[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzecze Mandarax:Szczury!Walczące z psami, mordercy kotów,Śmierć niosą dzieciom śpiącym w kołyskach.Ser wyżreć z beczki każdy z nich gotów.Cóż, dla nich w kuchni panoszyć się w miskachLub rozbić baryłkę z rybami — to fraszka,Tak samo jak w czapkach założyć gniazdka;A nawet, gdy gada z sąsiadką sąsiadka,Potrafią zagłuszyć je z zacnym wynikiemKwikiem i krzykiem,Z bemolem, z krzyżykiem, w stu różnych tonacjach.Robert Browning (1812-1889)Sprytne palce Kapitana, wyręczające jego bezużyteczne w ciemnościach oczy, natrafiły na coś, co zdawało się butelką koniaku stojącą na spłuczce w jego toalecie.Była to w ogóle ostatnia butelka, jaka pozostała na statku, a jej zawartość była ostatnią substancją, od dziobu do rufy i od bocianiego gniazda do stępki, jaką ludzka istota była w stanie przetrawić.Rozumie się, rzecz jasna, że nie biorę pod uwagę kanibalizmu.Pomijam więc fakt, że sam Kapitan był zupełnie jadalny-Dokładnie w chwili, w której palce Kapitana chwyciły zdecydowanie za szyjkę butelki, coś wielkiego i mocnego poczęstowało „Bahię de Darwin” bezwzględnym ciosem.Co więcej, z pokładu łodziowego, znajdującego się poziom niżej, dobiegły jakieś męskie głosy.To było tak: Załoga holownika, który dostarczył paliwo i żywność kolumbijskiemu frachtowcowi „San Mateo”, sposobiła się właśnie do uprowadzenia dwóch łodzi ratunkowych ze statku Kapitana.Marynarze odrzucili właśnie cumy dziobowe „Bahii de Darwin”, a holownik skierował jej dziób w stronę ujścia rzeki, tak by szalupę znajdującą się na sterburcie mogli spuścić na wodę.Dzięki temu właśnie „Bahia de Darwin” przywiązana była do południowoamerykańskiego kontynentu już tylko przy pomocy jednej, rufowej cumy.Mówiąc poetycko, ta biała nylonowa cuma była pępowiną całej dzisiejszej ludzkości.Kapitan mógł, równie dobrze jak ja, robić za ducha „Bahii de Darwin”.Ludzie, którzy zabrali nasze łodzie ratunkowe, ani nie podejrzewali, że na statku jest jakakolwiek żywa dusza.Całkowicie osamotniony, jeśli nie liczyć mnie, Kapitan postanowił się upić.Holownik, wraz z posłusznie podążającymi za nim szalupami, zniknął już w górze rzeki.„San Mateo”, oświetlony jak bożonarodzeniowa choinka, odpłynął już w przeciwnym kierunku, a więc Kapitan nie czuł się skrępowany i mógł wykrzyczeć z mostku wszystko, co tylko mu przyszło do głowy, nie zwracając na siebie niczyjej nieprzychylnej uwagi.Stał więc z rękoma na kole sterowym i wołał wśród wieczornych gwiazd:— Człowiek za burtą!Kapitan mówił o sobie.Nie spodziewając się żadnego efektu, Kapitan nacisnął guzik uruchamiający lewy silnik.Z wnętrza statku dobiegło stłumione, głębokie dudnienie wielkiego diesla, będącego w idealnym stanie.Kapitan wcisnął więc drugi starter, ożywiający bliźniaczy prawy silnik.Ci niezawodni, pracujący bez słowa skargi niewolnicy przyszli na świat w Columbus, w stanie Indiana — niedaleko od uniwersytetu, w którym Mary Hepburn zdobyła stopień magistra biologii.Jaki ten świat jest mały.To, że silniki nadal mogły pracować, było dla Kapitana po prostu jeszcze jednym dowodem na to, że należy się upić.Wyłączył wiec silniki i było to z jego strony bardzo rozsądne.Gdyby pozwolił im pracować na tyle długo, aby naprawdę się rozgrzały, ta termiczna anomalia zwróciłaby na siebie elektroniczną uwagę peruwiańskiego myśliwca bombardującego, który krążył gdzieś w stratosferze.W Wietnamie posiadaliśmy tak czułe na różnice temperatury urządzenia, że potrafiły one wykryć w nocy obecność ludzi, a właściwie dużych ssaków, tylko dlatego, że ich ciała były odrobinę cieplejsze od otoczenia.Pewnego razu zleciłem ogień zaporowy z powodu bawołu.Zazwyczaj jednak byli to ludzie, usiłujący podkraść się i — w miarę możności — zabić nas.Ale życie! Wolałbym już rzucić broń w krzaki i zostać rybakiem.W tym też mniej więcej stylu rozmyślał na mostku Kapitan, to znaczy: „ale życie!” i tak dalej.Wszystko było dość zabawne, tylko nie bardzo chciało mu się śmiać.Uważał, że życie go zweryfikowało, że uznało go za nic niewartego i w związku z tym postanowiło z nim skończyć.Cóż, mało wiedział!Kapitan, klapiąc bosymi stopami po gołej stali, wyszedł na pokład plażowy, znajdujący się za mostkiem i kabinami oficerów.Ponieważ pokład został ograbiony z wykładzin, zaczopowane otwory przeznaczone do umieszczenia w nich uzbrojenia były widoczne nawet w świetle gwiazd.Osobiście spawałem cztery spośród nich, chociaż większość mojej pracy, mojej najlepszej pracy, odbywała się głęboko pod pokładem.Kapitan popatrzył na gwiazdy, a jego wielki mózg powiedział mu, że w skali kosmosu Ziemia jest nieistotnym pyłkiem kurzu i że nie ma większego znaczenia to, co się z nim stanie.Do tego właśnie wykorzystywały swoją nadmierną pojemność takie wielkie mózgi — do ględzenia w tym stylu.Dzisiaj już nie uświadczysz podobnie myślących ludzi.Tak więc Kapitan dojrzał spadającą gwiazdę — meteoryt spalający się na krawędzi atmosfery, tam gdzie podpułkownik Reyes otrzymał właśnie komunikat, że Peru oficjalnie jest w stanie wojny z Ekwadorem.Spadająca gwiazda dała mózgowi Kapitana pretekst do ponownego zastanowienia się nad tym, jak bardzo ludzie są nieprzygotowani na ewentualność gradu meteorytów.W chwilę potem od strony lotniska rozległ się huk potwornej eksplozji.Były to zaślubiny rakiety i radarowej czaszy.Hotelowy autobus, cały wymalowany w głuptaki błękitnonogie, morskie iguany, pingwiny, bezlotne kormorany i tak dalej, stał w tym czasie przed szpitalem.*Siegfried, brat Kapitana, miał właśnie udać się do środka, by zapewnić jakąś pomoc *Waitowi, gdyż ten stracił przytomność [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl