Pokrewne
- Strona Główna
- Crichton Michael Norton N22 (SCAN dal 739)
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Norton N22 Michael Crichton (2)
- Crichton Michael Norton
- Pilipiuk Andrzej Czarownik Iwanow (SCAN dal 747)
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 2 (2)
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 3
- Coelho Paulo Na brzegu rzeki Piedry usiadlam (4)
- ÂŚw. Faustyna Kowalska DZIENNICZEK DUCHOWY(1)
- Neill Fiona Sekretne życie mamuÂśki(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wrobelek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I znów dobiegł nas daleki dźwięk.Tym razem nie było to krakanie, usłyszeliśmy psi skowyt i ujadanie.Tak ujadają psy z Alizonu, hodowane do polowania na ludzi, kiedy osaczają zdobycz.- Sarnowie nadjeżdżają.Dopiero kiedy Kaththea zasłoniła się chustką, zdałem sobie sprawę, że tak wiele można wyczytać z twarzy towarzyszących nam osób.Jak mogłem ustalić, czy uczucia wywołane jej myślami są moje czy jej? Pomyślałem, że jest podekscytowana, ale tak, jakby to polowanie nie miało z nią nic wspólnego.Równie dobrze mogłaby być widzem.Czy była pewna, że Dinzil cenił ją tak bardzo, iż nie musiała obawiać się myśliwych?- Dinzil wie, czego potrzebuje.- Więc znów odczytała moje myśli.- Nie darmo wspinał się po chmurach, żeby zaatakować niebo.W przeszłości dopasował sobie wiele narzędzi, lecz nigdy nie miał narzędzia z Estcarpu.Czeka go teraz przykra niespodzianka.Ujadanie stało się głośniejsze.Klin fal oznaczający Kofiego pomknął do przeciwnego brzegu.Dostrzegłem kołysanie trzcin; Merfay musiał się ukryć.Rozejrzałem się, ale znajdowaliśmy się w miejscu pozbawionym naturalnej osłony.Mogliśmy jeszcze wejść do głębszej wody, lecz Kaththea zdecydowanie odrzuciła ten pomysł.- Ta twoja Orsya lubi jamy w mule i uwielbia skradać się przy dnie.Ale ja nie jestem Orsyą i nie mam skrzeli.Ty również, drogi bracie.A gdzie się podział twój miecz? - wyciągnęła łapę jakby wskazywała palcem i natychmiast cofnęła ją z cichym okrzykiem i przycisnęła do piersi.- Co tu masz takiego?- Oręż i talizman.- Czułem jakąś dziwną niechęć do dzielenia się z nią opowieścią o pochodzeniu miecza i tym, co dla mnie zrobił.Runy rozpalały się, coraz wyrazistsze na tle złocistego brzeszczotu.Kolejny już raz zapragnąłem poznać je i odczytać, dowiedzieć się, co ta broń potrafiła zrobić dla tego, kto ją nosił.Mógłbym wtedy w niebezpieczeństwie odwołać się do wszystkiego, co miała do zaofiarowania, a nie błąkać się w ciemności.Wzdłuż grani po drugiej stronie rzeki zobaczyłem poruszenie.Próbowałem wepchnąć Kaththeę na głębszą wodę, lecz wymknęła mi się i stanęła twarzą do pościgu, jakby się wcale go nie bała.Dlatego z konieczności musiałem stanąć obok niej z mieczem w łapie, a runy jarzyły się tak jaskrawo, iż można by pomyśleć, że to świeża krew kapie z brzeszczotu.Przybyli.Trzy Wilkołaki biegnące na czterech łapach i to one ujadały.Za nimi mężczyźni podobni do tych, którzy pojmali Orsyę.Z tyłu zauważyłem jeszcze dwóch i ci przypominali myśliwych, którzy energetycznymi różdżkami zabili Kroganów.Znów nieziemski śmiech Kaththei zadzwonił mi w głowie.- Nędzna garstka, bracie, która nie mogłaby nawet marzyć o pokonaniu nas! Dinzil zapomina się, znieważając nas w ten sposób.Zaczęła powoli odwijać chustkę zasłaniającą jej potworną głowę, przez cały czas zwrócona przodem do przybyłych.Rękojeść miecza w mojej łapie rozgrzewała się coraz bardziej.Wilkołaki szczerzyły kły i ślina ciekła im z otwartych pysków.Ich oczy były czerwonymi iskrami czystego zła.Jeźdźcy za nimi zwolnili bieg swych wierzchowców, jechali teraz kłusem.Nie dosiadali Renthanów, ale zwierząt bardziej podobnych do estcarpiańskich koni, tylko większych, potężniejszych i całkiem czarnych.Siedzieli na oklep, bez wędzideł czy wodzy.Przypomniałem sobie Kepliana, demonicznego konia, który omal nie zabił Kyllana.Zjechali na brzeg rzeki i spojrzeli na nas.Dzieliła nas płynąca woda.Wilkołaki przycupnęły na brzegu, pozostali ustawili się za nimi.Żołnierze przypominali z wyglądu synów Starej Rasy, a w każdym razie mogliby przejść wśród nich nie zauważeni.Ale myśliwi z ognistymi różdżkami byli obcy.Zasłaniali twarze kapturami.Lecz ich ręce.- ach, zobaczyłem takie same łapy jak moje.Gdyby tak ściągnąć im z głów kaptury, pewnie ujrzelibyśmy ropusze łby.Dinzil musiał ich wezwać z innego świata, do którego bramą była Ciemna Wieża.Fałdy chustki opadły z głowy Kaththei.W pełnym świetle dnia jej monstrualna twarz, która nie była twarzą, została bezlitośnie odsłonięta.Po raz pierwszy ujrzałem ją taką i mimo woli wzdrygnąłem się.Bez ust, bez nosa, tylko te jamy oczodołów w czerwonej jajokształtnej głowie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.I znów dobiegł nas daleki dźwięk.Tym razem nie było to krakanie, usłyszeliśmy psi skowyt i ujadanie.Tak ujadają psy z Alizonu, hodowane do polowania na ludzi, kiedy osaczają zdobycz.- Sarnowie nadjeżdżają.Dopiero kiedy Kaththea zasłoniła się chustką, zdałem sobie sprawę, że tak wiele można wyczytać z twarzy towarzyszących nam osób.Jak mogłem ustalić, czy uczucia wywołane jej myślami są moje czy jej? Pomyślałem, że jest podekscytowana, ale tak, jakby to polowanie nie miało z nią nic wspólnego.Równie dobrze mogłaby być widzem.Czy była pewna, że Dinzil cenił ją tak bardzo, iż nie musiała obawiać się myśliwych?- Dinzil wie, czego potrzebuje.- Więc znów odczytała moje myśli.- Nie darmo wspinał się po chmurach, żeby zaatakować niebo.W przeszłości dopasował sobie wiele narzędzi, lecz nigdy nie miał narzędzia z Estcarpu.Czeka go teraz przykra niespodzianka.Ujadanie stało się głośniejsze.Klin fal oznaczający Kofiego pomknął do przeciwnego brzegu.Dostrzegłem kołysanie trzcin; Merfay musiał się ukryć.Rozejrzałem się, ale znajdowaliśmy się w miejscu pozbawionym naturalnej osłony.Mogliśmy jeszcze wejść do głębszej wody, lecz Kaththea zdecydowanie odrzuciła ten pomysł.- Ta twoja Orsya lubi jamy w mule i uwielbia skradać się przy dnie.Ale ja nie jestem Orsyą i nie mam skrzeli.Ty również, drogi bracie.A gdzie się podział twój miecz? - wyciągnęła łapę jakby wskazywała palcem i natychmiast cofnęła ją z cichym okrzykiem i przycisnęła do piersi.- Co tu masz takiego?- Oręż i talizman.- Czułem jakąś dziwną niechęć do dzielenia się z nią opowieścią o pochodzeniu miecza i tym, co dla mnie zrobił.Runy rozpalały się, coraz wyrazistsze na tle złocistego brzeszczotu.Kolejny już raz zapragnąłem poznać je i odczytać, dowiedzieć się, co ta broń potrafiła zrobić dla tego, kto ją nosił.Mógłbym wtedy w niebezpieczeństwie odwołać się do wszystkiego, co miała do zaofiarowania, a nie błąkać się w ciemności.Wzdłuż grani po drugiej stronie rzeki zobaczyłem poruszenie.Próbowałem wepchnąć Kaththeę na głębszą wodę, lecz wymknęła mi się i stanęła twarzą do pościgu, jakby się wcale go nie bała.Dlatego z konieczności musiałem stanąć obok niej z mieczem w łapie, a runy jarzyły się tak jaskrawo, iż można by pomyśleć, że to świeża krew kapie z brzeszczotu.Przybyli.Trzy Wilkołaki biegnące na czterech łapach i to one ujadały.Za nimi mężczyźni podobni do tych, którzy pojmali Orsyę.Z tyłu zauważyłem jeszcze dwóch i ci przypominali myśliwych, którzy energetycznymi różdżkami zabili Kroganów.Znów nieziemski śmiech Kaththei zadzwonił mi w głowie.- Nędzna garstka, bracie, która nie mogłaby nawet marzyć o pokonaniu nas! Dinzil zapomina się, znieważając nas w ten sposób.Zaczęła powoli odwijać chustkę zasłaniającą jej potworną głowę, przez cały czas zwrócona przodem do przybyłych.Rękojeść miecza w mojej łapie rozgrzewała się coraz bardziej.Wilkołaki szczerzyły kły i ślina ciekła im z otwartych pysków.Ich oczy były czerwonymi iskrami czystego zła.Jeźdźcy za nimi zwolnili bieg swych wierzchowców, jechali teraz kłusem.Nie dosiadali Renthanów, ale zwierząt bardziej podobnych do estcarpiańskich koni, tylko większych, potężniejszych i całkiem czarnych.Siedzieli na oklep, bez wędzideł czy wodzy.Przypomniałem sobie Kepliana, demonicznego konia, który omal nie zabił Kyllana.Zjechali na brzeg rzeki i spojrzeli na nas.Dzieliła nas płynąca woda.Wilkołaki przycupnęły na brzegu, pozostali ustawili się za nimi.Żołnierze przypominali z wyglądu synów Starej Rasy, a w każdym razie mogliby przejść wśród nich nie zauważeni.Ale myśliwi z ognistymi różdżkami byli obcy.Zasłaniali twarze kapturami.Lecz ich ręce.- ach, zobaczyłem takie same łapy jak moje.Gdyby tak ściągnąć im z głów kaptury, pewnie ujrzelibyśmy ropusze łby.Dinzil musiał ich wezwać z innego świata, do którego bramą była Ciemna Wieża.Fałdy chustki opadły z głowy Kaththei.W pełnym świetle dnia jej monstrualna twarz, która nie była twarzą, została bezlitośnie odsłonięta.Po raz pierwszy ujrzałem ją taką i mimo woli wzdrygnąłem się.Bez ust, bez nosa, tylko te jamy oczodołów w czerwonej jajokształtnej głowie [ Pobierz całość w formacie PDF ]