[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czarna kolumna, niczym negatyw błys­kawicy, wystrzeliła z ziemi i zniknęła w chmurach.Śmierć odczekał chwilę, po czym ostrożnie trącił szatę nogą.Skrzy­wiona trochę korona potoczyła się jeszcze kawałek, nim wyparowała.NO TAK, stwierdził lekceważąco.DRAMAT.Podszedł do panny Flitworth i delikatnie złożył razem jej dło­nie.Zniknął wizerunek życiomierza, a niebieskofioletowa mgła na obrzeżach pola widzenia rozwiała się, gdy napłynęła na miejsce so­lidna rzeczywistość.W miasteczku zegar dokończył wybijanie dwunastej.Staruszka zadrżała.Śmierć pstryknął jej palcami przed twarzą.PANNO FLITWORTH? RENATO?- Ja.Nie wiedziałam, co robić, a powiedziałeś, że to łatwe i.Śmierć poszedł do stodoły.Kiedy wrócił, miał na sobie swoją czarną szatę.Panna Flitworth stała nieruchomo.- Nie wiedziałam, co robić - powtórzyła, chyba wcale nie do niego.- Co się stało? Czy już po wszystkim?Śmierć rozejrzał się.Szare kształty spływały na podwórze.BYĆ MOŻE NIE, odparł.Za formacją żołnierzy pojawiały się kolejne wózki.Wyglą­dały jak mali srebrzyści robotnicy, tylko z rzadka połyskiwał wśród nich złotem jakiś wojownik.- Povinniśmy vycofać się do schodóv - oświadczyła Doreen,- Myślę, że one tego właśnie chcą - odparł Windle.- I bahdzo dhobrze.Phoza tym na tych kółkach przecież nie yjadhą na stopnie, phavda?- I nie może pan walczyć do śmierci - przypomniała Ludmiła.Łupinę nie odstępował jej, wbijając spojrzenie żółtych ślepi w zbli­żające się powoli kółka.- Miło byłoby spróbować - mruknął Windle.Dotarli do ruchomych schodów.Spojrzał w górę.Czekały tam wózki; jednak droga na niższy poziom wydawała się czysta.- Może znajdziemy inne przejście na górę? - spytała z nadzie­ją Ludmiła.Stanęli na jadących stopniach.Wózki za nimi przemieściły się, żeby zablokować im odwrót.Na niższym poziomie byli magowie.Stali tak nieruchomo mię­dzy doniczkami i fontannami, że z początku Windle przeszedł obok, przekonany, że to jakieś posągi albo dziwaczne meble.Nadrektor miał przyczepiony fałszywy czerwony nos i trzymał baloniki.Obok niego kwestor żonglował kolorowymi piłeczkami, ale jak maszyna, wbijając wzrok w pustkę.Pierwszego prymusa znaleźli kawałek dalej; na plecach i piersi wisiały mu tablice.Litery na nich nie dojrzały jeszcze, ale Windle skłonny był postawić własne życie pozagrobowe, że w końcu ułożą się w napisy w rodzaju OKAZJA!!!Pozostali magowie zebrali się razem, jak mechaniczne lalki, które zapomniano nakręcić.Każdy z nich nosił przypiętą do szaty dużą, owalną odznakę.Znajome już, organiczne pismo dojrzewało w słowo, które wyglądało jakOCHRONAchociaż dlaczego akurat takie, wydawało się absolutną tajemnicą.Magów z pewnością nić tu nie chroniło.Windle pstryknął palcami tuż przed bladymi oczyma dzieka­na.Nie było żadnej reakcji.- Nie jest martwy - stwierdził Reg.- Tylko śpi - zgodził się Windle.- jest wyłączony.Reg pchnął dziekana.Mag przeszedł kilka kroków, po czym za­chwiał się niebezpiecznie i stanął.- Nigdy ich nie wyciągniemy - uznał Arthur.- Nie w takim sta­nie.Nie możesz ich obudzić?- Trzeba zapalić im pióro pod nosem - zaproponowała Do­reen.- To nic nie da - sprzeciwił się Windle.Swoje stwierdzenie opierał na fakcie, że Reg Shoe znajdował się prawie pod nosami magów, a jeśli ktoś dysponuje aparatem wę­chowym, niezdolnym do zarejestrowania obecności pana Shoe, to z pewnością nie zareaguje na zwykłe płonące piórko.Ani na spory ciężar zrzucony na niego z dużej wysokości, jeśli już o tym mowa.- Panie Poons - odezwała się Ludmiła.- Znałem kiedyś golenia, całkiem do niego podobnego - przy­pomniał sobie Reg Shoe.- Zupełnie podobnego.Wielki facet, ca­ły z gliny.Typowe golemy właśnie takie są.Żeby ruszyły, trzeba na nich wypisać specjalne święte słowo.- Na przykład “ochrona"?- Możliwe.Windle zerknął na dziekana.- Nie - uznał w końcu.- Niemożliwe.Skąd by ktoś wziął aż ty­le gliny? - Rozejrzał się.- Musimy sprawdzić, skąd dobiega ta prze­klęta muzyka.- To znaczy: gdzie są schowani muzykanci?- Nie przypuszczam, żeby to byli muzykanci.- Muszą być muzykanci, bracie - zapewnił go Reg Shoe.- Dla­tego właśnie nazywa się to muzyką.- Po pierwsze, nie przypomina to żadnej muzyki, jaką za życia słyszałem, i po drugie, zawsze wierzyłem, że do światła potrzebne są kaganki i świece, których tu nie ma, a przecież wszędzie coś świeci.- Panie Poons.- odezwała się znowu Ludmiła i szturchnęła go lekko.- Słucham.- Znowu przyjechały wózki.Blokowały wszystkie pięć korytarzy wybiegających z centralnej hali.- Nie ma schodów w dół - zauważył Windle.- Może to coś.ona.jest w którejś z tych oszklonych części -zgadywała Ludmiła.- W sklepach?- Nie sądzę.Nie wyglądają na ukończone.Zresztą jakoś to nie pasuje.Łupinę warknął.Kolce błyszczały na wózkach z pierwszego sze­regu.Jednak nie próbowały atakować.- Pewnie widziały, co zrobiliśmy z tamtymi - domyślił się Arthur.- Owszem.Ale jak? To było na górze.- Może jakoś ze sobą rozmawiają?- Jak mogą rozmawiać? Jak mogą myśleć? - nie dowierzała Ludmiła.- W takiej drucianej siatce nie zmieści się żaden mózg.- Mrówki i pszczoły nie myślą, jeśli już o to chodzi - przypo­mniał Windle.- Są tylko kierowane.Spojrzał w górę.Wszyscy spojrzeli w górę.- Dobiega z jakiegoś miejsca w suficie - stwierdził.- Musimy je znaleźć, i to zarazi- Tam są tylko te świetlne płyty - powiedziała Ludmiła.- Nie tylko.Szukajcie czegoś, skąd mogą dochodzić dźwięki.- Są wszędzie!- Cokolwiek chcecie zrobić - zawołała Doreen, chwytając rośli­nę w doniczce i ściskając ją jak maczugę - mam nadzieję, że zrobi­cie to szybko!- Co to jest to okrągłe i czarne u góry? - zapytał Arthur.- Gdzie?- Tam.- Wskazał palcem.- Dobrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl