[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak szło z ogromnym powodzeniem chyba aż do czasu Solidarności.A finał Czym tu straszyć? zawierał znamienną przestrogę:Wracajcie do swych ciepłych chałup,żaden zuch dzisiaj was nie zbudzi,bo życie uczy nas pomału,że bać się trzeba.ludzi!Zdołałem już zapomnieć o tym horrorze na niby, zwłaszcza w obliczu tego realnego,który zafundowała nam generalska junta, gdy z początkiem nocy stanu wojennego błysnęłoświatełko w tunelu w postaci propozycji, którą złożył mi w imieniu Aódzkiego StowarzyszeniaTwórców Kultury pan Jerzy Zienko.Był to czas mojej pełnej depresji, bezrobocia i brakuperspektyw.Trudno dziś to sobie wyobrazić, ale żeby udać się do Aodzi, trzeba było uzyskaćprzepustkę.(Dobrze, że nie wizę!) Inna sprawa, że pańcie wystawiające taką przepustkęwydałyby ją nawet ukrywającemu się Bujakowi.Zienko zaproponował mi napisanie kontynuacji Czarnego kabaretu  Jerzy Michalak,pozbawiony w międzyczasie dyrektorstwa teatru, miał to wystawić w Stowarzyszeniu.Czarnyhumor jak najbardziej współgrał z moim ówczesnym nastrojem, toteż bardzo szybko powstałarzecz, którą nazwałem Szkołaupiorów.Historia rozgrywała się w Zamku na Lodzie i stanowiła dość czytelną aluzję do naszejrzeczywistości, w której też hulały ciemne moce spuszczone z łańcucha.Nie mogą rozgryzć tego sprawcy,mistrzowie od teorii gier to my jesteśmy cisi sprawcy,my ciemnych mocy dzierżym ster.Więc kiedy passa się rozhasa,jest gorzej niż w najgorszych snach,my, ciemnych mocy pierwsza klasa,dbamy, by szedł za klapą krach.Widzicie cienie dwa za wami,co kroczą, aż was targa dreszcz?Nieszczęścia lubią iść parami.Cienie za wami  też!Przy okazji zadebiutowałem jako reżyser, bo Jerzy Michalak nie dogadał się zeStowarzyszeniem i zostawił projekt w stanie dość paskudnie rozbabranym.W czasie przerwmiędzy próbami siedziałem w podłym hotelu noszącym nazwę Mazowiecki, zastanawiając się,czy z wątków zawartych w obu  czarnych spektaklach nie dałoby się przypadkiem zrobićksiążki.Początkowo miała być rozszerzona wersja widowisk z piosenkami.Odbyła się nawetrozmowa z szefem Wydawnictwa Aódzkiego (noszącym nomen omen nazwisko Zaorski), ale niedostrzegłem w nim woli podpisania umowy w ciemno.Mimo to którejś nocy obudziłem się przed świtem i wstałem.Ciągnięty jakimśimperatywem kategorycznym, wolą przelania na papier całego naszego bólu, wściekłości iupokorzenia zgotowanego przez Imperium Zła zacząłem pisać całkiem nową historię.O słabym człowieku, który zostaje diabłem.Jednym z nas, choć działającym w świecie, w którym, mimopozorów normalności, żyją upiory, demony i czarownice.Opowieść, zatytułowana  Czystawampiria , szybko oderwała się od swych kabaretowych pierwocin.Zlad pozostał tylko wosobach paru bohaterów  drużyny Diabła i w jednej scenie rozgrywającej się w Zamku naLodzie, hen, na dalekiej północy.Parę pierwszych odcinków ukazało się w  Radarze , ale szybkonaczelny Jerzy Klechta wpadł w panikę i zerwaliśmy współpracę.Lepiej poszło mi wWydawnictwie Literackim, choć cztery lata oczekiwania na druk trudno nazwać tempemekspresowym.Ostatecznie nazwałem tę moją pierwszą prawdziwą powieść Agent dołu.Wedleopinii Maćka Parowskiego zawartej w eseju Małpa Pana Boga to jedna z najważniejszych moichksiążek.Po iluś nieoczekiwanych przekształceniach urodziłem się jako prozaik. *Inny przykład pokrętnej historii, która zmieniała życie co najmniej kilku ludzi, mimo żenic tego nie zapowiadało.Z początku była to propozycja, jedna z wielu, które otrzymywał wtamtych latach autor tyleż wzięty, co solidny.Oto zwrócił się do mnie Marek Pacuła z informacją, że szuka ze mną kontaktu pewnakrakowska artystka  MARIA KORABICZ-ROBAKOWA.Pacuła, ongiś w czasach studenckich estradowy partner Krzysztofa Materny, pracował wkrakowskim radio, a dużo pózniej po Skrzyneckim wszedł w rolę głównego konferansjeraPiwnicy pod Baranami.Z Materną łączyła go niechęć do wielkiego wysiłku, toteż kiedy otrzymałpropozycję pisania tekstów do literackiego kabaretu, zaraz zaczął rozglądać się za kimś, ktomógłby go w tym dziele wyręczyć.Padło na mnie; znaliśmy się jeszcze ze studenckiej FAM-y iMarek wiedział o mojej nadczynności gruczołu literackiego.Marysia, blondyneczka niewiele większa od dzieci, dla których stworzyła kabaret Drops,z wykształcenia polonistka, była żoną Tadeusza Robaka, krakowskiego pisarza, reportażysty,związanego swego czasu z  %7łyciem Literackim.Pani Korabicz specjalizowała się głównie wkabarecie dziecięcym, w pózniejszym czasie, zresztą za moją namową, wcielała się najchętniej wpostać Pippi Langstrumpf, ale miała ambicje dużo większe.Wbrew pozorom Kraków tradycyjnego kabaretu literackiego nie miał.KabaretMiecugowa w Jamie Michalikowej był, jak cała rodzina Miecugowów, apolityczny, pozbawionysatyrycznego żądła, układny, a Piwnica pod Baranami przeżywała różne okresy.Pierwszego, legendarno-heroicznego, z Demarczyk i Dymnym, w zasadzie nie poznałem.Kiedy spotykałem ekipę Piotra Skrzyneckiego na różnego rodzaju koncertach lub kabaretowychmaratonach, Dymny przeważnie był pijany, a Demarczyk  znów nie dojechała.Poza tym odzawsze było to bardziej przedsięwzięcie towarzysko-estetyczne, ze znakomitymi piosenkami iwybitnymi osobowościami, niż forum satyry.Działał jeszcze Maszkaron Brunona Rajcy, dobrzewidziany przez miejscowych narodowych komunistów, ale była to zupełnie nie moja parafia.Czy w Krakowie było miejsce na kabaret literacki w  warszawskim stylu ? Marysia niemiała wątpliwości.Kilka rozmów upewniło ją, że jestem właściwym człowiekiem.Zamówiłasporo tekstów, była otwarta na moje pomysły.Nasz pierwszy spektakl w Kawiarni Literackiej(zostałem zaproszony na premierę) okazał się miłym zaskoczeniem choćby ze względu naobecność wybitnych krakowskich aktorów.Nie dziw, że za  póznego Gierka napisaliśmy wspólnie dwa lub trzy programy, potempróbowaliśmy jeszcze wznowić naszą współpracę w stanie wojennym.Spędziłem wtedy trochęczasu w Krakowie, gdzie studiowała moja siostra Sylwia, choć już szykowała się do odlotu doSzwajcarii.Program, na który w 1982 roku Kawiński, dyrektor Estrady Krakowskiej, spisał ze mnąnawet umowę, dla kamuflażu miał się rozgrywać za czasów ostatnich Jagiellonów; za jegobohaterów obrałem królową Bonę i Stańczyka, popularnych ze względu na niedawny serial.Oczywiście spektakl miał być jedną wielką aluzją do współczesności.W finale Bona wybierałasię na emigrację do Bari, gdzie otruje ją jej kochanek Papacoda.(Zachowała się z tego piosenka%7łegnaj, ojczyzno  Ela Jodłowska wykonywała ją nawet w Opolu, ale została wycięta ztransmisji).A Stańczyk? Od zawsze należał do moich ulubionych postaci, świetnie obrazującydylematy twórcy w opresyjnym systemie.Z tych krakowskich spektakli, których nigdy nie traktowałem jak chałturę, ale raczejprzymiarkę do kabaretu autorskiego, pozostało w moim dorobku sporo piosenek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl