[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już chciałem się położyć do łóżka, gdy przybiegł po mnie młodszy adjutant Ungerna.Wypadało iść.Zastałem barona, czytającego jakąś książkę francuską.Cisnął ją i, podniósłszy się na mojepowitanie, powiedział: Przepraszam, że wciąż pana niepokoję, lecz chcę mówić! Muszę przecież komuś sięwyspowiadać, kto potrafi zrozumieć wszystko  i złe, i dobre.Instynkt pisarski poddał mi.pytanie: Czy mogę napisać kiedyś książkę o tem, co tu słyszę i widzę?Ungern zamyślił się przez chwilę, a pózniej rzekł: Niech mi pan da swój notatnik.Podałem mu album, w którym robiłem szkice podróżne,a on napisał po rosyjsku: 120  Po mojej śmierci  Baron Ungern. Jestem starszy od generała, więc umrę przed panem  zauważyłem.Baron potrząsnął głową. O nie!  rzekł. Jeszcze 130 dni i  koniec!.Nirwana!.O, żeby pan wiedział, jak bardzo jestem zmęczony cierpieniami moralnemi itrawiącą mnie nienawiścią!Po długiem milczeniu baron, paląc papierosy i popijając czarną herbatę, rozpocząłprzerwane onegdaj opowiadanie.Dowiedziałem się, że wykonywując plan hetmanaSiemionowa, Ungern nawiązał stosunki ze wszystkiemi plemionami mongolskiemi i zbuddystami Azji, miał pisma od tajnej rady machatmów indyjskich, od Dalaj-Lamy, odTaszy-Lamy, od chanów kirgiskich i kałmuckich, od władców Afganistanu, od chińskichmonarchistów i dostojników lamaickich.Dowodził, że cała mongolska i buddyjska Azjamarzy o zjednoczeniu się w olbrzymie środkowo-azjatyckie państwo z mądremi,monarchicznemi Chinami na czele.Wkrótce przerwał swoją opowieść i kazał dać samochód, chociaż była to już póznagodzina nocna. Pojedziemy do świątyni wielkiego, miłościwego Buddhy!  zawołał, porwany jakąśmyślą, patrząc na mnie pałającemi oczyma.Było to zakończenie obrazu życia tego ogromnego obozu jakichś męczennikówtragicznych  pół bandytów, pół-rycerzy, pół-mnichów, tego zgromadzenia wygnańców imścicieli, pędzonych wypadkami dziejowemi w objęcia śmierci i smaganych surowościąnienawidzącego ich i poniewierającego nimi mistyka, potomka piratów i teutonów.On zaś,żyjąc w ustawicznej udręce, nie znał godziny spokoju.Dręczony ciężkiemi, jadowitemimyślami, przeżywał męki Tantala, wierząc, że każdy nowy dzień odcina jedno ogniwo odłańcucha życia, złożonego ze 130 dni, które oddzielały go od nieznanej bezdennej otchłani śmierci.PRZED OBLICZEM BUDDHY.W milczenia przemknął samochód przez część handlową miasta i zbliżył się do stromychspadków płaskowzgórza, na którem stał klasztor.Baron zatrzymał samochód; poszliśmy dalejpiechotą, coraz bardziej zapuszczając się w labirynt wąskich uliczek pomiędzy domamiłamów i zabudowaniami klasztornemi.Stanęliśmy wreszcie przed największą świątynią Urgi,Mongolji, a nawet całego świata lamaickiego.Był to budynek architektury tybetańskiej, lecz zchińskim, misternie wykrzywionym dachem.Samotna latarnia paliła się przy wejściu.Ciężkiedrzwi, okute żelazem i bronzem, były zamknięte na ogromną kłódkę.Baron trzykrotnie uderzył w gong młotkiem, wiszącym na ścianie.Po paru minutachzbiegło się kilku przestraszonych mnichów.Niektórzy mieli w rękach latarnie.Poznawszy dziań-dziunia , padli na twarz i nie śmieli podnieść na niego oczu. Wstańcie i prowadzcie nas do świątyni!  rozkazał baron.Weszliśmy do świątyni.Wygląd jej niczem się nie różnił od innych większych świątyńlamaickich.Te same rytualne chorągwie różnobarwne z mongolskiemi i tybetańskiemimodlitwami, z symbolicznemi znakami i wizerunkami świętych i bogów; długie pasy tkaninjedwabnych, zwieszających się z sufitu; święte obrazy bogów i bogiń.Od wejścia dojedynego stopnia ołtarza leżał wąski, długi kobierzec; po obydwu jego stronach stały niskiekanapy, obite czerwonem suknem; były to miejsca dla łamów i chóru podczas nabożeństwa.Na ołtarzu paliły się lampki, rzucające migotliwe błyski na sprzęty rytualne i na lichtarze zezłota i srebra.Za ołtarzem wisiała olbrzymia, żółta kotara jedwabna ze znakiem Dżengiza swastyką i modlitwą tybetańską:  Om, mani padme Hung!Lamowie odsłonili kotarę. 121W niepewnem świetle lampek olejnych wynurzyła się z ciemności potwornych rozmiarówpostać Buddhy, mająca około 80 stóp wysokości, cała suto złocona, zrobiona w Chinach znajlepszego bronzu.Buddha siedział w złotym lotosie.Oblicze boga-mędrca było obojętne ispokojne; ożywiała je gra cieni i świateł, wskutek czego zdawało się, że Buddha patrzy naludzi uważnie i zimno, a pełne, kształtne jego usta chwilami układały się w łagodny, leczszyderczy uśmiech.Wszędzie, wzdłuż ścian, w szafach i na półkach, stały duże i małe figuryBuddhy.Mówiono mi, że jest ich tam do trzydziestu tysięcy.Są to ofiary wiernych.Baron zadzwonił w wiszący gong, który służył do zwracania uwagi boga na modlącegosię, i wrzucił do wielkiej urny bronzowej monetę złotą.Człowiek, który przewertował dzieławszystkich zachodnich filozofów, który znał europejską literaturę i naukę XIX i XX stulecia,modlił się przed posągiem Buddhy z bronzu.Złożył wyciągnięte przed siebie ręce i,zamknąwszy oczy, szeptał słowa modlitwy.Dojrzałem, że miał na lewej ręce różaniecbuddyjski [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl