[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ma zaczerwienione i zapuchnięte oczy.Do tego czasu zdążyłem się już wyspecjalizować w pocieszaniu ludzi z Sanktuarium, ofiarowując im łagodne zapewnienia, że wszystko się dobrze skończy.Nic lepszego nie byłem w stanie dać im z siebie.Ale kiedy zaczynam mówić w sposób, który stał się już dla mnie rutynowy, widzę, że moje słowa raczej jej szkodzą, niż przynoszą ulgę - zaczyna drżeć, po policzkach ciekną jej łzy, kręci przecząco głową i ucieka wzrokiem w bok, wzdrygając się.I nagle moja własna fasada władzy duchowej oraz filozoficznego podejścia rozsypuje się w proch.Staję się równie zmartwiony i zagubiony, jak ona.Uświadamiam sobie, że stoimy oboje na skraju tej samej czarnej otchłani.I czuję, jak zaczynam się w nią staczać.Wyciągamy ku sobie ręce i obejmujemy się dzikim uściskiem, jakby na znak buntu przeciw naszym lękom.Dziewczyna jest o połowę młodsza ode mnie.Ma gładką skórę i jędrne ciało.Gwałtownie poszukujemy wszelkiego dostępnego pocieszenia.Potem wydaje się ogłuszona, odrętwiała, oszołomiona.Ubiera się w milczeniu.- Zostań - namawiam ją.- Poczekaj do rana.- Proszę, Wasza Wielebność.nie.nie.Ale zdobywa się na słaby uśmiech.Prawdo­podobnie stara się powiedzieć mi w ten sposób, że choć jest zdumiona tym, co zrobiliśmy, nie odczuwa przerażenia, a zapewne nawet nie żałuje.Przez chwilę przytrzymuję w swych dłoniach koniuszki jej palców, następnie żegnamy się szybkim, oschłym, lekkim, pośpiesznym pocałunkiem i dziewczyna wy­chodzi.A potem doświadczam dziwnej jasności umysłu.Zupełnie jakby to nieoczekiwane spółkowanie ode-gnało gruby kożuch mgły spowijającej moją duszę i przywróciło mi zdolność klarownego myślenia.W nocy, w czasie której bardzo mało śpię, rozważam wydarzenia z mojego pobytu w Sank­tuarium i w końcu udaje mi się pogodzić z oczywistą prawdą, której przez wiele dni starałem się do siebie nie dopuścić.Przypomina mi się rzucona jakby przypadkiem uwaga Mistrza w czasie mojej drugiej audiencji u niego, kiedy powiedział mi o swoim podejrzeniu, iż pewni koloniści prawdopodobnie sprzeniewierzyli się postanowieniom Kodeksu Mro­ku.“Ci, których za pośrednictwem Twojego Domu wy b r a l i ś my.” Czyż­bym był oskarżany o jakieś niedopatrzenie służbowe? Tak.Naturalnie.To ja wybrałem tych, którzy teraz odeszli od realizacji planu.Postanowiono winę za to zrzucić na mnie.Mogłem domyślić się tego znacznie wcześniej, ale rozkojarzyły mnie, jak sądzę, niepo­kojące przeżycia.Albo po prostu nie chciałem tego spostrzec.Postanawiam dziś pościć.Kiedy przyniosą mi rano tacę z posiłkiem, znajdą karteczkę z poleceniem, aby nie przychodzono do mnie do czasu, aż dam im znać.Wmawiam sobie, że to nie tyle akt pokuty, co oczyszczenia.Zakon nie wymaga od nas postu.Dla mnie jest to bardzo prywatne posunięcie, dzięki któremu czuję się bliżej Boga.W każdym razie jest to decyzja świadoma; po prostu bywa, że lepiej mi się myśli o pustym żołądku, a mam gorący zamiar utrzymać i pogłębić jasność umysłu, którą zacząłem odczuwać późnym wieczorem, poprzedniego dnia.Pościłem już wielokrotnie przedtem, kiedy czułem taką potrzebę.Ale tym razem biorąc poranny natrysk puszczam zimną wodę.Lodowaty strumień parzy, żądli, piecze; zmuszam się, aby pozostać pod nim, ale pozostaję, i to znacznie dłużej, niż trwałoby to normalnie.To jednak musi być pokuta.Więc niech i tak będzie.Ale pokuta za co? Nie czuję się winny.Czy naprawdę zamierzają uczynić ze mnie kozła ofiarnego? Czy zgodzę się złożyć swoją osobę w ofierze dla okupienia generalnego niepowodzenia? Dlaczego miałbym to zrobić? I dlaczego teraz karzę sam siebie?Wszystkiego tego dowiem się później.Jeśli zde­cydowałem się narzucić sobie dzień surowości i wyrzeczeń, widać jest po temu jakiś ważny powód, który zrozumiem we właściwym momencie.Na razie ubrałem się w prostą lnianą suknię z szorstkiego materiału i delektuję się odczuwaniem jego szorstkości.Mój żołądek w środku ranka za­czyna burczeć i protestować, wypijam więc szklankę wody, jakby kpiąc sobie z jego potrzeb.Nieco później nachodzi mnie wizja wspaniałego posiłku: soczysta smażona ryba na lśniącym porcelanowym talerzu, chłodne białe wino w iskrzącym się kryształowym kielichu.Czuję, jak robi mi się sucho w ustach i zaczyna dudnić w głowie.Ale zamiast zwalczać te kuszące wyobrażenia zachęcam je, by się pojawiały, zapraszam mój zdradziecki umysł do rozpusty: do­daję do uczty srebrne tace z czerwonymi wino­gronami, serami, chlebem prosto z pieca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl