[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na stanowiska – powiedział im Iriole.Wycofali się na pokład czekającego lodolotu.– Chwileczkę! – Antal rzucił się w kierunku pojazdu i wyhamował, kiedy w jego kierunku zwróciła się lufa strzelby.– A co z nami?– Macie kombinezony ochronne – powiedział September, kiedy lodolot powoli przepływał nad skrajem stromego zbocza i zaczynał lot w dół.Pokazał na biegnącą zakosami ścieżkę.Część personelu instalacji była już w połowie drogi w dół.– Lepiej nie biegnijcie za szybko, bo łatwo się tu wywrócić i je rozedrzeć.Antal wpatrywał się w zjeżdżający w dół pojazd, potem odwrócił się i dołączył do swoich byłych podwładnych w szaleńczym galopie na dół.Lodolot ruszył śladem dzikiej ucieczki byłych przeciwników, podążając bezpiecznie w kierunku portu.– Jak myślisz? – zapytał September nauczyciela.– Nie wiem.Nie mamy zielonego pojęcia, do czego zdolna jest ta ich instalacja, ani jakie może mieć ograniczenia.Najwyraźniej Bamaputra uważa, że ich nie przekroczył.– Wydaje się, że jest w tym osamotniony – skomentował Ethan.– Nie znaczy to, że nie ma racji.– Nie podoba mi się ten pomysł, żeby odjechać i zostawić go tam, jak lisa w jamie – mamrotał September.– Niewiele pomoże odwiezienie tych wszystkich ludzi do Dętej Małpy, jeżeli nie wyłączymy tego, co zostawiają za sobą.– Wróćmy na statek i wtedy podejmiemy decyzję – zasugerował Ethan.– Roger, jak sądzisz, jakie mamy szansę, żeby wysadzić drzwi do tej sterowni i pojmać go?– Niewielkie, jeżeli ten tam mówił prawdę.Pleksistop jest mocny.– Ten brygadzista poruszył jedną ważną sprawę – przypomniał im Williams.– Co my teraz z nimi zrobimy, kiedy złożyli broń?– Niech się trochę plączą po Yingyapinie – powiedział September.– Niech tranowie zobaczą, jacy są naprawdę ci ich wszechmocni przyjaciele.Jak się wreszcie dotelepią do portu, to nie sądzę, żebyśmy musieli trzymać ich pod strażą.Może powiążemy ze sobą kilka statków lodowych i poholujemy całą tę bandę łotrów do Dętej Małpy.Będzie im zbyt zimno, żeby nam mieli sprawiać jakiekolwiek kłopoty.Droga powrotna może nie zmusi ich wszystkich do spowiedzi, ale mamy to jak w banku, że zrobią się potulni.Jechali przez lodowy port kierując się w stronę Slanderscree, kiedy Ethan pokazał na górę, w której znajdowała się stacja terraformowania.– Coś się tam na górze dzieje.Coś się rusza.September przymrużył oczy i zaklął pod nosem.– Nie widzę.Oczy mi się starzeją, podobnie jak cała reszta.Hunnar! Czy ty potrafisz coś tam na górze wypatrzeć?Rycerz dołączył do nich.– Zaprawdę potrafię, przyjacielu Skuo.Z góry wydobywają się chmury.Tak to wygląda, jakby wasz szalony pobratymiec robił Rifsa.Nad najwyższym szczytem tworzył się nie Rifs w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, ale ogromny masywny front burzowy.W kipiącej masie cumulonimbusów zaczęły połyskiwać błyskawice, a przez port przetoczył się grzmot.Warstwa chmur robiła się coraz grubsza, aż zdominowała widoczną część nieba.A potem stało się coś jeszcze, coś tak niezwykłego, że pobudziło do ożywionej dyskusji naukowców, a tranów napełniło pełną grozy czcią.Po raz pierwszy od czterdziestu tysięcy lat na Tran-ky-ky zaczął padać deszcz.– Ciekły lód.– Ciepłe krople bębniły w lodolot.– Woda.Elfa patrzyła ze zdumieniem na malutką kałużę, która zebrała się w jej złożonych łapach.– Kto by pomyślał, że coś takiego zobaczymy?Ich uwagę zwrócił okrzyk obserwatora z głównego masztu.Ciężka, metalowa brama, która zagradzała kliprowi lodowemu drogę ucieczki, powoli otwierała się i odjeżdżała z drogi na swoich licznych płozach.Na pokładzie Slanderscree Ta-hoding zagapił się na cofającą się barierę, a potem zaczął ryczeć rozkazy.Rozwijano żagle, ustawiano reje, napinano wanty.– A co z ludźmi, którzy wyszli z góry? – zapytał Ethan Hunnara.– Oni.– Rycerz przerwał na chwilkę, żeby upewnić się, czy dobrze widzi.– Biegną przez miasto.Miastowi wytrzeszczają na nich oczy.Teraz kilku zaczyna rzucać kamieniami.Rozległ się jakiś nowy dźwięk, głębszy i groźniejszy niż grzmot.Był tak potężny, że odpowiedziały mu krzyki i wrzaski zebranych, tak na pokładzie klipra, jak i w mieście.To dudnienie podnosiło się z głębi litej skały szelfu kontynentalnego niczym jakiś gigantyczny syk.Zupełnie jak gdyby coś monstrualnego budziło się we wnętrzu planety.– Spójrzcie na to.Nawet ja to widzę.– September pokazał głową w kierunku doków.W pośpiechu i zamęcie personel instalacji wylewał się na lód.I natychmiast każdemu z nich nogi się zaczynały rozjeżdżać na wszystkie strony.Powtarzające się niepowodzenia były dla nich tylko bodźcem do podwojenia szalonych wysiłków.– Broń? – zapytała Colette du Kane.Iriole patrzył bacznie przez wojskową lornetkę.– Żadnej nie widać, proszę pani.– Do diabła.Pewnie ich trzeba będzie pozbierać i powsadzać na ten duży statek.Prokuratura będzie potrzebowała jak najwięcej świadków.– Odwróciła się skromnie do Ethana.– Jeżeli też jesteś tego zdania, kochany?Ethan ani przez chwilę nie wątpił, że pytanie jest retoryczne, tym niemniej doceniał, że je zadała.– Wyrażam zgodę – odpowiedział po wielkopańsku.– Dziękuję.– Naprawdę zatrzepotała do niego rzęsami.Wymienili szerokie uśmiechy.I w tym momencie Ethan uznał, że może to być wcale udane małżeństwo.Mimo wszystko.Lodolot musiał odbyć kilka kursów, żeby przerzucić wszystkich uciekinierów z lodu na Slanderscree, na której na szczęście miejsca było pod dostatkiem, jako że od wyjazdu z Poyolavomaaru podróżowała z minimalną załogą.Rewizja osobista pokazała, że technicy i inżynierowie pouciekali ze stacji nieuzbrojeni.Większość z nich była zresztą zbyt wyczerpana, żeby stawić jakikolwiek opór, nawet gdyby przyszło im to na myśl.Brygadzista znajdował się w drugiej grupie.Kiedy z obłędem w oczach wdrapywał się na pokład lodolotu, nie wyglądał na kogoś, kto panuje nad czymkolwiek, włączając w to siebie samego.– Ruszać, ruszać, musimy się stąd wydostać!– Jeszcze nie – powiedział mu Ethan.– Co jest, na co czekacie? – Brygadzista wpatrywał się zatroskany w szalejącą nad górą nawałnicę.Ethan pokazał na lód.Grupa marynarzy z klipra lodowego pod przywództwem Hunnara i Elfy szifowała z maksymalną szybkością w kierunku Yingyapinu.– Wciąż jeszcze musimy ostrzec ludzi, których chcieliście wykorzystać.– Patrzył na Antala oskarżycielsko.– Mogliście to zrobić po drodze, uciekając.– Nie ma czasu, nie mamy ani odrobiny czasu.Czy nie rozumiecie?– Doskonale rozumiemy – odpowiedział Ethan spokojnie.– Rozmawialiśmy z waszymi ludźmi z inżynierii.Jeżeli instalacja się stopi, nie będzie to miało dla nas żadnego znaczenia.– Nie instalacja, nie to.– Brygadzista był na skraju histerii.– Nie potraficie sobie wyobrazić, ile to całkowite i nagłe stopienie instalacji tam na górze uwolni ciepła.We wnętrzu tej góry działają trzy przeciążone, przemysłowe reaktory termojądrowe, na litość boską!– Wiemy.– Nie, nie wiecie.Jeżeli zaniknie pole izolujące, stopi się coś więcej niż instalacja.Stopi się skała.– Przerwał dla większego wrażenia.– Lód będzie się topił dużo szybciej.– O, do diabła – zamruczała pod nosem Colette.Slanderscree kierowała się ku wyjściu z portu, obładowana swoimi tranami, naukowcami oraz ludźmi-uciekinierami.Powoli przyspieszała pod umiejętnym dowództwem Ta-hodinga, ale czy takie tempo wystarczy?– Zdążą – powiedział Ethan półgłosem.– My zaczekamy tutaj na Hunnara i resztę.– Obdarzył Antala spojrzeniem pełnym obrzydzenia.– Czym ty się martwisz? Ty jesteś bezpieczny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl