[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdybyśmy go nie mieli, trzeba by było je namalować.- Masz głowę do interesów.Uśmiechnął się.Słońce prześwietliło jego uszy, tak że wyglądały jak witraże w kościele.- Dwa razy sfotografowano mnie już dzisiaj - opowiadał.- Na tle drzewa.- Zobaczysz, jeszcze się wykierujesz na gwiazdę filmową - rzuciłem mu i poszedłem do garażu, gdzie Lenz majstrował przy fordzie, leżąc na ziemi.- Robby - rzekł wyłażąc spod wozu.- W tej chwili przyszła mi do głowy światła myśl.Musimy się zająć tą dziewczyną od Bindinga.Zdębiałem.- Jak to sobie wyobrażasz?- Chyba mówię wyraźnie, hę? Czemu się gapisz jak sroka w gnat?- Ja się wcale nie gapię.- Owszem, wybałuszasz na mnie gały.Jak się właściwie wabiła ta dziewczyna? Pat na imię, ale jak dalej?- Nie mam pojęcia.Wyprostował się teraz w całej swej okazałości.- Jak to, kochasiu? Przecież zapisałeś sobie jej adres! Widziałem na własne oczy.- Zgubiłem gdzieś kartkę.- Zgubił kartkę! - Lenz chwycił obiema rękami płowy łan na głowie.- I po to wywabiłem tego Bindinga na całą godzinę! Zgubił! No, jedyna nadzieja w Ottonie, może on będzie pamiętał.- Otto także nie wie.Spiorunował mnie wzrokiem.- Cóż za żałosny dyletant! Tym gorzej dla ciebie! Czyż nie wiesz, że to była klasa dziewczyna? Skaranie boskie i tyle! - Podniósł oczy ku niebu.- Przeleci nam wreszcie coś cacanego przez drogę, to takie rozchwierutane sprzęgło musi zgubić adres!- Nie uważałem, żeby była znowu taka nadzwyczajna.- Boś osioł.Jesteś durniem, który nie zna się na niczym, co wyrasta ponad poziom smętnych kurwiszonów z “Café International".Ty rzewny rzępoło od cygańskich romansów! Powtarzam ci raz jeszcze: to był los szczęścia, niezwykły los ta dziewczyna! Oczywiście, ty nie znasz się na tego rodzaju kobietach! Czy przyjrzałeś się, jakie ona miała oczy? Gdzie tam, ty gapiłeś się w swój kieliszek.- Zamknij paszczę! - przerwałem mu, albowiem aluzją o kieliszku dotknął mojej otwartej rany.- A te rączki - ciągnął nie zwracając na mnie uwagi.- Wąskie, długie ręce jak u mulatki, twój przyjaciel Gotfryd zna się trochę na tym, możesz mu wierzyć! Jasny gwint! Nareszcie dziewczyna jak się należy, ładna, naturalna i co najważniejsze z pewną atmosferą.- tu zatrzymał potok wymowy - czy ty w ogóle wiesz, co to jest atmosfera?- Powietrze, które pompuje się do dętki - mruknąłem przez zęby.- Oczywiście - westchnął ze współczuciem i pogardą.- Dla ciebie to powietrze! Atmosfera, aura, promieniowanie, ciepło, tajemnica - oto, bracie, składniki, które uduchawiają i ożywiają piękno.Ale do kogo ja to mówię? Twoją atmosferą są przecież opary rumu.- No, teraz dość tego, albo dostaniesz czymś ciężkim w głowę! - warknąłem.Ale Gotfryd gadał dalej jak najęty, a ja mu nic nie zrobiłem.Nie podejrzewał, że spotkałem się z dziewczyną i że każde jego słowo trafiało mnie celnie.Szczególnie każde słowo na temat picia.Zdołałem to już przezwyciężyć, ale teraz wszystko zaczęło mnie piec na nowo.Wychwalał dziewczynę pod niebiosy, a mnie robiło się na sercu tak, jakbym istotnie stracił coś niezwykłego raz na zawsze.Wściekły polazłem o szóstej do “Internationalu".To była moja przystań.Lenz utwierdził mnie w tym przekonaniu.Ku memu zdumieniu stwierdziłem, że w lokalu panuje niesłychany ruch.Na ladzie wdzięczyły się torty i babki, a pokarany platfusem Alojzy, z tacą pełną szczękających wesoło filiżanek do kawy, biegał do utajonej na tyle lokalu salki.Przystanąłem zdumiony.Kawa w dzbankach? Chyba cały związek handlarzy bydłem leży spity pod stołami.Ale gospodarz lokalu uświadomił mnie natychmiast.Dzisiaj w salce od tyłu uroczyście obchodzono pożegnanie przyjaciółki Róży, Lili.Uderzyłem się w czoło.Oczywiście, zaproszono mnie przecież! Co więcej, jako jedynego mężczyznę, jak mnie znacząco poinformowała Róża.Naturalnie pedzio Kiki, który miał być także, nie liczył się jako mężczyzna.Wysunąłem się z knajpy i kupiłem bukiet kwiatów, ananasa, dziecinną grzechotkę i tabliczkę czekolady.Róża przyjęła mnie z łaskawym uśmiechem wielkiej damy.Ubrana była w czarną wydekoltowaną suknię i prezydowała na honorowym miejscu.Jej złote zęby połyskiwały.Spytałem, jak powodzi się jej małej, wręczyłem dla haka celuloidową grzechotkę oraz tabliczkę czekolady.Róża promieniała.Teraz zwróciłem się z bukietem i ananasem w ręku do Lili.- Najserdeczniejsze życzenia!- Był i pozostał szykowny! - zaopiniowała Róża.- Chodź.Robby, usiądziesz między nami panienkami.Lili była Róży przyjaciółką od serca.Miała za sobą świetną karierę.Była bowiem tym, co stanowi nieziszczalną tęsknotę każdej małej kurewki: była hotelową.Hotelowa nie szlifuje bruku.Mieszka w hotelu i tam zawiera znajomości.Rzadko która dziewczyna może się dochrapać tej pozycji [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl