[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Musieli cię przecie okrutnie poszczerbić.Jakoż to niesłychanarzecz, ażeby jeden na tylu uderzał. Nieraz mi się już to trafiało, bo tak mniemam, że w złym razieszabla i rezolucja to grunt!.Ej, miłościwy panie! już by tych szczerb,które na mojej skórze przyschły, i na wołowej nie zliczyć.Takie mojeszczęście! Na szczęście nie narzekaj, bo widać, leziesz na oślep tam, gdzienie tylko szczerby, ale i śmierć rozdają.Od jakże to dawna wojennyproceder praktykujesz? Gdzieś się przedtem popisywał?Przelotny rumieniec zabarwił bladą twarz pana Kmicica. Miłościwy panie! Jam to przecie Chowańskiego podchodził, gdywszyscy już ręce opuścili, i cena za moją głowę była naznaczona. Słuchaj no  rzekł nagle król  powiedziałeś mi dziwne słowo wowym wąwozie, alem myślał, że cię delirium chwyciło i rozum ci siępomieszał.Teraz znów mówisz, żeś to ty Chowańskiego podchodził.Ktoś ty jest? Zaliś ty naprawdę nie Babinicz? Wiadomo nam, kto Cho-wańskiego podchodził!Nastała chwila milczenia; wreszcie młody rycerz podniósł wynędz-niałą twarz i rzekł:NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG347 Tak jest, miłościwy panie!.Nie delirium przeze mnie mówi, je-no prawda; jam to Chowańskiego szarpał, od której wojny imię moje wcałej Rzeczypospolitej zasłynęło.Jam jest Andrzej Kmicic, chorążyorszański.Tu pan Kmicic przymknął oczy i bladł coraz więcej, lecz gdy królmilczał zdumiony, tak dalej mówić począł: Jam, miłościwy panie, ów banit, przez Boga i ludzkie sądy potę-pion za zabójstwa i swawolę, jam to Radziwiłłowi służył i wraz z nimciebie, miłościwy panie, i ojczyznę zdradził, a teraz rapierami skłuty,końskimi kopytami stratowan, podnieść się niemocen, biję się w piersi,powtarzam:  Mea culpa! mea culpa! , i miłosierdzia twego ojcowskie-go błagam.Przebacz mi, panie, bom sam własne dawne uczynki prze-klął i z tej piekielnej drogi dawno nawrócił.I łzy puściły się z oczu rycerza, a drżącymi rękoma począł szukaćdłoni królewskiej.Jan Kazimierz zaś dłoni wprawdzie nie cofnął, leczsposępniał i rzekł: Kto w tym kraju koronę nosi, niewyczerpaną winien mieć prze-baczenia gotowość, przeto i tobie, zwłaszcza żeś w Jasnej Górze i namw drodze wiernie służył, a piersi nadstawiał, gotowiśmy winy odpuścić. Więc odpuść, miłościwy panie! Skróć moją mękę! Jednego tylko nie możem ci zapomnieć, żeś wbrew cnocie tegonarodu, podniesieniem ręki na majestat dotąd nieskalanej, ofiarował sięksięciu Bogusławowi porwać nas i żywych lub umarłych w szwedzkieręce wydać!Kmicic, choć przed chwilą sam mówił, że podnieść się niemocen,zerwał się z łoża, chwycił wiszący nad nim krucyfiks i z wypiekami natwarzy, z oczyma płonącymi gorączką, dysząc szybko, tak mówić po-czął: Na zbawienie duszy rodzica mego i mojej matki, na te ranyUkrzyżowanego, to nieprawda!.Jeśli do tego grzechu się poczuwam,niech Bóg mnie zaraz nagłą śmiercią i wiecznym ogniem ukarze! Paniemój, jeżeli mi nie wierzysz, to zedrę owe bandaże, niech się krew mojawyleje, której reszty Szwedzi nie wypuścili.Nigdym się nie ofiarował.Nigdy taka myśl w głowie mojej nie postała.Za królestwa świata tegonie byłbym nigdy podobnego uczynku się dopuścił.Amen! na tymkrzyżu, amen, amen!I cały począł się trząść z uniesienia i gorączki. Więc książę zmyślił?  zapytał zdumiony król  dlaczego? po co?NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG348 Tak, miłościwy panie, zmyślił.To jego pomsta piekielna namnie za to, com mu uczynił. Cóżeś mu uczynił? Porwałem go spośród jego dworu, spośród wszystkiego wojska ichciałem związanego do nóg waszej królewskiej mości rzucić.Król przeciągnął dłonią po czole. Dziw, dziw!  rzekł  wierzę ci, ale nie pojmuję.Jakże to? Janu-szowi służyłeś, a Bogusława porywałeś, któren mniej zawinił, i chcia-łeś go związanego do mnie przywozić?.Kmicic chciał odpowiedzieć, lecz król spostrzegł w tej chwili bla-dość jego i zmęczenie, więc rzekł: Odpocznij, a pózniej mów wszystko od początku.Wierzym ci,oto nasza ręka!Kmicic przycisnął ją do ust i przez jakiś czas milczał, bo mu tchubrakło, patrzył tylko w oblicze pana z niezmierną miłością, lecz wresz-cie zebrał siły i tak mówić począł: Opowiem wszystko od początku.Wojowałem z Chowańskim, alei swoim byłem ciężki.W części musiałem ludzi krzywdzić i co mi byłopotrzeba brać, w części czyniłem to ze swawoli, bo się krew burzyła wemnie.Kompanionów miałem, godną szlachtę, ale nie lepszych odemnie.Tu i owdzie kogoś się usiekło, tu i owdzie z dymem puściło.tui owdzie batożkami po śniegu pognało.Wszczęły się hałasy.Gdziejeszcze nieprzyjaciel nie dosięgnął, tam do sądów się udawano.Prze-grywałem zaocznie.Wyroki zapadały jeden po drugim, alem sobie ztego nic nie robił, jeszcze diabeł mi pochlebiał i szeptał, żeby panaAaszcza przewyższyć, któren wyrokami ferezję sobie podbić kazał, aprzecie sławion był i dotąd imię jego sławne. Bo pokutował i umarł pobożnie  zauważył król.Kmicic, spocząwszy nieco, tak dalej mówił: Tymczasem pan pułkownik Billewicz  wielki to ród na %7łmudzici Billewicze  wyzuł znikomą postawę i na lepszy świat się przeniósł,a mnie wioskę i wnuczkę zapisał.Nie dbam o wioskę, bo w ustawicz-nych podchodach pod nieprzyjaciela niemało się złupiło, i nie tylkożem zagarniętą przez inkursję nieprzyjacielską fortunę restaurował,alem jej i przysporzył.Mam jeszcze w Częstochowie z tego tyle, że idwie takie wioski mógłbym kupić, i nikogo o chleb nie potrzebuję pro-sić.Gdy jednak partia mi się sterała, pojechałem na zimowe leże wlaudańską stronę.Tam dziewka nieboga tak mi do serca przywarła, żemo świecie bożym zapomniał.Cnota i uczciwość jest w tej pannie taka,NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG349że mi wstyd było wobec niej dawniejszych uczynków.Ona też, dogrzechu wrodzoną abominację mając, poczęła nastawać, abym dawnyżywot porzucił, hałasy uciszył, krzywdy nagrodził i poczciwie żyć po-czął. I poszedłeś za jej radą? Gdzie tam, miłościwy panie! Chciałem, co prawda, Bóg widzi,chciałem.Ale stare grzechy człowieka ścigają.Naprzód mi w Upicieżołnierzy poszarpano, za com miasto z dymem puścił. Na Boga! Toż to kryminał!  rzekł król. Nic to jeszcze, miłościwy panie! Potem mi kompanionów, god-nych kawalerów, chociaż swawolników, laudańska szlachta wysiekła.Nie mogłem nie pomścić, więcem tej samej nocy zaścianek Butrymównapadł i ogniem i mieczem zabójstwo ukarałem.Ale mnie pobito, boich tam kupa szaraków siedzi.Musiałem się kryć.Dziewka już i pa-trzeć na mnie nie chciała, bo owi szaraczkowie byli jej ojcami i opie-kunami, testamentem postanowionymi.A mnie serce tak do niej cią-gnęło, że choć ty łbem tłucz! Nie mogąc bez niej żyć, zebrałem nowąpartię i zbrojną ręką ją wziąłem. Bogdaj cię!.I Tatar inaczej w zaloty nie chodzi! Hultajska to była sprawa, przyznaję.Toteż mnie Bóg przez ręcepana Wołodyjowskiego pokarał, który zebrawszy ową szlachtę, dziew-kę mi wydarł, a samego usiekł, także ledwiem tam duszy nie wypuścił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl