[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.“Jeśli odejdziesz, wszystko skończone”.Przesuwając ręką po twarzy, jakby ta myśl była natrętną muchą, którą trzeba koniecznie odpędzić, Johnny przeszedł przez laboratorium.Myślał o tym, że rzeczywiście, można by nazwać go dezerterem, ale doprawdy, bądźmy dorośli, przecież i oni mogą wyjechać, jeśli tylko zechcą.Niczego im nie brakuje, prawda? A jeśli o niego chodzi, to on wybiera sobie świat, w którym ludzie nie gadają w nonsensownych językach i nie gniją żywcem.Wybiera sobie świat, w którym ludzie rosną maksimum do osiemnastego roku życia.Skórzane motocyklowe legginsy szeleściły, ocierając się o siebie przy każdym kroku.Jasne, w porządku, czuje się teraz nie jak lew literatury, lecz raczej któryś z tych żółtków z armii Wietnamu Południowego, których widział w Quang Tri; obdzierali trupy, zrywali z nich złote medaliki, a czasami zaglądali im nawet między pośladki w poszukiwaniu diamentów i pereł, było to jednak porównanie niedoskonałe.a samo uczucie też miało mu szybko przejść, tego był całkiem pewien.Przecież nie zamierzał obdzierać trupów.Szukał tylko kluczyków, kluczyków, pasujących do któregoś z zaparkowanych przed barakiem samochodów.A poza tym.Poza tym martwa dziewczyna pod tabliczką: MUSISZ NOSIĆ KASK naprawdę wyglądała jak Terry.Rudawa blondynka z dziurą po kuli w białym laboratoryjnym fartuchu.Oczywiście, Terry nie była już tak wspaniałą rudawą blondynką, włosy miała teraz przede wszystkim siwe, niemniej jednak.“Pożałujesz, że nie zostałeś, kiedy na skórze poczujesz zapach Taka”.- Och, bardzo proszę - odparł głośno Johnny - nie bądźmy dziećmi.Spojrzał w lewo, po prostu po to, by nie patrzeć już na trupa dziewczyny, która tak bardzo przypominała mu Terry z tych lat, kiedy Terry potrafiła doprowadzić go do ekstazy, zakładając nogę na nogę, seksownie poruszając biodrem.i to, co zobaczył sprawiło, że uśmiechnął się pełnym nadziei uśmiechem.Zobaczył terenówkę, a ponieważ parkowała w zamkniętym garażu, istniała więcej niż szansa, że kluczyki zostały w stacyjce.Gdyby były, oszczędziłoby mu to upokorzenia związanego z grzebaniem w kieszeniach ofiar Entragiana.a może Josephsona, wszystko jedno.Musiałby tylko odłączyć przyczepkę na próby, podnieść drzwi garażu, wrzucić jedynkę i w drogę.“.kiedy poczujesz na skórze zapach Taka”.Być może rzeczywiście będzie go czuł, przynajmniej na początku, ale szybko mu to minie.David Carver może sobie być prorokiem, lecz jeśli nawet, to jest bardzo młodym prorokiem, nie zdającym sobie sprawy z wielu istotnych spraw, choć może i ma domowy telefon pana Boga.Nie wiedział na przykład, że gówno łatwo się spiera.Tak, owszem, bardzo łatwo.Była to jedna z niewielu życiowych prawd, których prawdziwości John Marinville był całkowicie pewien.A kluczyki do terenówki były, dzięki Bogu, w stacyjce.Johnny pochylił się, przekręcił kluczyk pół obrotu i odczytał z paliwomierza, że ma ponad trzy czwarte baku benzyny.- Dziesiątka, kochanie - stwierdził ze śmiechem.- Przynajmniej raz trafiliśmy w dziesiątkę.Obejrzał sobie od tyłu mały, podobny do dżipa samochodzik; interesowała go przyczepa na próbki skał.Żaden problem.Dwa kółka i trzpień.Na trzpień wystarczy młotek i.Nawet Houdini nie byłby w stanie tego dokonać - powiedział głos, tym razem nie Terry jednak, lecz tego starego pijaka, Billingsleya.- Z powodu głowy.A telefon? A sardynki?- A sardynki co? Było ich po prostu o kilka puszek więcej, niż przypuszczałem.A jednak Johnny się pocił.Pocił się tak, jak parę razy w Wietnamie.Nie z upału, choć było tam gorąco, i nie ze strachu, choć bał się bezustannie, czasami nawet we śnie; ten śmiertelny pot wywoływała świadomość, że jest w złym miejscu i w złym czasie w towarzystwie przede wszystkim przeciętnych przyzwoitych ludzi niszczących samych siebie być może nieodwracalnie, ponieważ przyszło im wykonać brudną robotę.Skromne cuda - pomyślał i znów usłyszał głos starego pijaka.Boże, ta cholera więcej gadała po śmierci niż za życia!Ale przecież, gdyby nie chłopiec, nadal siedziałbyś w celi aresztu, przyjacielu, prawda? Albobyś nie żył.Albo jeszcze gorzej.A teraz go opuściłeś.Zdezerterowałeś.- Gdybym nie odwrócił uwagi kojota moją kurtką, David już by nie żył - odparł głośno Johnny.- Zostaw mnie w spokoju, stary durniu.Dostrzegł młotek, leżący na warsztacie pod ścianą.Ruszył w jego kierunku.- Powiedz mi coś, Johnny - odezwał się donośny, wyraźny głos Terry i Johnny zamarł jak wmurowany w ziemię.- Kiedy dokładnie uznałeś, że strach przed śmiercią da się pokonać wyłącznie rezygnacją z rzeczywistego życia?Ten głos nie odezwał się w jego głowie, co do tego miał prawie całkowitą pewność.Nie, do diabła, miał całkowitą pewność! Przemówiła do niego Terry wisząca na haku.Nie ktoś do niej podobny, nie miraż, nie halucynacja, lecz Terry.Jeśli odwróci się teraz, zobaczy ją z podniesioną głową - policzek nie będzie już dotykał szyi - patrzącą na niego tak, jak zawsze patrzyła, kiedy Johnny Marinville spieprzył sprawę: cierpliwie, ponieważ Johnny Marinville w sposób całkowicie naturalny pieprzył sprawy, z rozczarowaniem, ponieważ jako jedyna osoba na świecie spodziewała się, że być może tej nie spieprzy.Co, oczywiście, było z jej strony zwykłą głupotą, jak stawianie na Byki z Tampa Bay w meczu o superpuchar.Tylko, że czasem przy niej - dla niej - udawało mu się zrobić coś dobrze, wznieść się ponad to, co z konieczności przywykł uważać za swą naturę.Ale kiedy się wysilił, kiedy był najlepszy, kiedy, kurka wodna, nogi odrywały mu się od ziemi, czy wtedy Terry miała coś do powiedzenia? Och, oczywiście.“Zmieńmy kanał, sprawdzimy, co jest na PBS”.Nic więcej.- Żebyś jeszcze zrezygnował z życia dla pisania - powiedział wyraźny głos Terry.- To, choć godne pogardy, byłoby przynajmniej zrozumiałe.Zrezygnowałeś z życia dla gadania o pisaniu.Jezu Chryste, Johnny!Johnny podszedł do stołu na drżących nogach.Miał zamiar rzucić w cholerę młotkiem, sprawdzić, czy młotek jej nie uciszy.Nagle z lewej usłyszał niski warkot.Odwrócił głowę i zobaczył wilka, najprawdopodobniej tego samego wilka, który przyniósł Steve'owi i Cynthii can tah, stojącego w prowadzących do biura drzwiach.Oczy mu płonęły.Na moment wilk zawahał się i Johnny pozwolił sobie na odrobinę nadziei - może się przestraszył, może się cofnie - lecz wilk skoczył na niego, podwijając wargi, spod których ukazały się wielkie zęby.2Stwór, który był Ellen, koncentrował się na wilku - użył wilka, by skończyć z pisarzem - z taką siłą, że znajdował się w stanie podobnym do hipnozy.Nagle coś, jakieś zakłócenie w spodziewanym przebiegu zdarzeń przerwało jego skupienie.Wycofał się na moment, zatrzymując wilka tam, gdzie był, resztę swej strasznej ciekawości, potwornej uwagi zwrócił ku ryderowi.Coś stało się w półciężarówce, Tak nie potrafił jednak powiedzieć co.Czuł się zdezorientowany, jakby przebudził się w pokoju, w którym ktoś nieznacznie pozmieniał ustawienie mebli.Może gdyby nie próbował być w dwóch miejscach naraz.- Mi him en tow - warknął i posłał wilka na pisarza.To tyle, jeśli chodzi o człowieka, który pragnął być Steinbeckiem; stworzenie na czterech łapach było szybkie i silne, stworzenie na dwóch powolne i słabe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl