[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były widzialne, gdy spoglądałem kątem oka, znikały, gdy patrzyłem na nie prosto.Płacz usłyszałem najpierw jako ciche zawodzenie wiatru, lecz w miarę, jak się zbliżałem, stawał się coraz wyraźniejszy i głośniejszy.Ze szczytu wzgórza zajrzałem w niewielką dolinkę, którą przecinała droga pnąca się na przeciwległe zbocze.Zobaczyłem tam kobietę ze Starej Rasy.Jej odarte z odzienia, posiniaczone ciało przywiązano do skały, a plecy miała wygięte tak, że musiało to sprawiać straszny ból.Lamentowała, a później wykrzykiwała od rzeczy, jak ktoś, kto już dawno przekroczył próg bólu i przerażenia.Miecz zapłonął.Za dobry był to kamień probierczy na pułapki Dinzila, przynajmniej na te, na które dotąd się natknąłem.Mógłbym łatwo ominąć i tę kopię człowieka, ale szaleństwem byłoby pozostawić za sobą żywego wroga.Tak przekonująca okazała się iluzja, że musiałem wytężyć całą siłę woli, aby użyć czarodziejskiego brzeszczotu.Kobieta zniknęła, gdy popłynęła krew.Na jej miejscu leżał konający mężczyzna.Mężczyzna? Miał ludzkie ciało i ludzkie rysy twarzy, lecz to, co zobaczyłem w jego pełnych nienawiści oczach, co wykrzyczał, nim umarł - nie miało nic wspólnego z ludźmi.Martwy potwór, martwy niby- mężczyzna.Czy Dinzil znał chwilę ich śmierci? Czy w ten sposób uprzedziłem go o moim przybyciu? Wspiąłem się na szczyt wzgórza poza kotliną i wreszcie ją zobaczyłem.Była to Ciemna Wieża z obrazów Loskeethy.Zawahałem się.Pani Kamiennego Ogrodu pokazała mi dwie wizje przyszłości.W jednej, zanim dotrę do Wieży, miałem spotkać coś dezorientującego i pod tym wpływem zabić Kaththeę.Wobec tego muszę się strzec, wypatrywać każ­dego zachwiania stanu podstawowego.Zielona wstążka płynęła do miejsca, gdzie zdawał się rzucać wyzwanie niebu czarny palec.To była najprawdziwsza ciemna wieża.Zbudowano ją z czarnego kamienia; w jej murach dostrzegłem tę samą sugestię niezliczonych stuleci, co w Zamku Es i niektórych miejscach, gdzie Mądre Kobiety odprawiały swoje czaro­dziejskie obrzędy.Odczułem, że wywarły na nią wpływ nie tylko minione lata, lecz także inne starzenia się i więdnięcia, zupełnie nam obce i niepojęte.Na jej powierzchni nie zauważyłem żadnych szczelin, najmniejszego śladu drzwi czy okien.Stała na pagórku porośniętym grubym kobiercem niesamowitej szarej trawy.Droga ze śladami kolein dochodziła tylko do podnóża wzniesienia.Szedłem powoli, wciąż czujny na najmniejszy nawet znak, iż proroctwo Loskeethy może się spełnić.Kiedy dotarłem do pagórka, odetchnąłem z ulgą.Dwie z jej wróżb pokonałem, tę o Zielonej Dolinie i o walce pod Ciemną Wieżą.Chustka zatrzymała się u stóp pagórka.Jeden jej koniec uniósł się i falował w powietrzu, jakby chciał wspiąć się na wzgórze, ale nie śmiał wpełznąć na szarą trawę.Na moim mieczu zapłonęły krwawe runy, kiedy zwróciłem go w stronę zbocza.Dotknąłem chustki mieczem i ku memu zdumieniu oplotła brzeszczot ze złocistego metalu, wpełzła po nim na rękę, po czym owinęła się wokół mego ramienia.Emano­wało od niej ciepło, które rozprzestrzeniło się na resztę ciała.Nie byłem jednak nawet o cal bliżej mego celu, wnętrza Ciemnej Wieży.Oderwałem się myślą od Kaththei i zacząłem się zastanawiać.Był tu czar, do którego nie miałem klucza.A może miałem? Wspominały o nim sławne legendy, lecz bardzo niebezpiecznie byłoby użyć go w takim miejscu.Choć otwierał drzwi Ciemności, jak mówiono, pozbawiał też niektórych zabezpieczeń tego, kto się nim posługiwał, czyniąc zeń łatwą zdobycz.W jakim stopniu mogłem ufać legendom? Od naszego przybycia do Escore niejednokrotnie przekonaliśmy się, że estcarpiańskie baśnie zawierały więcej prawdy niż fantazji.Mogłem pójść tą drogą świadomie odrzucając zabezpiecze­nia i tym samym udowodnić, iż ta opowieść również jest prawdziwa.Z kolei zatrzymać się tutaj w nadziei, że los uśmiechnie się do mnie, to czyste szaleństwo.Nie mam innego klucza, więc przekręcę ten.Zacząłem okrążać wzgórze i wieżę ruchem przeciwnym do obrotu wskazówek zegara, idąc przeciw słońcu.Z otwartymi oczami wstąpiłem na ścieżkę sług Ciemności.A jeżeli robiłem to z zaciśniętymi zębami, z dłonią na rękojeści miecza, to tylko w rewanżu za spodziewane przyszłe niebezpieczeństwo.Trójka, siódemka, dziewiątka, te liczby mają w sobie moc.Jednej z nich musiałem użyć.Trzykrotnie zatoczyłem krąg, lecz nic się nie stało.Jeszcze czterokrotnie odbyłem tę podróż.Ogrzewało mnie ciepło jedwabnej chusty, miecz wskazywał, że niebez­pieczeństwo płynie tylko od strony pagórka.Trójka i siódemka na nic mi się nie przydały; musiałem więc spróbować dziewiątki.Kiedy po raz dziewiąty dotar­łem do końca drogi, wreszcie otrzymałem odpowiedź.Szara trawa zniknęła w mgnieniu oka.Drzwi stanęły przede mną otworem.Nie prowadziły jednak do wieży, ale do wnętrza wzgórza, na którym ją zbudowano.Otwarte drzwi, w których nie stał żaden strażnik.Kto wie, co czeka w środku?Trzymając przed sobą miecz szedłem ostrożnie, krok za krokiem, w każdej chwili oczekując pojawienia się ognistych run.Lecz ostrzeżenie nie nadeszło.Miałem przed sobą korytarz o gładkich ścianach promieniujących szarą po­światą.Zdawał się nie mieć końca.Kroczyłem przenosząc spojrzenie ze ściany na miecz i znów na ścianę, szukając drzwi, schodów, jakiegoś wejścia do wieży nad głową.Chociaż nie widziałem tutaj jak na przydrożnych skałach dziwnych przemieszczeń pod powierz­chnią kamienia, lecz dostrzegłem niepokojące zniekształ­cenia obrazu, kiedy zbyt długo patrzyłem na ścianę.Przyprawiały o mdłości.Jak długi był ten korytarz? Wydawało mi się, że prze­szedłem już wiele mil i że jestem do cna wyczerpany, nie odważyłem się jednak ani zwolnić kroku, ani usiąść, żeby wypocząć w takim miejscu.Wreszcie trafiłem na sklepione przejście i znalazłem się w okrągłym pomieszczeniu, które mogło znajdować się w fundamentach wieży.W ścianach były drzwi, więc jeżeli biegły za nimi korytarze podobne do tego, którym tu przyszedłem, to całość musiała przypominać koło ze szprychami.Nie znalazłem jednak ani schodów, ani żadnej drogi w górę.Okrążyłem salę, próbując każdych drzwi.Nie miały ani klamek, ani zamków.Żadne się nie otworzyły, nawet kiedy napierałem na nie z całej siły.Był tylko korytarz, którym tu przyszedłem.Wyszedłem na środek okrągłego pomieszczenia.Mogłem wycofać się, nic nie zyskawszy.Jak dotychczas nie zmate­rializowała się trzecia wizja Loskeethy.Nie zobaczyłem ani Kaththei, ani też złej siły, dla której mogłaby mnie zdradzić.Kaththea! Oparłem lewą rękę na chustce okręconej wokół prawego ramienia.Przywołałem w myślach obraz siostry.Jedwab drgnął mi pod palcami, zaczął się odwijać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl