[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Michael nawet się nie poruszył, chociaż za oknem uderzył nagle piorun, tak głośny jak strzał z armaty prosto w dach.Minęły dwie godziny.Deszcz ciągle padał, śniadanie już całkiem wystygło, a ona siedziała rozmarzona, wspominając przeszłość i myśląc o wszystkich nowych możliwościach i o tym decydującym spotkaniu, które wkrótce miało się zacząć.Przestraszył ją dzwonek telefonu.Ryan i Pierce czekali w holu, aby zabrać kuzynkę do śródmieścia.Napisała kartkę do Michaela z wiadomością, że spotkała się z Mayfairami w sprawie spadku i wróci na obiad, nie później niż o szóstej.„Proszę, nie rozstawaj się z Aaronem i nie chodź do domu sam”.Podpisała „kochająca”.– Chcę za ciebie wyjść za mąż – powiedziała głośno, kładąc kartkę na stoliku obok łóżka.– Czarownica i archanioł – stwierdziła jeszcze głośniej.Michael cicho chrapał w poduszkę.Pocałowała go w nagie ramie, dotknęła delikatnie muskułów.Jeszcze trochę a wróciłaby do łóżka.Wyszła i zamknęła za sobą drzwi.Ignorując fantazyjnie ozdobioną windę, zeszła po wyłożonych dywanem schodach.Patrzyła przez chwilę na Ryana o gładkiej twarzy i jego przystojnego syna, jakby byli kimś z innego wszechświata w swych przewiewnych garniturach, z łagodnymi głosami; pozaziemskimi istotami, które mają ją zaprowadzić do statku kosmicznego kryjącego się w wielkiej limuzynie.* * *Niskie, dziwaczne budynki z cegły przy ulicy Carondelet mignęły im w zaciekawionym milczeniu.Chociaż padał deszcz, niebo przypominało wypolerowany kamień, w którym błyskawice otwierały szczeliny.Grom grzmiał groźnie i cichł.W końcu dotarli do okolicy drapaczy chmur, dwóch przecznic lśniącej Ameryki, wyposażonych w podziemny garaż.Całość tworzyła widok, jaki można by zaobserwować gdziekolwiek na świecie.Żadnych niespodzianek w obszernym biurze firmy Mayfair & Mayfair znajdującym się na trzydziestym piętrze.Tradycyjne umeblowanie, grube dywany.Nic dziwnego w tym, że troje prawników – dwie kobiety i stary mężczyzna – nosiło nazwisko Mayfair.Za wysoką ścianą ze szkła rozciągał się widok na rzekę szarą jak niebo, pływały na niej holowniki i barki, pod srebrną pajęczyną deszczu.Kawa i rozmowa jak najzupełniej zwyczajna.Mówił białowłosy Ryan o jasnoniebieskich oczach przypominających szklane kulki.„Istotne inwestycje”, „długoterminowe zastawy”, „posiadłości ziemskie – własność od stulecia”, „płatności w twardej walucie większe, niż możesz sobie wyobrazić”.Czekała, musieli dać jej coś więcej.Musieli.Jak komputer analizowała cenne nazwy i szczegóły, które w końcu zaczęli wymieniać.Widziała już szpitale i kliniki błyszczące za horyzontem marzeń, chociaż siedziała nieporuszona, obojętna, pozwalając Ryanowi mówić.Nieruchomości w centrum Manhattanu i Los Angeles? Większość udziałów w sieci hoteli Markham Harris? Domy towarowe w Beverly Hills, Coconut Grove, Boca Raton i Palm Beach?Kondominium w Miami i Honolulu? Wspomniane płatności w twardej walucie to franki szwajcarskie i złoto.Momentami pozwalała sobie na chwilową nieuwagę.Tak, Aaron opisał w raporcie wszystko dość dokładnie.Dał jej możliwość oceny i wiedzę, o której ci adwokaci o czystych twarzach, w lśniących garniturkach nie mieli pojęcia.Znowu uderzyła ją myśl, że Aaron i Michael lękali się, iż będzie niezadowolona mając takie narzędzie w ręku.Nie rozumieli mocy, na tym polegał ich problem.Nigdy nie kroili mózgu.A dziedzictwo to mózg, prawda?Wypiła kawę w milczeniu.Przyglądała się innym Mayfairom, którzy siedzieli i słuchali, jak Ryan opowiadał o dzierżawach terenów roponośnych, ostrożnym finansowaniu przemysłu rozrywkowego i roztropnym inwestowaniu w technikę komputerową.Od czasu do czasu kiwała głową i zapisywała kilka słów srebrnym piórem.Oczywiście, rozumiała, że firma zarządzała finansami przez prawie sto lat.Zasługiwała na pełne uznania kiwnięcie głową i serdeczne mruknięcie.Julien założył tę firmę, aby prowadziła interesy Mayfairów.Oczywiście, Rowan potrafiła sobie wyobrazić, jak dziedzictwo łączyło się z pieniędzmi całej rodziny, gdyż „wszystko dla dziedzictwa, naturalnie.Ono jest najważniejsze, ale nigdy nie miał miejsca żaden konflikt, mówić o konflikcie to nie zrozumieć zakresu.”– Rozumiem.– Zawsze prowadziliśmy konserwatywną politykę finansową, ale aby w pełni pojąć, o czym mówię, trzeba uświadomić sobie, co oznacza takie podejście, kiedy w grę wchodzi fortuna podobnej wielkości.Mogłabyś, dajmy na to, wziąć jako przykład mały kraj żyjący ze złóż naftowych, nie przesadzam, i politykę tego państewka polegającą bardziej na zachowywaniu i chronieniu niż na rozwoju, ponieważ tak ogromny kapitał musi być odpowiednio zabezpieczony przed inflacją czy innym zagrożeniem, stąd nie można powstrzymać rozwoju, rozwoju w niezliczonych kierunkach i na co dzień stajesz przed koniecznością inwestowania wpływów tak wielkich, że.– Mówisz o miliardach – powiedziała spokojnie.Zebrani zadrżeli.Trafiła? Nie pochwyciła nieuczciwości, tylko zmieszanie, lęk przed nią i tym, co mogłaby zrobić.W końcu wszyscy byli Mayfairami? Oceniali Rowan, tak jak ona ich.Pierce – największy ze wszystkich idealista – zerknął na ojca.Ryan popatrzył na pozostałych.Rozumiał, jaka była stawka, być może lepiej niż inni.Nikt nie odezwał się ani słowem.– Miliardy – powtórzyła.– W samych nieruchomościach.– Tak, prawdę mówiąc, tak.Muszę przyznać ci rację, miliardy w samych nieruchomościach.Jacy wydawali się zażenowani i niespokojni, jakby odkryto ich najważniejszą tajemnicę.Nagle wyczuła strach i niechęć Lauren Mayfair, starszej, około siedemdziesięcioletniej prawniczki o jasnych włosach i delikatnej, pomarszczonej skórze.Wpatrywała się w Rowan z drugiego końca stołu.Wyobrażała sobie, że dziewczyna jest płytka, zepsuta i całkowicie nie czuje wdzięczności dla firmy, która tyle zrobiła.Była tam też Annę Marie Mayfair, siedziała z prawej strony.Ciemnowłosa, ładna, lat czterdzieści, może więcej.Umiejętnie umalowana.Dobrze ubrana w szary jedwabny kostium i jasnożółtą bluzkę.Wydawała się szczerze zaciekawiona, zerkała na Rowan spod okularów w rogowej oprawie.Z jej twarzy biło przekonanie, że czeka ich jakieś niepowodzenie.Randall Mayfair, wnuk Garlanda, smukły, z gęstą grzywą siwych włosów, miękko opadających na kołnierzyk.Oczy zaspane pod szerokimi brwiami i zaróżowionymi, spuszczonymi powiekami.Siedział bez lęku, ostrożny i zrezygnowany.Wtedy spotkały się ich oczy.Spojrzenie Randalla mówiło:Oczywiście, że nie rozumiesz.Jakżeby inaczej’? Ilu ludzi potrafi zrozumieć? Chcesz mieć kontrolę i dlatego jesteś głupia.Odchrząknęła, ignorując sposób, w jaki Ryan złożył ręce pod brodą i patrzył na nią twardo szklanymi oczami.– Nie doceniacie mnie – powiedziała spokojnie.Przesunęła wzrokiem po zebranych.– Bądźcie pewni, że ja was doceniam.Po prostu chcę wiedzieć, o co chodzi.Nie mogę pozostać bierna.Byłby to z mojej strony brak odpowiedzialności.Cisza.Pierce podniósł filiżankę i bezgłośnie wypił kawę.– Cały czas staramy się wytłumaczyć ci wszystko – odparł Ryan z wdziękiem, odsuwając ręce od brody [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl