Pokrewne
- Strona Główna
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- Brust Steven Vald Taltos 02 Yendi
- Brust Steven Vlad Taltos 10 Dzur
- [4 1]Erikson Steven Dom Lancu Dawne Dni
- Brust Steven Vald Taltos 03 Teckla
- Brust Steven Vald Taltos 01 Jhereg
- Erikson Steven Bramy Domu Umarlych
- Prus Boleslaw Lalka 9789185805365 (2)
- Alistair Maclean Szatanski Wirus 2 z 2
- CH8 (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oh-seriously.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– To o nim musiała mówić.To Dion był owym potężnym i szanowanym Aleksandryjczykiem, do którego należała jej matka.Nigdy mi o tym nie wspominała, nawet słóweczkiem! Musiała jednak rozpoznać go na pierwszy rzut oka, kiedy nas odwiedził.– Czy on też ją poznał?– Patrzył na nią dziwnie, pamiętam.Ale ona była właściwie dzieckiem, kiedy widział ją po raz ostatni, a poza tym miał na głowie zbyt wiele zmartwień.Nie, nie sądzę, aby wiedział, kim ona jest.Ona jednak go rozpoznała, co do tego nie mam wątpliwości.Przypominam sobie tamten wieczór i jak dziwnie się wtedy zachowywała.Myślałem, że to przez mój wyjazd.Wiesz, co mnie napawa największą odrazą? Że tak szybko podjęła tę decyzję.Żadnego wahania, zastanowienia! Zdobyła truciznę, przygotowała posiłek, na moich oczach sama nałożyła gościowi szczodrą porcję i patrzyła, jak je.– Musisz z nią porozmawiać, tato.– Nie jestem do tego gotowy.Nie wiem, co miałbym powiedzieć.– Powiedz, że wiesz, co zrobiła.Od tego zacznij.– I co, mam udawać, że nie sprawia mi różnicy, że moja żona jest morderczynią? Że zbezcześciła honor mego domu, zabijając gościa? Powinna była zwrócić się do mnie.– Przed otruciem Diona czy po?– Jeśli nie przed, to z całą pewnością po! Sam widzisz, w jaki gniew wpadam przy takiej rozmowie.Nie, nie mogę jeszcze wracać do domu.Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mógł.– Nie mów tak, ojcze.Musisz zrozumieć, dlaczego to zrobiła.Popatrz, mnie niezbyt zdziwiła twoja wiadomość.Po drodze z Puteoli miałem wiele czasu na myślenie.Zastanawiałem się, kto i jak mógł otruć Diona w twoim domu.Bethesda zajmuje się kuchnią, Aleksandria stanowiła wspólny mianownik.domyśliłem się, że to ona może być winna.Miałem zatem więcej czasu od ciebie na rozważenie tej sprawy i zdecydowałem, że dla mnie wszystko pozostaje po dawnemu.Miałem ze sobą Zotikę i widziałem, co ten potwór jej zrobił.Nie potrafię żałować, że ktoś go zabił.Jeśli zrobiła to Bethesda, mając przy tym nie mniej powodów od Zotiki, by go nienawidzić, cóż tu jest do przebaczania?– Ale to było morderstwo, Ekonie! Wyrachowane, skryte, popełnione z zimną krwią.Czy moje imię i cześć nic nie znaczą? Nie jesteśmy zabójcami! – Zerwałem się z miejsca i zacząłem nerwowo chodzić po ogrodzie.– Rozmowa nic tu nie da.Muszę znowu być sam.Muszę pomyśleć.– Nie wybierasz się chyba znowu na wędrówkę po mieście?– Dlaczego nie?– Pościerasz bruki, tato.Dokąd pójdziesz?Przyszła mi do głowy myśl zupełnie nie na temat.– Załatwię do końca swoje sprawy z Klodią.Te pieniądze, które ci dałem na podróż.musiało ci coś zostać?– Całkiem sporo.– To pieniądze Klodii.Chciała mnie nimi przekupić, abym zeznawał na jej korzyść, albo też, abym wykupił tych niewolników Lukcejusza.Kto ją tam wie, o co jej naprawdę chodziło? W każdym razie nie otrzymała tego, za co zapłaciła, prawda? Nie będą o mnie mówić, jak o Celiuszu, że wziąłem od niej srebro i nie oddałem.Bądź tak dobry i przynieś je.Odniosę jej od razu.Przynajmniej będę mógł na dobre pożegnać się z tą sprawą.Eko zniknął we wnętrzu domu, a po chwili wrócił z pękatym mieszkiem w ręku.– A jak tam Zotika? – spytałem.– Uspokoiła się trochę, kiedy sobie odpoczęła?Eko spuścił wzrok, nie odpowiadając.– Coś się stało?– Kiedy skończyliśmy wczoraj ją wypytywać, Menenia pokazała jej, gdzie może się przespać, i zostawiła ją samą.To był błąd.Kiedy wróciłem z Forum.– Och, nie!– Ona uciekła, tato.Nie zdziwiło mnie to; mówiłem ci, że ona zmieniła się w dzikie zwierzątko.Wątpię, czy ją jeszcze kiedyś zobaczymy.Gdybym udał się do Klodii najkrótszą drogą, musiałbym przejść koło swego domu, wybrałem więc trasę okrężną.Dzień był upalny, a ścieżka stroma, przybyłem więc na miejsce spocony i bez tchu.Zapukałem do drzwi; długo nie było żadnej reakcji, więc zapukałem znowu.W końcu otworzyło się okienko i czyjeś oko poddało mnie beznamiętnym oględzinom.– Nazywam się Gordianus – powiedziałem.– Mam sprawę do twojej pani.Okienko się zamknęło.Upłynęła długa chwila, zanim otworzyło się znowu; tym razem oko było umalowane.Z drugiej strony dobiegł mnie znajomy, choć nieoczekiwany głos.– W porządku, znam go.Można go wpuścić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.– To o nim musiała mówić.To Dion był owym potężnym i szanowanym Aleksandryjczykiem, do którego należała jej matka.Nigdy mi o tym nie wspominała, nawet słóweczkiem! Musiała jednak rozpoznać go na pierwszy rzut oka, kiedy nas odwiedził.– Czy on też ją poznał?– Patrzył na nią dziwnie, pamiętam.Ale ona była właściwie dzieckiem, kiedy widział ją po raz ostatni, a poza tym miał na głowie zbyt wiele zmartwień.Nie, nie sądzę, aby wiedział, kim ona jest.Ona jednak go rozpoznała, co do tego nie mam wątpliwości.Przypominam sobie tamten wieczór i jak dziwnie się wtedy zachowywała.Myślałem, że to przez mój wyjazd.Wiesz, co mnie napawa największą odrazą? Że tak szybko podjęła tę decyzję.Żadnego wahania, zastanowienia! Zdobyła truciznę, przygotowała posiłek, na moich oczach sama nałożyła gościowi szczodrą porcję i patrzyła, jak je.– Musisz z nią porozmawiać, tato.– Nie jestem do tego gotowy.Nie wiem, co miałbym powiedzieć.– Powiedz, że wiesz, co zrobiła.Od tego zacznij.– I co, mam udawać, że nie sprawia mi różnicy, że moja żona jest morderczynią? Że zbezcześciła honor mego domu, zabijając gościa? Powinna była zwrócić się do mnie.– Przed otruciem Diona czy po?– Jeśli nie przed, to z całą pewnością po! Sam widzisz, w jaki gniew wpadam przy takiej rozmowie.Nie, nie mogę jeszcze wracać do domu.Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mógł.– Nie mów tak, ojcze.Musisz zrozumieć, dlaczego to zrobiła.Popatrz, mnie niezbyt zdziwiła twoja wiadomość.Po drodze z Puteoli miałem wiele czasu na myślenie.Zastanawiałem się, kto i jak mógł otruć Diona w twoim domu.Bethesda zajmuje się kuchnią, Aleksandria stanowiła wspólny mianownik.domyśliłem się, że to ona może być winna.Miałem zatem więcej czasu od ciebie na rozważenie tej sprawy i zdecydowałem, że dla mnie wszystko pozostaje po dawnemu.Miałem ze sobą Zotikę i widziałem, co ten potwór jej zrobił.Nie potrafię żałować, że ktoś go zabił.Jeśli zrobiła to Bethesda, mając przy tym nie mniej powodów od Zotiki, by go nienawidzić, cóż tu jest do przebaczania?– Ale to było morderstwo, Ekonie! Wyrachowane, skryte, popełnione z zimną krwią.Czy moje imię i cześć nic nie znaczą? Nie jesteśmy zabójcami! – Zerwałem się z miejsca i zacząłem nerwowo chodzić po ogrodzie.– Rozmowa nic tu nie da.Muszę znowu być sam.Muszę pomyśleć.– Nie wybierasz się chyba znowu na wędrówkę po mieście?– Dlaczego nie?– Pościerasz bruki, tato.Dokąd pójdziesz?Przyszła mi do głowy myśl zupełnie nie na temat.– Załatwię do końca swoje sprawy z Klodią.Te pieniądze, które ci dałem na podróż.musiało ci coś zostać?– Całkiem sporo.– To pieniądze Klodii.Chciała mnie nimi przekupić, abym zeznawał na jej korzyść, albo też, abym wykupił tych niewolników Lukcejusza.Kto ją tam wie, o co jej naprawdę chodziło? W każdym razie nie otrzymała tego, za co zapłaciła, prawda? Nie będą o mnie mówić, jak o Celiuszu, że wziąłem od niej srebro i nie oddałem.Bądź tak dobry i przynieś je.Odniosę jej od razu.Przynajmniej będę mógł na dobre pożegnać się z tą sprawą.Eko zniknął we wnętrzu domu, a po chwili wrócił z pękatym mieszkiem w ręku.– A jak tam Zotika? – spytałem.– Uspokoiła się trochę, kiedy sobie odpoczęła?Eko spuścił wzrok, nie odpowiadając.– Coś się stało?– Kiedy skończyliśmy wczoraj ją wypytywać, Menenia pokazała jej, gdzie może się przespać, i zostawiła ją samą.To był błąd.Kiedy wróciłem z Forum.– Och, nie!– Ona uciekła, tato.Nie zdziwiło mnie to; mówiłem ci, że ona zmieniła się w dzikie zwierzątko.Wątpię, czy ją jeszcze kiedyś zobaczymy.Gdybym udał się do Klodii najkrótszą drogą, musiałbym przejść koło swego domu, wybrałem więc trasę okrężną.Dzień był upalny, a ścieżka stroma, przybyłem więc na miejsce spocony i bez tchu.Zapukałem do drzwi; długo nie było żadnej reakcji, więc zapukałem znowu.W końcu otworzyło się okienko i czyjeś oko poddało mnie beznamiętnym oględzinom.– Nazywam się Gordianus – powiedziałem.– Mam sprawę do twojej pani.Okienko się zamknęło.Upłynęła długa chwila, zanim otworzyło się znowu; tym razem oko było umalowane.Z drugiej strony dobiegł mnie znajomy, choć nieoczekiwany głos.– W porządku, znam go.Można go wpuścić [ Pobierz całość w formacie PDF ]