[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie byli dziećmi Boga, nie miał wiec dla nich zbawienia ani potępienia.Trwali miedzy Piekłem a Niebem, zresztą także obok wszelkiej magii, a być może nawet — obok losu.Nie podlegali nikomu — i zginęli tak, jak żyli: samotnie, do końca tocząc walkę z wrogimi mocami, które zawładnęły ziemiami Hostenne i Saywanee.Ci, których kiedyś przeklinano, mając za najgorsze zło świata, przeszli do legendy jako niezłomni, nieustraszeni wojownicy, bijący się — bez żadnych już szans na zwycięstwo — nawet wtedy, gdy wszyscy opuścili ręce.Obojętni wobec czarów i magii, gardzący bełkotem jasnowidzów-wróżbitów, próbujących przejrzeć ich zamiary, stawili czoło najeźdźcom z północy, aż stal i ogień przypieczętowały ich zgubę w Starym Borze — ostatnim bastionie obrony.Nadeszły Stulecia Mroku, pod rządami sług księcia Gethora.Nikt już nie chciał pamiętać, kim w istocie byli Mordercy.Ujarzmione narody wspominały ich jako mniejsze zło.Może nawet jakieś.małe dobro? Tu i ówdzie poczęły krążyć baśnie-przepowiednie, mówiące o powrocie Morderców.Legendy o zastępach kocich wojowników, wyzwalających udręczone ziemie Saywanee.Zapomniano, że treścią życia tych istot, jedyną religią i dewizą, były słowa:AKASA, FATANH, AMARE.Nie znaczące nic w żadnym języku — albo raczej znaczące zbyt wiele, bo w ich treści były najpierw: wojna i walka, krew i śmierć, potem także zniszczenie i zagłada, ale również nienawiść i zemsta, wreszcie ból, przerażenie i gniew.Przeminęły Mroki, Saywanee odżyła i rozkwitła, chociaż nie wróciła już pod panowanie królów z dalekiej Nolandii.Niezawisłe księstwo zaleczyło rany, złowroga pamięć o Gethorze przyblakła.Zapomniano, i o Mordercach, bo zastępy bezlitosnych mścicieli-wyzwolicieli przestały być potrzebne.I tylko skała przy rozstajnych drogach w Carhon-Ree trwała na przekór upływowi czasu.Pewnego dnia ktoś skuł część napisu, siląc się chyba na dziwaczny żart.Pozostało: “Zrodzeni z grzechu”.* * *W sercu Saywanee wznosi się strome wzgórze, zwieńczone koroną ruin — ponure to miejsce i cieszące się najgorszą sławą.Niegdyś ruiny były zamkiem, czarną, krępą budowlą z kamienia — siedzibą namiestniczki Gethora Północnego.Pozostały gruzy.Czarne Wieki dawno przeminęły, zabierając w otchłań historii upiorną księżnę Moranę.Nikt nie odwiedzał szczątków jej stolicy, choć mówiono o ukrytych wielkich skarbach.Lecz chodziły słuchy, że okrutna pani Zamku Ahar wciąż krąży w podziemiach fortecy i czeka.Na co, na kogo? Być może na pierwszą żywą istotę, której krew ogrzeje martwe ciało, napełniając tętnem zimne żyły.I wreszcie pewnego dnia rzucono wyzwanie ponurej legendzie uroczyska.Nie skończyło się na przechwałkach, jak bywało dotąd, gdy podochoceni winem młodzi ludzie z hałasem gotowi byli ruszać choćby i przeciw diabłu.Tym razem śmiałkowie nie zawrócili w pół drogi, nie uciekli.Widziano dwóch ludzi — podobno szlachetnego rodu — wspinających się o świcie na szczyt wzgórza.Tego samego dnia wieczorem, na przedmieściu Ayonny, miasta leżącego u stóp Wzgórza Ahar, w położonej tuż przy trakcie oberży, zjawił się nie znany nikomu, mocno wystraszony pachołek.Wiódł cztery wierzchowce, z których jeden — pełnokrwisty ogier landyjski — wart był fortunę.Przybysz wzbudził podejrzenia, próbując sprzedać, zwierzęta; szybko wyszło na jaw, że był służącym jednego z owych szlachciców, których dostrzeżono w ruinach.Jego pan — najemnik, sprzedający swą szpadę każdemu, kto zapłacił — nie powrócił z wyprawy; przepadli też towarzyszący mu, uzbrojeni słudzy.Drugi szlachcic, inicjator przedsięwzięcia (noszący ponoć tytuł hrabiego) wieczorem samotnie zbiegł ze wzgórza, zabrał swego konia i odjechał w niewiadomym kierunku: pilnujący koni służący usłyszał tylko, że pozostali zginęli.Rzekomy hrabia miał w ciągu tej krótkiej wyprawy posunąć się o lat dwadzieścia: całkowicie osiwiał, dygotał jak starzec i z najwyższym trudem dosiadł konia Tyle zdołano wydobyć z przerażonego pachołka.Tajemnicza historia na wiele dni dostarczyła pożywki rozmaitym plotkom i domysłom; w karczmach i oberżach wieczorne rozmowy przy winie krążyły wokół tej niesamowitej sprawy.Znów zbierały się grupki młodych bohaterów, gotowych wyruszać bez najmniejszej zwłoki.Jedna z wypraw prawie doszła do skutku — problem w tym, że wytoczywszy się z oberży, młodzi łowcy przygód zaraz poczęli wymiotować mocnym czerwonym winem i ciężko strawną wieczerzą.Wobec tak widomej klątwy Ahar (choć mówiono też, że to Bóg zlitował się nad pijakami.) wyprawa nie mogła się odbyć.Zapewne los grupki śmiałków stał się dla innych przestrogą, bo coraz rzadziej snuto plany zbadania starych ruin, wreszcie zarzucono je zupełnie.W licznych zajazdach i oberżach Ayonny jeszcze czasem bawiono podróżnych opowieścią o niezwykłym zdarzeniu, jednak ludziom miejscowym temat już spowszedniał.A wreszcie — jaką wartość mogła mieć historia, przyniesiona przez byle koniokrada? Nie takie rzeczy zmyślano, by usprawiedliwić występek i w ten sposób uchronić się od kary.A jednak na Wzgórzu Ahar zaszły jakieś zmiany.Żyjący w jego cieniu mieszkańcy miasteczka nie umieli tego zauważyć; zbyt powoli zachodziła ta przemiana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl