[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ja.jazda, musimy zbadać, mo.może to jest ważny ślad — szepnął Karlik dzwoniąc zębami.— Ale ty wejdziesz pierwszy — zastrzegł Wiktor.— Dobrze.Karlik wdrapał się niezdarnie, bo sztywne ze strachu ręce i nogi odmawiały posłuszeństwa.Podniósł lampę do góry i oświecił.W głębi kawerny, pod ścianą, siedział człowiek w górniczym hełmie.Głowę miał opuszczoną bezwładnie i na pół otwarte usta.Obok niego stała zgasła lampa.Karlik podszedł na uginających się nogach bliżej.Wiedział, że w takich razach przykłada się ucho do piersi ofiary albo lusterko do ust i bada, czy żyje.Lecz nagle zdjęły go zasadnicze wątpliwości.Ten osobnik ułożył się zbyt wygodnie jak na trupa.Pod sobą miał jakieś deski, na to narzucony kożuch, obok leżało mnóstwo niedopałków.Nagle rozległ się rumor obsuwanych kamieni i krzyk.To wspinający się za Karlikiem Wiktor obsunął się po śliskich kamieniach.Jednocześnie ku przerażeniu Karlika „trup” poruszył się niespokojnie, zaklął pod nosem i zaczął przecierać oczy.Wtem znieruchomiał cały.Zobaczywszy nad sobą jakąś postać z lampą, wydał przeraźliwy krzyk podobny do wycia, zeskoczył z półki skalnej i zaczął na oślep uciekać.Nie mniej od niego przerażeni chłopcy rzucili się w drugą stronę.Biegli może minutę, może dłużej, gdy wtem chodnik urwał się i stanęli przed wysoką ścianą.Dysząc nadsłuchiwali, czy nie zbliża się pogoń.Ale było cicho.Przeraźliwie cicho.Słyszeli tylko dudnienie serca i własne oddechy.I nagle z tej ciszy usłyszeli coś, co zmroziło im krew w żyłach.Gdzieś niedaleko rozległ się stłumiony, ale wyraźny wybuch.Zdawało im się nawet, że ściana zadrżała i posypało się z niej parę kamyków.Lecz najdziwniejsze było to, że wybuch nie dobiegł ich od strony kopalni, lecz wyraźnie zza ściany.A tam, wiedzieli przecież dokładnie, nie przeprowadza się żadnych prac górniczych.Jeśli jest tam jakiś chodnik, to ciągnie się on z Dzikiego Szybu.Przypomnieli sobie od razu wszystkie tajemnicze i nie wyjaśnione wypadki związane z Dzikim Szybem.Opowiadania Jońca i Miksy, śmiertelny przestrach Mikołaja, gdy zniknęła drabina, Bolesławca kręcącego się koło sztolni i jego pełne groźby ostrzeżenia.Ogarnął ich niepokój.Różne straszne domysły zaczęły krążyć po głowie.W tej chwili gotowi byli przyjąć za prawdę bajkę o Wojtku Miedzianej Stopie i uwierzyć, że to on tam strzela.Nie spuszczając ze ściany oczu zaczęli się cofać powoli.Tajemnicze zjawisko zaprzątało zupełnie ich myśli.— Gdyby się tak móc dostać do Dzikiego Szybu — powiedział Karlik — wtedy dużo by się wyjaśniło.— Musisz opowiedzieć o tym wybuchu Malinowskiemu — szepnął Wiktor.Ale Karlik machnął ręką.Zrezygnował już z nakłaniania starszych do zainteresowania się tą sprawą.Nie ma najmniejszych szans, żeby uwierzyli.Za to na pewno dostałby wciry, że włóczyli się po kopalni.Nie.Tę sprawę należy wyjaśnić we własnym zakresie.Ale czy dadzą we dwóch radę? Gdyby tak zmobilizować resztę chłopców? Lecz zaraz przypomniał sobie nadętą, przemądrzałą twarz Batury i porzucił tę myśl.Drużyna! Gdyby była drużyna! Taka, jaką miał Timur.Nie spostrzegli nawet, kiedy znaleźli się z powrotem w nowej części kopalni.Dobiegające stąd oznaki życia, dalekie głosy, przebłyski świateł i jęk wierteł przyciągały ich z jakąś niepokonaną siłą.Szli naprzeciw nich, choć groziły im niebezpieczeństwem.ale tak miło było znów poczuć się w pobliżu ludzi.* * *Po paru minutach usłyszeli znajomy brzęk wagoników.— Zeskocz z toru, bo cię rozjedzie! — syknął Karlik gasząc latarkę.— Jejku! — krzyknął przerażony Wiktor.Wagoniki przejechały tuż obok chłopców.Wozak, zdumiony czyimś piskiem, zatrzymał się i świecił dokoła.Chłopcy kucnęli wystraszeni.— No, kto tam?! — powtórzył wozak, mniej już pewnym głosem.Widząc, że skierował się ostrożnie ku nim, przeleźli między wagonikami na drugą stronę.Wozak usłyszał szelest i brzęk żelaza i zatrzymał się.— No, kto tam, u diabła?!Nie można było dłużej ryzykować tej zabawy w chowanego.Rzucili się do ucieczki w głąb chodnika.Nie ubiegli jednak ani pięćdziesięciu kroków, gdy zobaczyli zbliżające się naprzeciw światło.— Jesteśmy w pułapce — szepnął zadyszany Karlik rozglądając się dookoła.Cofnęli się do miejsca, gdzie zaczynał się szereg wagoników — chcieli się wdrapać na wózek i ukryć w nim.Lecz idący górnik posłyszał już zgrzyt wózka i wołał z daleka:— To ty, Zyguła?!Co było robić? Włazić teraz na wózek, to znaczy pozbawić się ostatniej szansy ucieczki.Chłopcy przycupnęli z boku.— Hej, Zyguła, to ty, pieronie?! — górnik był już zupełnie blisko.— Masz co zapalić?— Nie — odpowiedział Karlik jak najgrubszym głosem.— Hę? — zdumiał się górnik nienaturalnym brzmieniem głosu kolegi.Zaniepokojony ciszą podszedł do wagonika.I wtedy stała się dla niego rzecz niepojęta.Od ziemi poderwały się jakieś postacie, w rozpędzie zderzyły się z nim boleśnie.Lampa wypadła mu z ręki i skwierczała w wodzie, wybuchając strzelistym płomieniem.Nim się zorientował i skierował światło na tajemniczych gości, byli już daleko.Zobaczył szare sylwetki i migające buty gumowe.— Hej tam! Trzymaj ich! Obcy w kopalni!Z przeciwnej strony nadbiegło kilku górników i wszyscy razem rzucili się za chłopcami.Wiktor i Karlik gnali prosto przed siebie.Z bocznych chodników wypadali górnicy, porzucali robotę i dołączali się do pościgu.Zrobiło się straszne zamieszanie.Ludzie biegali tam i z powrotem.— Złodzieje w kopalni!— Dywersant na chodniku!Chłopcy jak osaczone zające miotali się w różne strony.Dzięki zamieszaniu udało im się jakiś czas wymykać z rąk prześladowców.Może gdyby uciekali w stronę starej kopalni, udałoby im się ukryć w jakimś zakamarku.Ale w takim rozgardiaszu trudno było wybierać kierunek.Nagle z przerażeniem stwierdzili, że znajdują się w podszybiu.Jednocześnie naprzeciw nich z dwu chodników wypadli górnicy z siekierami i kilofami w rękach.Na widok chłopców stanęli zdezorientowani i, nie przypuszczając widocznie, że to o nich chodzi, rzucili się naprzód w kierunku trzeciego chodnika.Chłopcy odetchnęli z ulgą.Tuż obok znajdowała się winda i drabiny.Rozdygotani rzucili się na oślep w tę stronę i nagle.poczuli, że ześlizgują się w czarną, lodowatą otchłań.ROZDZIAŁ XIIAkcja ratownicza · Przykra rozmowa z Malinowskim · Powrót Wiktora · Kto był w nocy u Rudnioka?Kiedy rano kierownik szkoły doniósł Malinowskiemu o zaginięciu chłopców i prosił o zwrócenie uwagi, czy nie obijają się gdzieś po kopalni, sztygar nie zaniepokoił się zbytnio.Sądził, że to zwyczajna ucieczka z lekcji na małe wagary.Nie wierzył też, że chłopcy przebywają na terenie kopalni.Ktoś musiałby ich przecież zauważyć.A już przez głowę mu nawet nie przeszło, by mogli zjechać na dół.Owszem, popytał załogę z obowiązku, ale raczej skłonny był, podobnie jak kierownik, wierzyć, że łobuzy uciekły gdzieś do lasu czy w góry.Koło dziesiątej wieczorem znalazł chwilę wolnego czasu i zajrzał do Rudnioków.Mieszkanie było zamknięte, na stukanie nikt nie odpowiadał.Zajrzał do dziurki w zamku, klucza nie było.Więc Karlik nie wrócił jeszcze.A może tylko śpi tak mocno? Lecz dlaczego klucza w zamku nie ma? Ach, z tym chłopakiem nigdy nic nie wiadomo! Sztygar pokręcił zaniepokojony głową.W jakieś dwie godziny później, gdy znajdował się na podwórzu, usłyszał przerażony krzyk:— Panie sztygarze! Panie sztygarze!Zobaczył wozaka Zygułę biegnącego od strony szybu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl