Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Kelly Cathy Lekcje uczuć
- Chmielewska Joanna (Nie)boszczyk maz (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- anndan.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Paliła mnie zgaga i glątwę miałem jak od Bobrowic do Hopli i z powrotem.Czułem się jak pięć minut, jak to mówią.Czułem się kruchutki jak pusty kieliszek stojący na jednej nóżce na chybocącym się stole.Szedłem więc duktem, szeroką przesieką między dwiema ścianami lasu.Z oddali, od zrębu, słychać było siekierezadę, stukanie, pukanie, piłowanie, zgrzytanie pilników o stal i tak dalej.Jakiś ptak świsnął mi nad głową jak niecelnie rzucony za mną kamień, ale jeszcze coś, poza tym wszystkim, słyszało się w powietrzu.Jakieś brzęczenie ciche, bardzo ciche, ale nieustanne.Takie brzęczenie, jakie na wiosnę idzie od kwitnących krzewów malinowych, gdzie buszują osy, pszczoły, trzmiele i co kto chce.Ale cichsze trochę.Ale tak jakby narastające.I nieustające.To brzęczenie w powietrzu.Co to mogło być? Ciekawy byłem.Słuchałem tego, bo nie mogłem nie słuchać.Cały zasłuchałem się w to brzęczenie.Co to mogło być? Szło z jakiejś dalekiej oddali, ale nie wiadomo, z jakiej strony, choć wyraźnie narastało.Bardzo wyraźnie narastało.Powietrze teraz brzęczało, jakby na wiosnę buszowały osy, pszczoły, trzmiele i co kto chce, nie w kilku rzędach krzewów malinowych, na kilku zagonach, ale na dwóch hektarach, na czterech morgach obsadzonych samymi malinami.Oczywiście patrzyłem w górę, ale nic nie widziałem.Brzęczenie tymczasem nie przestawało narastać.Co to mogło być, na Boga? Poczułem się trochę dziwnie.Trochę tak, jakby zacząłem się bać.Tak jest.Zacząłem się bać.I kiedy zacząłem się bać, to coraz bardziej zacząłem się bać.Strach mój narastał w miarę, jak narastało to potworne brzęczenie.Potworne.Patrzyłem w górę, ale ciągle nic nie widziałem.I nie wiedziałem ciągle, skąd to idzie, z której strony.Cały las zanosił się tym brzęczeniem i może dlatego nie mogłem się zorientować, z której strony ono idzie, z której strony ono nadchodzi, zbliża się groźnie.To brzęczenie.Zszedłem z przesieki i wszedłem w przybrzeżny las.Cały las rozbujany, rozdygotany, rozedrgany był tym brzęczeniem.Od zrębu już od dawna nic nie było słychać.Straszliwe brzęczenie zagłuszyło siekierezadę albo oni tam przerwali robotę i weszli w las, i pochowali się za drzewa.Tak jak ja.Nie wiem.Ja zapaliłem papierosa i rozglądałem się dookoła po ziemi, jakbym czegoś szukał.Nagle zdałem sobie sprawę, czego szukam.Przerażające to było.Zdałem sobie nagle sprawę, że szukam nisko oczami schronu.Ale nie było nigdzie schronu.Nie było.Brzęczenie było.Niesamowite.Potworne.Przykucnąłem pod drzewem i paliłem papierosa, sztachając się raz po raz i trzymając papierosa w ukryciu, w zwiniętej trąbce dłoni, tak, jakby to nie był dzień jasny, poranek zimowy świetlisty, ale noc, ciemna noc, choć nie głucha, absolutnie odwrotnie, i ktoś mógł dostrzec ogień od mojego papierosa, ognik ten.A paliłem tego papierosa, nie wiem, jakoś tak go paliłem, z jakąś taką podświadomością wyłażącą na wierzch, jakby to był ostatni papieros, który palę w życiu.Bolały mnie uszy.Wszystko brzęczało straszliwie: powietrza niezmierzone przestworza, tysiącliczebne drzewa i głowa moja biedna była cała jednym straszliwym brzęczeniem.I wtedy pomyślało mi się straszliwie, że to jest koniec wszystkiego, koniec świata, zagłada totalna, Blitzkrieg.Lecą eskadry bombowców, lecą rakiety i zaraz będzie po wszystkim.Nic nie zostanie.Nawet nie wstyd.Tylko jedno ogólne rozczarowanie gwiazd patrzących na nas z nieba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Paliła mnie zgaga i glątwę miałem jak od Bobrowic do Hopli i z powrotem.Czułem się jak pięć minut, jak to mówią.Czułem się kruchutki jak pusty kieliszek stojący na jednej nóżce na chybocącym się stole.Szedłem więc duktem, szeroką przesieką między dwiema ścianami lasu.Z oddali, od zrębu, słychać było siekierezadę, stukanie, pukanie, piłowanie, zgrzytanie pilników o stal i tak dalej.Jakiś ptak świsnął mi nad głową jak niecelnie rzucony za mną kamień, ale jeszcze coś, poza tym wszystkim, słyszało się w powietrzu.Jakieś brzęczenie ciche, bardzo ciche, ale nieustanne.Takie brzęczenie, jakie na wiosnę idzie od kwitnących krzewów malinowych, gdzie buszują osy, pszczoły, trzmiele i co kto chce.Ale cichsze trochę.Ale tak jakby narastające.I nieustające.To brzęczenie w powietrzu.Co to mogło być? Ciekawy byłem.Słuchałem tego, bo nie mogłem nie słuchać.Cały zasłuchałem się w to brzęczenie.Co to mogło być? Szło z jakiejś dalekiej oddali, ale nie wiadomo, z jakiej strony, choć wyraźnie narastało.Bardzo wyraźnie narastało.Powietrze teraz brzęczało, jakby na wiosnę buszowały osy, pszczoły, trzmiele i co kto chce, nie w kilku rzędach krzewów malinowych, na kilku zagonach, ale na dwóch hektarach, na czterech morgach obsadzonych samymi malinami.Oczywiście patrzyłem w górę, ale nic nie widziałem.Brzęczenie tymczasem nie przestawało narastać.Co to mogło być, na Boga? Poczułem się trochę dziwnie.Trochę tak, jakby zacząłem się bać.Tak jest.Zacząłem się bać.I kiedy zacząłem się bać, to coraz bardziej zacząłem się bać.Strach mój narastał w miarę, jak narastało to potworne brzęczenie.Potworne.Patrzyłem w górę, ale ciągle nic nie widziałem.I nie wiedziałem ciągle, skąd to idzie, z której strony.Cały las zanosił się tym brzęczeniem i może dlatego nie mogłem się zorientować, z której strony ono idzie, z której strony ono nadchodzi, zbliża się groźnie.To brzęczenie.Zszedłem z przesieki i wszedłem w przybrzeżny las.Cały las rozbujany, rozdygotany, rozedrgany był tym brzęczeniem.Od zrębu już od dawna nic nie było słychać.Straszliwe brzęczenie zagłuszyło siekierezadę albo oni tam przerwali robotę i weszli w las, i pochowali się za drzewa.Tak jak ja.Nie wiem.Ja zapaliłem papierosa i rozglądałem się dookoła po ziemi, jakbym czegoś szukał.Nagle zdałem sobie sprawę, czego szukam.Przerażające to było.Zdałem sobie nagle sprawę, że szukam nisko oczami schronu.Ale nie było nigdzie schronu.Nie było.Brzęczenie było.Niesamowite.Potworne.Przykucnąłem pod drzewem i paliłem papierosa, sztachając się raz po raz i trzymając papierosa w ukryciu, w zwiniętej trąbce dłoni, tak, jakby to nie był dzień jasny, poranek zimowy świetlisty, ale noc, ciemna noc, choć nie głucha, absolutnie odwrotnie, i ktoś mógł dostrzec ogień od mojego papierosa, ognik ten.A paliłem tego papierosa, nie wiem, jakoś tak go paliłem, z jakąś taką podświadomością wyłażącą na wierzch, jakby to był ostatni papieros, który palę w życiu.Bolały mnie uszy.Wszystko brzęczało straszliwie: powietrza niezmierzone przestworza, tysiącliczebne drzewa i głowa moja biedna była cała jednym straszliwym brzęczeniem.I wtedy pomyślało mi się straszliwie, że to jest koniec wszystkiego, koniec świata, zagłada totalna, Blitzkrieg.Lecą eskadry bombowców, lecą rakiety i zaraz będzie po wszystkim.Nic nie zostanie.Nawet nie wstyd.Tylko jedno ogólne rozczarowanie gwiazd patrzących na nas z nieba [ Pobierz całość w formacie PDF ]