[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wciąż jest noc  powiedział Caine.Penny powoli pokręciła głową. Nie.Mam zegarek.Jest już rano.Spojrzała na niego ze zdziwieniem i obawą, jakbypodejrzewała go o jakiś podstęp. Wydajesz się przerażona, Penny  stwierdził.Znów wyglądała poważnie i groznie. Ruszajmy, królu Cainie.Niczego się nie boję.Nagle roześmiała się z satysfakcją. Nie czuję strachu.Sama jestem strachem!Te słowa spodobały jej się tak bardzo, że powtórzyłaje, trajkocząc jak oszalała: Jestem strachem!Diana stała na pokładzie żaglówki.Jedną rękąbezmyślnie gładziła się po brzuchu.Widziała przywódców  Sama, Edilia i Dekkę  napokładzie Białej Aodzi, spoglądających w miejsce, wktórym powinno wschodzić słońce.Moje dziecko.O tym właśnie pomyślała.O swoim dziecku.Nie wiedziała nawet, co to oznacza.Nie rozumiałateż, dlaczego ta myśl wypełnia jej umysł i spycha na bokwszystkie pozostałe.Jednak patrząc z przerażeniem na ciemne niebo, Diana miała w głowie tylko dwa słowa: moje dziecko.Moje dziecko.Moje dziecko.Cigar błąkał się, nie wiedząc, gdzie jest.Nic niewyglądało tak, jak powinno wyglądać.Rzeczy w jegoświecie  domy, krawężniki, znaki drogowe, porzuconesamochody  były tylko cieniami.Potrafił dostrzec ichkrawędzie, co wystarczyło, żeby się o nie nie obijać.%7łyjące istoty były natomiast świetlistymiwidziadłami.Palma wyglądała jak wąska, bezgłośna trąbapowietrzna.Rosnące przy drodze krzewy przypominałytysiące zakrzywionych, splątanych palców dłoni, jak ustaruchy z kreskówki.Nad jego głową przeleciała mewa,która wyglądała jak mała blada dłoń machająca na dowidzenia.Czy cokolwiek było rzeczywiste?Czy kiedykolwiek się dowie?Cigar pamiętał czasy, kiedy jeszcze był Bradleyem.We wspomnieniach widział rzeczy zupełnie inaczej:widział płaskich, dwuwymiarowych ludzi, jakbyznajdowali się na zdjęciach w starej gazecie.Widziałmiejsca oświetlone tak jasno, że ich kolory niemalwyblakły.Bradley.Czy posprzątałeś już w pokoju?Jego pokój.Jego rzeczy.Jego konsola do gier.Sterownik leżał w jego pomiętej pościeli.Musimy ruszać, Bradley, więc bądz tak dobry i posprzątaj w pokoju, dobrze? Nie chcę na ciebiekrzyczeć.Chciałabym mieć spokojny dzień.Chwila! Powiedziałem, że zaraz to zrobię!Przed jego oczami pojawił się ktoś, kto wyglądał jaklis.Zabawny.Szybszy niż on.Odsuwał się, spoglądał naniego lisimi oczami i uciekał.Cigar pobiegł za lisem.Więcej ludzi.Coś niesamowitego  jakby paradaaniołów i brykających diabłów, psów na dwóch łapach i,och, nawet chodząca ryba o cieniutkich płetwach.Ponad nimi unosił się czerwony pył, coraz gęstszy.Czerwony pył zaczął pulsować niczym serce albopowolny stroboskop.Cigar poczuł, jak strach ściska mu serce.O Boże, nie, nie, nie.Czerwony pył to strach.Terazulatywał także z niego, a kiedy przyjrzał mu się z bliska,nie zobaczył ziarenek piasku, ale setki, tysiące maleńkich,poskręcanych robaków.O nie, nie, nie, to nie działo się naprawdę.To byłatylko jedna z wizji Penny.Czerwony pył wirował nadgłowami i wpadał do ust, uszu i oczu wszystkichskładających się na ten wirujący, podskakujący, oszalałytłum.Potem Cigar poczuł jego obecność.Obecność małegochłopca.Odwrócił się, żeby na niego spojrzeć, ale chłopiec niestał za nim.Ani przed nim.Ani też z lewej czy prawej.Znajdował się gdzieś, gdzie nie mógł dotrzeć jego wzrok. A jednak istniał tam, w przestrzeni, której Cigar nie był wstanie dojrzeć, w tym małym skrawku rzeczywistościniedostępnym dla oczu.Czuł jego obecność.Tak naprawdę mały chłopiec nie był wcale taki mały.Może był ogromny.Może gdyby dotknął Cigara jednym,gigantycznym palcem, przewróciłby go.Ale mógł być też równie podejrzany jak wszystkoinne, co widział Cigar.Cigar ruszył za tłumem, idącym w stronę placu.Lana stała na swoim balkonie.Przy odrobinie światłaledwie widziała czarną plamę, przesłaniającą niemal całeniebo.Pozostała jego część, wysoko w górze, właśniestawała się niebieska.Niebieskie niebo.Kopułaprzypominała gałkę oczną widzianą od wewnątrz.Białkówce odpowiadała matowa czerń, a na górzeznajdowała się niebieska tęczówka.Lanę ogarnęła wściekłość.To była jakaś kpina.Fałszywe światło na fałszywym niebie, które niebawemzakryje ciemność.Kiedyś miała szansę ją zniszczyć.Była tego pewna.Ito ona odpowiadała za wszystko to, co stało się pózniej,za wszystkie okrutne czyny tej istoty.Bo ciemność wygrała z nią.Pokonała ją samą siłąwoli.Rzuciła Lanę na kolana.Wykorzystała ją.Uczyniła z niej część siebie.Przemówiła jej głosem.Sprawiła, że wycelowała pistolet w przyjaciela i nacisnęła spust.Dłonią sięgnęła po pistolet, który miała za pasem.Zamknęła oczy i nieomal zobaczyła zieloną wić,która sięgała ku jej umysłowi, próbowała zaatakować jejduszę.Oddychając z drżeniem, spróbowała obniżyćobronny mur, który wokół siebie zbudowała.Chciałapowiedzieć, że nie została jeszcze pokonana, że się nieboi.I chciała ją usłyszeć.Znowu, jak to się jej już kilka razy zdarzyło, poczułagłód, pragnienie gaiaphage.Poczuła też jednak cośinnego.Strach.yródło jej lęku ogarnął strach.Zamknięte oczy Lany otworzyły się nagle.Przeszyłją dreszcz. Boisz się, co?  wyszeptała.Gaiaphage potrzebował czegoś [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl