Pokrewne
- Strona Główna
- Esslemont Ian Cameron Imperium Malazańskie 02 Powrót Karmazynowej Gwardii 02
- Tolkien J R R Drzewo i Lisc oraz Mythopoeia
- 2 Tolkien J R R Wladca Pierscieni T 2 Dwie Wieze
- Tolkien J R R Wladca Pierscieni T 1 Wyprawa
- Tolkien J.R.R Dwie Wieze
- J.R.R Tolkien Niedokonczone opowiesci t.1
- Ahern Jerry Krucjata 8 Koniec jest bliski (SCAN dal 11 (3)
- Clarke Arthur C Tajemnica Ramy (SCAN dal 1137)
- Orson Scott Card Kalejdoskop
- Anne McCaffrey Mistrz harfiarzy z Pern
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- hakuna.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez tę straszliwąchwilę, gdy biegli bez osłony, zdążyli obejrzeć się i zobaczyć ogromną czarną sylwetkęnad blankami murów; wpadli znów między wysokie skalne ściany żlebu, opadającegostromo ku drodze do Morgulu.Dotarli do skrzyżowania dróg.Nigdzie nie natknęli się naślad orków, nikt nie odpowiedział na krzyk Nazgula; mimo to wiedzieli, że cisza niepotrwa długo i że lada moment ruszy za nimi pościg.- To na nic, Samie - rzekł Frodo.- Gdybyśmy naprawdę byli orkami, pędzilibyśmy wstronę Wieży zamiast od niej uciekać.Pierwszy napotkany nieprzyjaciel pozna nas.Musimy zejść z tej drogi.- Ale nie możemy tego zrobić - odparł Sam.- Chyba żebyśmy mieli skrzydła.Wschodnie ściany Efel Duathu opadały niemal prostopadle nagimi skałami,wśród urwisk i przepaści, ku czarnemu wąwozowi, który je oddzielał od następnegołańcucha górskiego.Za skrzyżowaniem dróg i krótką stromizną natknęli się na mostekprzerzucony nad otchłanią i skrótem prowadzący ku groznym grzbietom i dolinomMorgai.Frodo i Sam z odwagą rozpaczy puścili się na ten most, ledwie jednakdosięgnęli drugiego brzegu, gdy wrzaski i wycia rozdarły powietrze.Wieża Kirith Ungolmajaczyła już daleko za nimi i wysoko ponad zboczem, na którym się znalezli.Jejkamienne ściany lśniły ponuro.Dzwon jęknął ochryple i głos jego rozsypał się drżącymechem.Zagrały rogi.Zza mostu buchnęły w odpowiedzi okrzyki.Do ciemnego wąwozunie dochodził gasnący już blask Orodruiny, hobbici nie mogli więc nic dostrzec przedsobą, lecz słyszeli tupot podkutych żelazem butów i szczęk podków wybijającychspieszny rytm na kamiennej drodze.- Prędko! Skaczemy! - zawołał Frodo.Przelezli przez niską barierę mostu.Na szczęścienie mieli pod stopami przepaści, bo zbocza Morgai w tym miejscu wznosiły się prawiedo poziomu drogi.Było jednak tak ciemno, że nie mogli się zorientować, jak dalekowylądują skacząc.- No, to już mnie nie ma! - odkrzyknął Sam.- Do widzenia, panie Frodo.Skoczył pierwszy.Frodo za nim.Padając słyszeli grzmot kopyt pędzących po moście, apotem kroki pieszego oddziału orków.Mimo to Sam z trudem powstrzymał się odśmiechu.Ryzykując bowiem złamanie karku na nieznanych skałach, hobbici doznalimiłej niespodzianki, gdy zaledwie o kilkanaście stóp niżej z głuchym łoskotem ichrzęstem łamanych gałązek wpadli w gęstą kępę kolczastych krzaków.Sam leżał wnich teraz ssąc podrapaną rękę.Po chwili, gdy ucichł tętent i tupot, ośmielił się szepnąć:- A to dopiero, panie Frodo! Nigdy bym się nie spodziewał, że w Mordorze jest jakaśroślinność.Gdybyśmy celowali, nie moglibyśmy lepiej trafić.Ale te ciernie mają chybapo stopie długości, sądząc ze skutków.Przebiły na wylot wszystkie łachy, które na siebiepowkładałem.Szkoda, że nie pożyczyłem od orków kolczugi.- Na te ciernie kolczuga orków też by ci nie pomogła - odparł Frodo.- nawet skórzanykaftan od nich nie chroni.trudem wyplątali się z gąszczu.Ciernie i kolczaste gałęzie były twarde jak drutyi czepiały się wszystkiego jak szpony.Hobbici podarli w strzępy płaszcze, zanimZsię wreszcie uwolnili.- Teraz idziemy w dół - szepnął Frodo.- Co prędzej w dolinę, a potem ile sił w nogachna północ.Na jasnym świecie wstawał nowy dzień i gdzieś daleko, poza ciemnościamiMordoru, słońce podnosiło się nad wschodnią krawędz Zródziemia, ale tutaj panowałanoc.Góra dymiła, ognie jej wygasły.czerwony odblask przybladł na urwistych ścianachskał.Wschodni wiatr, który dął nieustannie, odkąd opuścili Ithilien, ucichł zupełnie.Powoli, mozolnie złazili w dół; podpierając się na rękach, potykając, klucząc wśródgłazów, kłujących zarośli i zwalonych pni, na oślep w mroku wymacując drogę, schodzilicoraz niżej, aż do wyczerpania ostatnich sił.Wreszcie zatrzymali się i usiedli obok siebie, plecami oparci o wielki kamień.Obaj byli mokrzy od potu.- Nawet gdyby sam Szagrat poczęstował mnie szklanką wody, przyjąłbym z ukłonem -westchnął Sam.- Nie mów o wodzie - odparł Frodo.- Na samo wspomnienie jeszcze gorzej pić sięzachciewa.- Wyciągnął się na ziemi; oszołomiony i zmęczony, przez długą chwilęmilczał.Potem z wysiłkiem dzwignął się na nogi.Ku swemu zdumieniu spostrzegł, żeSam śpi.- Zbudz się, Samie - powiedział.- Wstawaj! Trzeba iść dalej!Sam podniósł się ciężko.- No wiecie państwo! - rzekł.- Zdrzemnąłem się chyba.Prawdę mówiąc od dawna jużnie spałem jak należy; oczy same musiały mi się skleić.eraz prowadził Frodo, starając się kierować możliwie wprost na północ pośródkamieni i złomisk zaścielających gęsto dno wielkiego jaru.Nagle stanął.T - Nic z tego nie będzie - rzekł.- Nie dam rady.Nie wytrzymam w tej kolczudze.Zanadto osłabłem.nawet moja własna kolczuga z mithrilu ciążyła mi bardzo, kiedybyłem zmęczony.A ta jest o wiele cięższa.Zresztą, co mi po niej? Na zwycięstwo wwalce i tak nie możemy liczyć.- Ale możemy liczyć, że do walki dojdzie - odparł Sam.- Nie zapominajmy też osztyletach i zabłąkanych strzałach.No i ten łajdak Gollum chodzi jeszcze po świecie.Nie mógłbym być spokojny, gdzyby między pańską skórą i zdradzieckim ciosem niebyło nic prócz tej cienkiej łosiowej kurty.- Zrozum, Samie, kochany przyjacielu - odparł Frodo.- Jestem zmęczony, wyniszczony,straciłem nadzieję.Ale dopóki się mogę poruszać, będę usiłował dotrzeć do Góry.Brzemię Pierścienia wystarcza.Każde dodatkowe obciążenie jest zabójcze.Muszę jezrzucić.Nie posądzaj mnie o niewdzięczność.nie mogę bez drżenia myśleć, że podjąłeśtak odrażającą robotę, obdzierając trupy, byle mi dostarczyć tych rzeczy.- Nie mówmy o tym, proszę pana.Przecież ja bym chętnie poniósł pana na plecach,gdyby to było możliwe.Dobrze więc, niech pan zdejmie z siebie, co chce.Frodo zdjął płaszcz, a potem kolczugę, którą odrzucił daleko.Drżał trochę.- Przydałoby mi się natomiast coś ciepłego - powiedział.- Albo zrobiło się tu zimno,albo ja mam dreszcze.- Proszę, niech pan wezmie mój płaszcz - rzekł Sam rozwijając tobołek i wyciągając zniego płaszcz elfów.- jak się panu podoba? Może pan ten orkowy łach ścisnąć paskiem,a ten płaszcz włożyć na wierzch.Nie bardzo pasuje do orkowego stroju, za to ogrzejepana z pewnością, a spodziewam się też, że lepiej niż wszystkie zbroje ochroni od złejprzygody.Przecież utkała go Pani ze Złotego Lasu.Frodo owinął się płaszczem i spiął go pod brodą klamrą.- Teraz znacznie mi lepiej - oświadczył.- Czuję się dużo lżejszy.Mogę iść dalej.Ale teokropne ciemności jakby wdzierały się do mojego serca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Przez tę straszliwąchwilę, gdy biegli bez osłony, zdążyli obejrzeć się i zobaczyć ogromną czarną sylwetkęnad blankami murów; wpadli znów między wysokie skalne ściany żlebu, opadającegostromo ku drodze do Morgulu.Dotarli do skrzyżowania dróg.Nigdzie nie natknęli się naślad orków, nikt nie odpowiedział na krzyk Nazgula; mimo to wiedzieli, że cisza niepotrwa długo i że lada moment ruszy za nimi pościg.- To na nic, Samie - rzekł Frodo.- Gdybyśmy naprawdę byli orkami, pędzilibyśmy wstronę Wieży zamiast od niej uciekać.Pierwszy napotkany nieprzyjaciel pozna nas.Musimy zejść z tej drogi.- Ale nie możemy tego zrobić - odparł Sam.- Chyba żebyśmy mieli skrzydła.Wschodnie ściany Efel Duathu opadały niemal prostopadle nagimi skałami,wśród urwisk i przepaści, ku czarnemu wąwozowi, który je oddzielał od następnegołańcucha górskiego.Za skrzyżowaniem dróg i krótką stromizną natknęli się na mostekprzerzucony nad otchłanią i skrótem prowadzący ku groznym grzbietom i dolinomMorgai.Frodo i Sam z odwagą rozpaczy puścili się na ten most, ledwie jednakdosięgnęli drugiego brzegu, gdy wrzaski i wycia rozdarły powietrze.Wieża Kirith Ungolmajaczyła już daleko za nimi i wysoko ponad zboczem, na którym się znalezli.Jejkamienne ściany lśniły ponuro.Dzwon jęknął ochryple i głos jego rozsypał się drżącymechem.Zagrały rogi.Zza mostu buchnęły w odpowiedzi okrzyki.Do ciemnego wąwozunie dochodził gasnący już blask Orodruiny, hobbici nie mogli więc nic dostrzec przedsobą, lecz słyszeli tupot podkutych żelazem butów i szczęk podków wybijającychspieszny rytm na kamiennej drodze.- Prędko! Skaczemy! - zawołał Frodo.Przelezli przez niską barierę mostu.Na szczęścienie mieli pod stopami przepaści, bo zbocza Morgai w tym miejscu wznosiły się prawiedo poziomu drogi.Było jednak tak ciemno, że nie mogli się zorientować, jak dalekowylądują skacząc.- No, to już mnie nie ma! - odkrzyknął Sam.- Do widzenia, panie Frodo.Skoczył pierwszy.Frodo za nim.Padając słyszeli grzmot kopyt pędzących po moście, apotem kroki pieszego oddziału orków.Mimo to Sam z trudem powstrzymał się odśmiechu.Ryzykując bowiem złamanie karku na nieznanych skałach, hobbici doznalimiłej niespodzianki, gdy zaledwie o kilkanaście stóp niżej z głuchym łoskotem ichrzęstem łamanych gałązek wpadli w gęstą kępę kolczastych krzaków.Sam leżał wnich teraz ssąc podrapaną rękę.Po chwili, gdy ucichł tętent i tupot, ośmielił się szepnąć:- A to dopiero, panie Frodo! Nigdy bym się nie spodziewał, że w Mordorze jest jakaśroślinność.Gdybyśmy celowali, nie moglibyśmy lepiej trafić.Ale te ciernie mają chybapo stopie długości, sądząc ze skutków.Przebiły na wylot wszystkie łachy, które na siebiepowkładałem.Szkoda, że nie pożyczyłem od orków kolczugi.- Na te ciernie kolczuga orków też by ci nie pomogła - odparł Frodo.- nawet skórzanykaftan od nich nie chroni.trudem wyplątali się z gąszczu.Ciernie i kolczaste gałęzie były twarde jak drutyi czepiały się wszystkiego jak szpony.Hobbici podarli w strzępy płaszcze, zanimZsię wreszcie uwolnili.- Teraz idziemy w dół - szepnął Frodo.- Co prędzej w dolinę, a potem ile sił w nogachna północ.Na jasnym świecie wstawał nowy dzień i gdzieś daleko, poza ciemnościamiMordoru, słońce podnosiło się nad wschodnią krawędz Zródziemia, ale tutaj panowałanoc.Góra dymiła, ognie jej wygasły.czerwony odblask przybladł na urwistych ścianachskał.Wschodni wiatr, który dął nieustannie, odkąd opuścili Ithilien, ucichł zupełnie.Powoli, mozolnie złazili w dół; podpierając się na rękach, potykając, klucząc wśródgłazów, kłujących zarośli i zwalonych pni, na oślep w mroku wymacując drogę, schodzilicoraz niżej, aż do wyczerpania ostatnich sił.Wreszcie zatrzymali się i usiedli obok siebie, plecami oparci o wielki kamień.Obaj byli mokrzy od potu.- Nawet gdyby sam Szagrat poczęstował mnie szklanką wody, przyjąłbym z ukłonem -westchnął Sam.- Nie mów o wodzie - odparł Frodo.- Na samo wspomnienie jeszcze gorzej pić sięzachciewa.- Wyciągnął się na ziemi; oszołomiony i zmęczony, przez długą chwilęmilczał.Potem z wysiłkiem dzwignął się na nogi.Ku swemu zdumieniu spostrzegł, żeSam śpi.- Zbudz się, Samie - powiedział.- Wstawaj! Trzeba iść dalej!Sam podniósł się ciężko.- No wiecie państwo! - rzekł.- Zdrzemnąłem się chyba.Prawdę mówiąc od dawna jużnie spałem jak należy; oczy same musiały mi się skleić.eraz prowadził Frodo, starając się kierować możliwie wprost na północ pośródkamieni i złomisk zaścielających gęsto dno wielkiego jaru.Nagle stanął.T - Nic z tego nie będzie - rzekł.- Nie dam rady.Nie wytrzymam w tej kolczudze.Zanadto osłabłem.nawet moja własna kolczuga z mithrilu ciążyła mi bardzo, kiedybyłem zmęczony.A ta jest o wiele cięższa.Zresztą, co mi po niej? Na zwycięstwo wwalce i tak nie możemy liczyć.- Ale możemy liczyć, że do walki dojdzie - odparł Sam.- Nie zapominajmy też osztyletach i zabłąkanych strzałach.No i ten łajdak Gollum chodzi jeszcze po świecie.Nie mógłbym być spokojny, gdzyby między pańską skórą i zdradzieckim ciosem niebyło nic prócz tej cienkiej łosiowej kurty.- Zrozum, Samie, kochany przyjacielu - odparł Frodo.- Jestem zmęczony, wyniszczony,straciłem nadzieję.Ale dopóki się mogę poruszać, będę usiłował dotrzeć do Góry.Brzemię Pierścienia wystarcza.Każde dodatkowe obciążenie jest zabójcze.Muszę jezrzucić.Nie posądzaj mnie o niewdzięczność.nie mogę bez drżenia myśleć, że podjąłeśtak odrażającą robotę, obdzierając trupy, byle mi dostarczyć tych rzeczy.- Nie mówmy o tym, proszę pana.Przecież ja bym chętnie poniósł pana na plecach,gdyby to było możliwe.Dobrze więc, niech pan zdejmie z siebie, co chce.Frodo zdjął płaszcz, a potem kolczugę, którą odrzucił daleko.Drżał trochę.- Przydałoby mi się natomiast coś ciepłego - powiedział.- Albo zrobiło się tu zimno,albo ja mam dreszcze.- Proszę, niech pan wezmie mój płaszcz - rzekł Sam rozwijając tobołek i wyciągając zniego płaszcz elfów.- jak się panu podoba? Może pan ten orkowy łach ścisnąć paskiem,a ten płaszcz włożyć na wierzch.Nie bardzo pasuje do orkowego stroju, za to ogrzejepana z pewnością, a spodziewam się też, że lepiej niż wszystkie zbroje ochroni od złejprzygody.Przecież utkała go Pani ze Złotego Lasu.Frodo owinął się płaszczem i spiął go pod brodą klamrą.- Teraz znacznie mi lepiej - oświadczył.- Czuję się dużo lżejszy.Mogę iść dalej.Ale teokropne ciemności jakby wdzierały się do mojego serca [ Pobierz całość w formacie PDF ]