Pokrewne
- Strona Główna
- Crichton Michael Norton N22 (SCAN dal 739)
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Norton N22 Michael Crichton (2)
- Crichton Michael Norton
- Anne McCaffrey Piesn krysztalu
- Anne McCaffrey Piesn krysztalu (2)
- Anne McCaffrey Piesn Krysztalu (3)
- Andrzej.Sapkowski. .Pani.Jeziora.[www.osiolek.com].1
- Tołstoj Lew Anna Karenina
- Grob Nieczui t.1 Kraszewski
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- cukrzycowo.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz to, czego doświadczyłam nie było jak zwykły sen.Znalazłam się w jakimś ciasnym miejscu, niby pieczarze, a na zewnątrz wiały sztormowe wichry, nadzwyczaj gwałtowne.Ze mną ktoś tam był.Spostrzegłam zarys ramienia, odwróconą głowę i z całych sił pragnęłam wiedzieć, kto to.Ale twarzy nie dojrzałam, ani nie umiałam wezwać go imieniem.Mogłam jedynie tkwić tam skulona, gdy szalejący wicher szastał o szczelinę, w której znaleźliśmy schronienie.Podobnie jak w miejscu gwiazdy, tak i tam miałam świadomość, iż gdybym tylko posiadała dar, umiejętność, zdobyłabym to, czego mi trzeba i skutkiem tego byłoby dobro.Ale daru nie miałam i sen rozwiał się.Nie mogłam nic więcej sobie przypomnieć ani wtedy, ani nigdy później.Gdy obudziłam się, słońce niemal już zaszło, wkoło stały długie cienie.Usiadłam, nadal znużona, spragniona i tęskniąca za wodą nawet choćby w takiej ilości, jaką strząsnęłam z liści w lesie.Czułam tępy ból w żołądku, może od jagód, może z głodu.Uklękłam i patrzyłam w dół po stoku, szukając śladów wroga.Spostrzegłam dwóch ludzi posuwających się jak zwiadowcy.Sięgnęłam po nóż, ale po chwili poznałam w nich ludzi z dolin.Zagwizdałam z cicha sygnał, którego uczyliśmy się wcześniej właśnie do takiego celu.Natychmiast padli płasko na ziemię.Gdy powtórzyłam gwizd, podnieśli głowy.Zobaczywszy mnie po kilku chwilach przybiegli.Byli to giermkowie Torossa.— Rudo! Angarii — Z taką radością ich witałam, jakby mi byli braćmi.— Pani! Więc nasz Pan Toross uwolnił cię! — krzyknął Rudo.— Uwolnił, prawda.Wielkiej chwały przysporzył swemu Domowi.Giermek spojrzał za mnie we wgłębienie skalne i widziałam, że odgadł, co zamierzałam powiedzieć.— Najeźdźcy mają broń, która zabija z oddali.Gdy uciekaliśmy, raziła Torossa.Przywiódł mnie w bezpieczne miejsce, lecz umarł tam.Wieczna chwała jego imieniu! Czyż osłodzi tę chwilę to, że wyrzekłam ostatnie słowa, którymi żegnano wojownika?Ci dwaj byli to mężczyźni w starszym wieku.Czym był dla nich Toross? Jakie więzy ich łączyły — przyjaźni, braterstwa broni, krwi? Nie wiedziałam.Skłonili głowy słysząc moje słowa i chrapliwie powtórzyli za mną:— Wieczna chwała jego imieniu!Wtedy odezwał się Angari:— Gdzie on jest, pani? Musimy się nim zająć.— Leży w świętym miejscu Dawnych.Tam nas przywiodło i tam umarł.Pokój tego miejsca ogarnął go pokojem na wieki.Spojrzeli po sobie.Widziałam, że powinność zmaga się w nich ze strachem.I dodałam: — To, co tam trwa.przyjęło go, ugasiło jego pragnienie w ostatniej godzinie i ofiarowało słodkie zioła na jego łoże.Spoczywa jak się godzi dumnemu wojownikowi.Przysięgam warn.Uwierzyli.Ponieważ wszyscy wiemy, iż obok miejsc Mrocznych Sił, których należy unikać, istnieją miejsca inne, które dają spokój i pocieszenie nawet nieproszonym gościom.Jeżeli takie miejsce przyjęło Torossa, to prawdziwie godnie spoczywał.Niech tak będzie, pani — powiedział ciężko Rudo i widziałam, ze Toross naprawdę był im drogi.— Idziecie od naszych dolin? — Nadeszła moja kolej, by pytać, — A może macie przy sobie coś do jedzenia.do picia? — Moja duma prysła, bo bardzo pragnęłam jakiegokolwiek pożywienia.Może mieli coś ze sobą?Ależ oczywiście, pani.— Angari swoją zdrową ręką odpasał torbę, wyjął z niej butlę z wodą i twarde suchary.Wysiłkiem woli zmuszałam się, by pić oszczędnie i jeść małymi kęsami, w obawie że mój żołądek wznieci protest.Jesteśmy z grupy, która szła z Leśniczym Borstalem.Moja pani i jej córka również były z nami.Ale one wróciły, by się spotkać z lordem Torossem.Szukamy go, od kiedy do nas nie dołączył o wschodzie księżyca.— Jesteście więc po tej stronie rzeki.Te diabły polują po całej dolinie.Gdyby nasz pan przeżył, to mógłby iść tylko tędy — powiedział Rudo z prostotą.Są w całej dolinie?Angari przytaknął.— Tak.Pojmali dwie grupy naszych, bo za wolno szły.Uciekło też kilka stad owiec i bydła.Zwierzęta nie dały się przeprowadzić przez przełęcz, pasterzom nie udało się ich zapędzić.Ci, którzy próbowali zbyt długo.— uczynił niewielki gest na znak, jaki los ich spotkał.— Znajdziesz powrotną drogę?— Tak, pani.Ale lepiej ruszajmy szybko.Są szlaki, którymi trudno będzie iść po ciemku.Gdyby nie lato i późne zmierzchanie, nie udałoby nam się.Ich jadło pokrzepiło mnie, a ich towarzystwo tym bardziej.Wkrótce przekonałam się też, że moja zapobiegliwość w przerobieniu spódnicy na pludry ułatwia mi drogę, mogłam iść w tempie, którego dzień wcześniej nie wytrzymałabym.Zanim ruszyłam, schowałam Gryfa z powrotem pod kolczugę, ponieważ uważałam, że nie jest on na pokaz.Droga była nielekka i nawet moi przewodnicy musieli zatrzymywać się i w terenie sprawdzać znaki, podług których szli, bo tutaj nie było nawet ścieżyny wydeptanej przez owce.Wspinaliśmy się jeszcze, gdy zapadła noc.Było coraz chłodniej i drżałam, gdyż smagał nas wiatr.Mówiliśmy niewiele, oni od czasu do czasu rzucali mi słowo wskazówki, jeżeli było potrzebne.Wracało znużenie.Ale nie odezwałam się słowem skargi i o nic nie prosiłam.W tej godzinie wystarczało mi tylko ich towarzystwo.Nie mogliśmy podjąć się ostatniego odcinka wspinaczki na przełęcz w środku nocy, więc po raz wtóry ukryłam się wśród skał, tym razem mając po prawicy Rudona, a po lewej Angaria.Widać zasnęłam, ponieważ nie pamiętam niczego od chwili, gdy zajęliśmy kryjówkę, póki Rudo nie poruszył się i nie odezwał do mnie.— Lepiej idźmy dalej, pani Joisan.Oto i świt, a my nie wiemy, jak wysoko zawędrowali ci oprawcy w poszukiwaniu krwi dla swych mieczy.Światło było szare, niewiele jaśniejsze od zmroku.Zauważyłam, że nadciągały chmury.Może czekał nas deszcz — niech pada, z radością powitamy coś, co zmyje nasze ślady.Rzeczywiście zaczęło padać, równo i uporczywie.Nie rosły tu drzewa, pod którymi moglibyśmy się skryć, gdy ześlizgiwaliśmy się z przełęczy w dolinę.O tej ziemi miałam zaledwie mgliste wiadomości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Lecz to, czego doświadczyłam nie było jak zwykły sen.Znalazłam się w jakimś ciasnym miejscu, niby pieczarze, a na zewnątrz wiały sztormowe wichry, nadzwyczaj gwałtowne.Ze mną ktoś tam był.Spostrzegłam zarys ramienia, odwróconą głowę i z całych sił pragnęłam wiedzieć, kto to.Ale twarzy nie dojrzałam, ani nie umiałam wezwać go imieniem.Mogłam jedynie tkwić tam skulona, gdy szalejący wicher szastał o szczelinę, w której znaleźliśmy schronienie.Podobnie jak w miejscu gwiazdy, tak i tam miałam świadomość, iż gdybym tylko posiadała dar, umiejętność, zdobyłabym to, czego mi trzeba i skutkiem tego byłoby dobro.Ale daru nie miałam i sen rozwiał się.Nie mogłam nic więcej sobie przypomnieć ani wtedy, ani nigdy później.Gdy obudziłam się, słońce niemal już zaszło, wkoło stały długie cienie.Usiadłam, nadal znużona, spragniona i tęskniąca za wodą nawet choćby w takiej ilości, jaką strząsnęłam z liści w lesie.Czułam tępy ból w żołądku, może od jagód, może z głodu.Uklękłam i patrzyłam w dół po stoku, szukając śladów wroga.Spostrzegłam dwóch ludzi posuwających się jak zwiadowcy.Sięgnęłam po nóż, ale po chwili poznałam w nich ludzi z dolin.Zagwizdałam z cicha sygnał, którego uczyliśmy się wcześniej właśnie do takiego celu.Natychmiast padli płasko na ziemię.Gdy powtórzyłam gwizd, podnieśli głowy.Zobaczywszy mnie po kilku chwilach przybiegli.Byli to giermkowie Torossa.— Rudo! Angarii — Z taką radością ich witałam, jakby mi byli braćmi.— Pani! Więc nasz Pan Toross uwolnił cię! — krzyknął Rudo.— Uwolnił, prawda.Wielkiej chwały przysporzył swemu Domowi.Giermek spojrzał za mnie we wgłębienie skalne i widziałam, że odgadł, co zamierzałam powiedzieć.— Najeźdźcy mają broń, która zabija z oddali.Gdy uciekaliśmy, raziła Torossa.Przywiódł mnie w bezpieczne miejsce, lecz umarł tam.Wieczna chwała jego imieniu! Czyż osłodzi tę chwilę to, że wyrzekłam ostatnie słowa, którymi żegnano wojownika?Ci dwaj byli to mężczyźni w starszym wieku.Czym był dla nich Toross? Jakie więzy ich łączyły — przyjaźni, braterstwa broni, krwi? Nie wiedziałam.Skłonili głowy słysząc moje słowa i chrapliwie powtórzyli za mną:— Wieczna chwała jego imieniu!Wtedy odezwał się Angari:— Gdzie on jest, pani? Musimy się nim zająć.— Leży w świętym miejscu Dawnych.Tam nas przywiodło i tam umarł.Pokój tego miejsca ogarnął go pokojem na wieki.Spojrzeli po sobie.Widziałam, że powinność zmaga się w nich ze strachem.I dodałam: — To, co tam trwa.przyjęło go, ugasiło jego pragnienie w ostatniej godzinie i ofiarowało słodkie zioła na jego łoże.Spoczywa jak się godzi dumnemu wojownikowi.Przysięgam warn.Uwierzyli.Ponieważ wszyscy wiemy, iż obok miejsc Mrocznych Sił, których należy unikać, istnieją miejsca inne, które dają spokój i pocieszenie nawet nieproszonym gościom.Jeżeli takie miejsce przyjęło Torossa, to prawdziwie godnie spoczywał.Niech tak będzie, pani — powiedział ciężko Rudo i widziałam, ze Toross naprawdę był im drogi.— Idziecie od naszych dolin? — Nadeszła moja kolej, by pytać, — A może macie przy sobie coś do jedzenia.do picia? — Moja duma prysła, bo bardzo pragnęłam jakiegokolwiek pożywienia.Może mieli coś ze sobą?Ależ oczywiście, pani.— Angari swoją zdrową ręką odpasał torbę, wyjął z niej butlę z wodą i twarde suchary.Wysiłkiem woli zmuszałam się, by pić oszczędnie i jeść małymi kęsami, w obawie że mój żołądek wznieci protest.Jesteśmy z grupy, która szła z Leśniczym Borstalem.Moja pani i jej córka również były z nami.Ale one wróciły, by się spotkać z lordem Torossem.Szukamy go, od kiedy do nas nie dołączył o wschodzie księżyca.— Jesteście więc po tej stronie rzeki.Te diabły polują po całej dolinie.Gdyby nasz pan przeżył, to mógłby iść tylko tędy — powiedział Rudo z prostotą.Są w całej dolinie?Angari przytaknął.— Tak.Pojmali dwie grupy naszych, bo za wolno szły.Uciekło też kilka stad owiec i bydła.Zwierzęta nie dały się przeprowadzić przez przełęcz, pasterzom nie udało się ich zapędzić.Ci, którzy próbowali zbyt długo.— uczynił niewielki gest na znak, jaki los ich spotkał.— Znajdziesz powrotną drogę?— Tak, pani.Ale lepiej ruszajmy szybko.Są szlaki, którymi trudno będzie iść po ciemku.Gdyby nie lato i późne zmierzchanie, nie udałoby nam się.Ich jadło pokrzepiło mnie, a ich towarzystwo tym bardziej.Wkrótce przekonałam się też, że moja zapobiegliwość w przerobieniu spódnicy na pludry ułatwia mi drogę, mogłam iść w tempie, którego dzień wcześniej nie wytrzymałabym.Zanim ruszyłam, schowałam Gryfa z powrotem pod kolczugę, ponieważ uważałam, że nie jest on na pokaz.Droga była nielekka i nawet moi przewodnicy musieli zatrzymywać się i w terenie sprawdzać znaki, podług których szli, bo tutaj nie było nawet ścieżyny wydeptanej przez owce.Wspinaliśmy się jeszcze, gdy zapadła noc.Było coraz chłodniej i drżałam, gdyż smagał nas wiatr.Mówiliśmy niewiele, oni od czasu do czasu rzucali mi słowo wskazówki, jeżeli było potrzebne.Wracało znużenie.Ale nie odezwałam się słowem skargi i o nic nie prosiłam.W tej godzinie wystarczało mi tylko ich towarzystwo.Nie mogliśmy podjąć się ostatniego odcinka wspinaczki na przełęcz w środku nocy, więc po raz wtóry ukryłam się wśród skał, tym razem mając po prawicy Rudona, a po lewej Angaria.Widać zasnęłam, ponieważ nie pamiętam niczego od chwili, gdy zajęliśmy kryjówkę, póki Rudo nie poruszył się i nie odezwał do mnie.— Lepiej idźmy dalej, pani Joisan.Oto i świt, a my nie wiemy, jak wysoko zawędrowali ci oprawcy w poszukiwaniu krwi dla swych mieczy.Światło było szare, niewiele jaśniejsze od zmroku.Zauważyłam, że nadciągały chmury.Może czekał nas deszcz — niech pada, z radością powitamy coś, co zmyje nasze ślady.Rzeczywiście zaczęło padać, równo i uporczywie.Nie rosły tu drzewa, pod którymi moglibyśmy się skryć, gdy ześlizgiwaliśmy się z przełęczy w dolinę.O tej ziemi miałam zaledwie mgliste wiadomości [ Pobierz całość w formacie PDF ]