[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mój wzrok sięga bardzo daleko.Będę pił wino i jadł mięso, i radował się ciepłem kobiety, gdy z ciebie nie pozostaną nawet kości”.– Wracaj! – krzyczałem.– Wytłumacz mi znaczenie owych słów.Widziałem cię Lasherze tak wyraźnie jak czarownica, i mogę uczynić cię silniejszym.Lecz odpowiedziała mi tylko cisza.Opadłem na poduszki, wiedząc, iż miałem do czynienia z najpotężniejszym duchem, jakiego kiedykolwiek dane mi było ujrzeć.Nigdy żaden upiór nie posiadał równie wielkiej siły, nie przyoblekł podobnie doskonale widzialnej postaci.I słowa, które rzekł mi demon, nie miały nic wspólnego z wolą czarownicy.Och, gdybym tylko miał ze sobą swe księgi.Gdybym tylko miał je wtedy ze sobą.I znowu oczyma duszy widzę kamienny krąg w Donnelaith.Rzekę Ci, musi być jakaś przyczyna, dla której Lasher pojawił się w owym właśnie miejscu! To nie jest byle jaki demon, posłuszny zausznik, Ariel gotów giąć się w ukłonach przed różdżką Prospera! W końcu poczułem się tak rozgorączkowany, iż znowu napiłem się wina, łudząc się, że stępi ono mój ból.* * *Był to, Stefanie, zaledwie pierwszy dzień mej niewoli i poniżenia.Jakże dobrze poznałem ów mały domek.Nauczyłem się na pamięć każdego szczegółu urwiska, z którego żadna ścieżka nie wiodła do plaży w dole.Nawet gdybym miał linę okrętową i spuścił ją w dół, przywiązawszy do balustrady, nie zdołałbym pokonać owej straszliwej stromizny.Lecz pozwól mi powrócić do mej opowieści.Było już zapewne południe, gdy przyszła Charlotte; ujrzawszy dwie służące – Mulatki, wchodzące wraz z nią, pojąłem iż nie były one wytworem mej imaginacji; w chłodnym milczeniu przyglądałem się, jak ozdabiały komnatę świeżymi kwiatami.Przyniosły mą koszulę, wypraną i wyprasowaną, i więcej odzienia z lżejszych tkanin, jakie tutaj noszą.Przyciągnęły także wielką balię, posuwając ją, niby łódź, po pokrytej piaskiem ziemi; a do ochrony – na wypadek, gdyby przyszło mi do głowy wypaść przez drzwi i rzucić się do ucieczki – miały ze sobą dwóch potężnie umięśnionych niewolników.Napełniły balię gorącą wodą i powiedziały, iż mogę wziąć kąpiel, kiedy mi tylko przyjdzie ochota.Uczyniłem to, jakby w nadziei, iż woda zmyje me grzechy; wymyty i odziany, przystrzygłszy starannie brodę i wąsy, zasiadłem do przyniesionego mi posiłku, sam na sam z Charlotte, bowiem jedynie ona pozostała ze mną.W końcu, odsuwając od siebie talerz, zapytałem:– Jak długo zamierzasz mnie tutaj trzymać?– Dopóki nie pocznę z tobą dziecka – rzekła.– A znak tego mogę mieć już niedługo.– Wykorzystałaś już swoją szansę – odrzekłem, lecz nim jeszcze skończyłem wypowiadać owe słowa, poczułem znowu żądzę wczorajszej nocy i jakby we śnie ujrzałem siebie targającego jej piękną jedwabną suknię, rozdzierającego tkaninę na piersiach, by ssać je dziko, jak głodne niemowlę.Znowu powróciła owa wyborna myśl, iż jest ona grzesznicą, mogę więc uczynić z nią wszystko i nie zwlekając powinienem wykorzystać ową sposobność.Wiedziała o tym.Wiedziała, bez wątpienia.Podeszła, usiadła na mych kolanach i spojrzała w me oczy.Zaprawdę – słodki, mały ciężar.– Podrzyj jedwab, jeśli chcesz – rzekła.– Nie możesz się stąd wydostać.Czyń więc w swym więzieniu, co możesz.Rzuciłem się jej do gardła.W jednej chwili, odepchnięty, znalazłem się na podłodze.Krzesło było przewrócone.Tylko, iż ona nie uczyniła niczego, odsunęła się jedynie na bok, by uniknąć ciosu.– Ach, więc on jest tutaj – rzekłem z westchnieniem.Nie mogłem go dojrzeć, lecz po chwili jakbym znowu go widział; jakby gromadził się nade mną, a potem znowu rozpraszał; burząca się jak morze obecność rozszerzała się i rzedła, aż w końcu zniknęła.– Ukaż się w ludzkiej postaci, tak jak to uczyniłeś dzisiejszego poranka – rzekłem.– Przemów do mnie znowu, marny tchórzu, duszku!Wszelkie srebra w komnacie poczęły klekotać.Moskitiera zafalowała gwałtownie.Roześmiałem się.„Głupi diablik”, zawołałem, zrywając się na równe nogi i otrzepując ubranie.To coś uderzyło znowu, tym razem jednak przytrzymałem się oparcia krzesła.„Mały, podły diabełek”, rzekłem, „i co za tchórz!”Charlotte przyglądała się temu, zdumiona.Nie potrafiłem powiedzieć, co wyrażała jej twarz, podejrzliwość czy lęk.Po chwili wyszeptała jakieś słowa półgłosem i ujrzałem, iż siatka zawieszona w oknie poruszyła się, jakby owa istota wyleciała na zewnątrz.Byliśmy sami.Odwróciła swą twarz ode mnie, lecz zdołałem dostrzec rumieniec na policzkach i łzy w jej oczach.Wyglądała tak krucho.Nienawidziłem siebie za to, iż jej pożądam.– Nie możesz mieć do mnie żalu, iż próbowałem cię uderzyć – odezwałem się uprzejmym tonem.– Trzymasz mnie tutaj wbrew mej woli.– Nie prowokuj go nigdy więcej – odrzekła, zalękniona; jej usta drżały.– Nie zniosłabym, gdyby cię zranił.– Och, więc potężna wiedźma nie potrafi go powstrzymać? Wydawała się taka zagubiona; zwiesiwszy głowę przytuliła się do słupka baldachimu.Jakże czarowna! Jak bardzo kusząca! Nie potrzebowała być czarownicą, by być czarownicą.– Pragniesz mnie – rzekła miękko.– Weź mnie.I powiem ci coś, co rozgrzeje twą krew bardziej niż jakikolwiek narkotyk, którym mogłabym cię napoić.– Podniosła oczy i spojrzała na mnie, jej usta drżały, jakby gotowe do płaczu.– Cóż to takiego? – zapytałem.– Pragnę cię – rzekła.– Jesteś dla mnie uosobieniem piękna.Gdy leżę u boku Antoina, me ciało płonie z tęsknoty za tobą.– Masz pecha, córko – odrzekłem zimno, lecz cóż to było za kłamstwo!– Doprawdy?– Weź się w garść.Pamiętaj, iż mężczyzna nie musi znajdować niewiasty piękną, by ją zbezcześcić.Bądź zimna, jak mężczyzna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl