[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brak mi tylko.— Tak, tak! — współczująco zakłapał dziobem Adiutant.— Nie ma takiej istoty, która by była szczęśliwa od dzioba aż do ogona! I czegóż to jeszcze brak wielkiemu Muggerowi?— Tego białego dzieeiąteczka, które mi się wyśliznęło z paszczy — odrzekł Mugger z głębokim westchnieniem.— Było wprawdzie maluchne, a jednak zapomnieć go nie mogę.Jestem już stary, ale przed śmiercią pragnąłbym zakosztować jednej jeszcze rzeczy.Wprawdzie Anglicy stąpają ciężko, hałasują i zachowują się jak głupcy, więc polować na nich nietrudno, atoli.mam w pamięci dawne chwile, przeżyte koło Benaresu, a owo dziecię, jeżeli żyje dotychczas, pewnie też je pamięta.Być może, że przechadza się teraz po brzegu jakiejś rzeki i opowiada, jak to ongi udało mu się wyrwać ręce z zębatej paszczęki Muggera z Mugger Ghaut.Los był dla mnie zawsze nader łaskawy.jednakże we śnie nieraz mnie pi*ześladuje myśl o tym małym, białym dzieciątku, przechylającym się przez burtę łodzi.To rzekłszy ziewnął i z trzaskiem zawarł paszczę.— Uu-a! — sapnął.— A teraz odpocznę i podumam sobie troszkę.Zachowujcie się cicho, moje dzieci, i uszanujcie mój wiek sędziwy!Odwrócił się sztywno i powlókł się niezdarnie na sam koniec wydmy, szakal zaś i Adiutant schronili się pod drzewo wsparte konarami o cypel przylegający do mostu kolejowego.— Ten to prowadził życie przyjemne i pełne dostatków! — uśmiechnął się szakal, badawczo przyglądając się spod oka sterczącemu ponad nim ptakowi.— I pomyśleć sobie, że ani razu nie uznał za stosowne powiedzieć mi, czy nie pozostawił dla mnie jakiego kęska na brzegu.Zapomniał (czy nie chciał wiedzieć), że ja przecie ze sto razy donosiłem mu o różnych smakołykach płynących z wodą.Jakże prawdziwe jest przysłowie: „Gdy wyczerpią się nowinki, nikt nie pamięta o szakalu i golibrodzie!" Ha! Teraz on układa się do spoczynku.Wrrr!— Jakimźe sposobem może szakal pomagać w łowach Muggerowi? — chłodno zauważył Adiutant.— Nietrudno zgadnąć, kto lepiej na tym wyjdzie, gdy duży złodziej zawrze spółkę 2 małym złodziejaszkiem!Szakal odwrócił się, zawył boleściwie i już miał się ułożyć pod pochyłym pniem drzewa, gdy nagle drgnął, przypadł do ziemi i zadarł łeb w górę, poglądając skroś przemokłych gałęzi ku krawędzi mostu, sterczącej niemal tuż ponad nimi.— Co się stało? — zapytał Adiutant rozczapierzając z niechęcią jedno skrzydło.— Czekaj chwilę, a zobaczymy.Wiatr wprawdzie wieje od nas w ich stronę, ale zdaje mi się, że oni.ci dwaj ludzie nie na nas czatują.— A więc to ludzie? E, to nie mam czego się obawiać.Moje stanowisko daje mi rękojmię bezpieczeństwa.Całe Indie wiedzą, że jestem święty.Adiutant, jako wyborny a bezpłatny, czyściciel ulic, ma wszędzie wstęp wolny i nikt go nie prześladuje.Wiedział o tym nasz ptak i nigdy nie uciekał przed ludźmi.— Ja zaś niewart jestem tego, by we mnie strzelano.chyba co najwyżej starym trzewikiem! — szepnął szakal i począł znów nadsłuchiwać.— Ho, ho! Co to za kroki! Słyszysz? Już ja się znam dobrze na ludzkim obuwiu! To nie skórzane ciżmy krajowców, ale podkute buty białych ludzi! Słuchaj, znowu! Żelazo szczęka o żelazo.To strzelba! Przyjacielu, zdaje mi się, że ci hałaśliwi, stukający obcasami, głupi Anglicy przyszli pogwarzyć z Muggerem!— Przestrzeż go tedy! Wszak niedawno ktoś podobny do wygłodzonego szakala nazywał go Obrońcą Nędzarzy!— Niechże mój kuzyn broni sam swej skóry.Przecież zwierzał mi się tyle razy, że nie obawia się białych ludzi.Ci zaś dwaj są bez wątpienia białymi ludźmi.Żaden wieśniak z Mugger Ghaut nie ośmieliłby się dybać na niego.Patrz! Mówiłem ci, że to strzelba.Ho, ho! Jeżeli szczęście dopisze, to pożywimy się jeszcze przed wschodem słońca.On trochę niedosłyszy, gdy wyjdzie z wody, a poza tym, tym razem ma sprawę nie z kobietą.Na poręczy mostu błysnęła w księżycowym świetle jasna lufa strzelby.Mugger leżał na wydmie cicho — na równi z własnymcieniem — rozstawił nieco łapy przednie, wsunął pomiędzy nie olbrzymie łebisko i chrapał.jak krokodyl.Na moście glos jakiś szepną!:— Strzał zaiste osobliwy.prawie prostopadły.ale pewny! Cel wyraźny jak chałupa.Najlepiej będzie trzasnąć go powyżej głowy.Cóż to za ogromna bestia! Wieśniacy wściekną się, gdy go zabijemy.Jest to przecie deota (bóstwo opiekuńcze) tej okolicy!— Gwiżdżę na nich! — odpowiedział drugi głos, — Ten potwór porwał mi piętnastu najlepszych kulisów, gdyśmy ten most stawiali.Trzeba już raz z nim skończyć.Całymi tygodniami uganiałem za nim w łodzi.Wygarnę do niego z obu luf, a ty zaraz potem wal z Martiniego *.— Pamiętaj, że ta pukawka kopie tęgo.Podwójna czwórka! Z takim kalibrem nie ma żartów!— Zaraz się o tym przekona sam krokodyl.Bęc go!Rozległ się grzmot podobny do huku armatki (największy kaliber strzelb, używanych na słonie, mało się różni od działka artyleryjskiego) i zabłysły dwie smugi płomienia.Zawtórował tej palbie przenikliwy trzask Martiniego, którego długie kule nic sobie nie robią z pancerza krokodyla.Ale pociski eksplodujące dokonały dzieła.Jeden z nich trafił Muggera tuż poza szyją, o parę cali na lewo od kręgosłupa, drugi zaś rozpękł się nieco poniżej, u nasady ogona.W dziewięćdziesięciu dziewięciu wypadkach na sto zraniony śmiertelnie krokodyl potrafi przyczołgać się na głębię i uciec.Ale Muggerowi z Mugger Ghaut już się to nie udało.Był dosłownie rozbity na trzy części.Ledwie zdołał poruszyć łbem — i legł plackiem na ziemię.Już nie żył.Ale huk wystrzału powalił na ziemię również i szakala.Nieborak nigdy w życiu nie czuł się tak nieswojo.— Ach, żeby to jasne gromy!.Ach, żeby to jasne gromy!.— jęczał żałośnie.— Czy to zwaliła się z mostu ta straszna istota, która wlecze za sobą kryte wozy po moście?— E, to tylko strzelba! — nadrabiał miną Adiutant, choć dygotało na nim każde piórko.— Nic innego, tylko strzelba.Mugger nie żyje! Zginął marnie! Patrz, oto nadchodzą biali ludzie.— Używany przez wojska angielskie sztucer sy&temu Martini-Henry.Dwaj Anglicy zbiegli z mostu i dotarli brodem do wydmy.Tu zatrzymali się, ze zdumieniem patrząc na ogromne cielsko zwierza.Jeden z krajowców odrąbał siekierą olbrzymi łeb, który aż trzej ludzie musieli taszczyć po zdziarach mielizny.Jeden z Anglików (był nim inżynier, który most budował) pochylił się nad tym łbem i zajrzał mu w zęby.— Ostatni raz zdarzyło mi się trzymać rękę w paszczy krokodyla, gdy miałem lat pięć — odezwał się.— Jechałem wówczas łodzią w stronę Mungeru.Byłem, jak mnie nazywano, „dzieckiem buntu sipajów".Nieszczęśliwa moja matka była ze mną w łodzi.Późniejszymi czasy opowiadała mi niejednokrotnie, jak wpakowała w łeb bestii pięć kulek ze starego pistoletu, pozostałego po nieboszczyku mym ojcu.— Ho, ho! A ty się pomściłeś na samym naczelniku rodu!.Nic to, że ci przy tym pociekło trochę krwi z nosa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl