[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przedtem było to życie na­ukowca, który całe dnie spędzał przy biurku czy już w najlepszym razie w laboratorium.Nie wiedział, co to pośpiech, przenoszenie się z miejsca na miejsce.Nie po­trzebował ryzykować w sprawach osobistych, narażać się na jakiekolwiek niebezpieczeństwa, żył sobie szaro i skromnie.Gdy z racji jego stanowiska odkomenderowa­no go jako fizyka na okręt podwodny, cieszył się z tej sensacyjnej zmiany, ale też w głębi ducha bardzo się bał przebywać pod wodą, Przez tamten tydzień w zamknięciu "Skorpiona" płynącego w pierwszy rejs na północ potrafił panować nad nerwami i koncentrować się na poruczonej mu pracy, a przecież ogromnie denerwowała go perspe­ktywa, że następnym razem prawie miesiąc potrwa taka udręka.Ferrari był jak różdżka czarodziejska.Każdą jazdę John Osborne przeżywał jak podniecającą przygodę.Z począt­ku nie prowadził zbyt dobrze.Wyciągając szybkość stu pięćdziesięciu mil na godzinę, nie umiał odpowiednio zwalniać, żeby brać zakręty.Z początku na każdym rogu dosłownie wyzywał śmierć, przy czym w dwóch wypad­kach tak zarzuciło samochód, że wyleciał na skraj traw­nika, blady, roztrzęsiony, pełen wstydu, wręcz niegodny swego wspaniałego Ferrari.Po każdym z tych małych wyścigów, po każdej przejażdżce dla wprawy uświadamiał sobie coraz to inne błędy, jakich nigdy już popełnić nie powinien, i zdawał sobie sprawę, że tylko cudem uniknął katastrofy.Przejęty wyczynami sportowymi, przestał się obawiać rejsu na północ.Nie widział tam już nic niebezpiecznego w porównaniu z niebezpieczeństwami, z jakimi igrał, gdy jeździł swym wyścigowym samochodem.To interludium morskie zaczęło mu się wydawać nudnym trochę, a nieuniknionym kieratem powszedniości, stratą czasu coraz cenniejszego, czymś, po czym wreszcie będzie można powrócić do Melbourne, żeby ostatnie trzy miesiące już bez przeszkód poświęcić na karkołomną jazdę.Jak wszyscy jego współzawodnicy, myślał głównie o tym, jak powiększyć zapasy paliwa.W myśl swej zapowiedzi sir David Hartman zwołał konferencję.Dwight Towers stawił się jako kapitan "Skorpiona" wraz z oficerem łącznikowym.Przewidując, że między innymi zostanie poruszona kwestia tajemniczej radiostacji w Seattle, zabrał też ze sobą radiotechnika, niejakiego porucznika Sunderstroma.Organizację Badań Naukowych reprezentowali dyrektor naczelny i John Osborne.Ponadto byli wiceadmirał z jednym ze swoich oficerów i jeden z sekretarzy premiera.Na wstępie admirał omówił trudności zaplanowanego rejsu.- Moim pragnieniem - powiedział - a także i zalece­niem premiera jest, żeby "Skorpion" nie narażał się za­nadto.Przede wszystkim chodzi nam o przeprowadzenie badań i w tym właśnie celu wysyłamy teraz Skorpiona".Zważywszy, że jego antena jest niewysoka i że sytuacja będzie wymagała pozostawania dość długo pod wodą, nie możemy liczyć na swobodne kontaktowanie się przez radio.Już choćby dlatego "Skorpion" powinien wrócić szczęśliwie, bo inaczej przepadną owoce jego wyprawy.Poza tym jest to przecież jedyny statek o tak dalekim zasięgu, pozwalający nam jeszcze nawiązywać taką czy inną łączność z Ameryką Południową i południem Afryki.Biorąc te względy pod uwagę, poczyniłem dość duże zmiany w planach rejsu, które omawialiśmy w czasie na­szego poprzedniego spotkania.Penetracja Kanału Panamskiego odpada.San Diego i San Francisco także nieaktu­alne.A to ze względu na pola minowe.Kapitanie Towers, zechce pan krótko powiedzieć, co wam wiadomo o zami­nowaniu tamtych obszarów.Dwight przedstawił zwięźle swoje materiały o polach minowych w wymienionych przez admirała okolicach i zaznaczył, jak dalece te materiały są niepełne.- Seattle natomiast stoi dla nas otworem, tak samo jak Puget Sound - rzekł potem.- I Pearl Harbour.Powie­działbym również, że miny specjalnie nam nie zagrażają w Zatoce Alaska wobec przesuwania się lodu.Sam lód stanowi jednak problem na tych stopniach szerokości geograficznej, a "Skorpion" lodołamaczem przecież nie jest.Ale uważam, że jakoś będziemy mogli przy zacho­waniu ostrożności przepłynąć tamtędy, nie narażając zbyt­nio okrętu.Jeżeli nie da się odbyć całej tej drogi wzdłuż sześćdziesiątego stopnia, no.zrobimy wszystko, co w naszej mocy.Prawdopodobnie zdołamy wykonać wię­kszość naszego zadania.Przystąpiono do sprawy owych sygnałów radiowych nadawanych gdzieś w pobliżu Seattle.Sir Phillip Goodall z Organizacji Badań Naukowych przedłożył wykaz trans­misji stamtąd od czasów wojny.- Te sygnały są zupełnie niezrozumiałe - powiedział.- Słychać je dorywczo, częściej zimą niż latem.Częstot­liwość cztery i dziewięćdziesiąt dwie setne megaherca.- Radioelektrotechnik ze "Skorpiona" odnotował to na kartce.- Odebraliśmy sto sześćdziesiąt dziewięć transmi­sji.Z tego tylko trzy zawierały możliwe do rozpoznania zestawy sygnałów.w sumie siedem takich zestawów.W dwóch były wyraźne słowa po angielsku.po jednym słowie w każdym.Samych tych grup nie można w żaden sposób rozszyfrować.Mam je tutaj, jeżeli ktoś chce zoba­czyć.Słowa, o których mówiłem, to WODY i POŁĄCZ.Sir David Hartman zapytał:- Przez ile godzin ogółem te transmisje odbierano?- Jakieś sto sześć godzin.- I przez ten cały czas tylko dwa słowa doszły wyraź­nie? Reszta to bełkot?- Tak jest.- Nie sądzę, żeby te słowa coś znaczyły - zastanowił się admirał.- Raczej były czysto przypadkowe.Ostatecz­nie, jeśli nieskończenie wiele małp zacznie bawić się nieskończenie wielką ilością maszyn do pisania, to w koń­cu jednej z nich może się uda wystukać sztukę Szekspira.Naprawdę pozostaje nam zbadać, w jaki sposób te trans­misje w ogóle dochodzą do skutku.Wydaje się rzeczą niewątpliwą, że tam jeszcze jest dopływ prądu elektrycz­nego.Kto wie, czy nie kryje się za tym jakiś czynnik ludzki.To mało prawdopodobne, ale przecież mogłoby tak być.Porucznik Sunderstrom przysunął się do kapitana Towersa i coś mu szepnął.Dwight powiedział głośno:- Pan Sunderstrom zna urządzenia radiowe w tamtym okręgu.Porucznik rzekł nieśmiało:- Nie twierdzę, że znam wszystkie.Przechodziłem krótki kurs radiowej łączności morskiej na wyspie Santa Maria pięć lat temu.Między innymi wykorzystywano tam częstotliwość właśnie cztery i dziewięćdziesiąt dwie setne megaherca.- Gdzie jest wyspa Santa Maria? - zapytał admirał.- Ta jest na Puget Sound, niedaleko od Bremerton, panie admirale.Jest też kilka innych o tej nazwie przy tamtym wybrzeżu.Ale mówię o Santa Maria, gdzie mieści się główna szkoła radiowej łączności morskiej, największa na całym obszarze.Kapitan Towers rozłożył mapę i wskazał tę wyspę palcem.- To tutaj, panie admirale.z lądem połączona mo­stem, który prowadzi do miasteczka Manchester nad zatoką Clay.Admirał zapytał, patrząc na mapę:- Jaki mógł być zasięg radiostacji na wyspie Santa Maria?- Nie wiem na pewno - odrzekł porucznik Sunder­strom - ale myślę, że światowy.- Wyglądała na radiostację o zasięgu światowym? Bardzo wysokie były anteny?- O tak, panie admirale.Anteny prezentowały się oka­zale.Wydaje mi się, że to była część sieci radiowej obej­mującej Pacyfik, ale przysiąc nie mogę.Ja tylko uczęszcza­łem tam na kurs.- Nigdy nie komunikował się pan z tą stacją bezpo­średnio z któregoś z okrętów w czasie swojej służby na morzu?- Nie, panie admirale.Używaliśmy odbiorników o in­nych częstotliwościach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl