Zaciekawiony zaczął ich kolejno dotykać.Były tam kawałki potłuczonego, pięk­nie barwionego szkła, złota, skorupy misternie malo­wanych wyrobów garncarskich, kilka ogniw grubego, miedzianego łańcucha, przełamany flet z drewna inkru­stowanego złotem.Jego wzrok przyciągnął kolorowy rozbłysk.Był to szlifowany szlachetny kamień wiel­kości jego dłoni.Kiedy wziął go w ręce i zaczął obra­cać, przepływały przezeń wszystkie barwy morza.Usłyszawszy kroki, podniósł wzrok.Do izby wszedł Astrin z Xel u nogi i postawił przy palenisku ciężką, brudną torbę.- Piękny, prawda? - powiedział, rozniecając ogień.- Znalazłem go u podnóża Wichrowej Wieży.Żaden z kupców, którym pokazywałem ten kamień, nie po­trafił mi podać jego nazwy, poszedłem więc z nim do Isig, do samego Danana Isiga.Powiedział mi, że nig­dy nie widział w tych górach podobnego kamienia ani nie zna poza sobą samym i swoim synem nikogo, kto potrafiłby go tak nieskazitelnie oszlifować.W dowód przyjaźni podarował mi Xel.Ja nie miałem niczego, co mógłbym mu dać w zamian, ale on powiedział, że po­darowałem mu opowieść, a one bywają czasami bez­cenne.- Astrin zajrzał do kociołka zawieszonego nad paleniskiem, a potem sięgnął po torbę i po nóż wiszą­cy przy ognisku.- Xel upolowała dwa zające; przyrzą­dzę je na wieczerzę.- Urwał i spojrzał na Morgona, który w tym momencie dotknął jego ramienia i wyjął mu z ręki nóż.- Potrafisz je oprawić? - Morgon kiw­nął głową.- A więc pamiętasz, że to potrafisz.Czy przy­pominasz sobie coś jeszcze? Pomyśl.Spróbuj [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl