[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zupełnie wyczerpany stał tam, dysząc ciężko.Patrzył na Loyse, która szła tą samą drogą, ze znieruchomiałą bladą twarzą i ciałem równie zesztywniałym jak jego własne.Ile czasu mogło trwać przejście z jednego pnia na drugi? Simon dwukrotnie odwracał się, przekonany, że musieli już przebyć jakiś dystans, po to tylko, by zobaczyć stojący wciąż niebezpiecznie blisko samolot.Wreszcie przeskoczył na porośniętą trawą inną wysepkę i wyciągnął ręce do Loyse.Siedzieli potem obok siebie drżąc z wysiłku, dysząc ciężko i rozcierając zesztywniałe mięśnie nóg.- Simonie.Spojrzał na dziewczynę.Loyse, patrząc na stojącą wodę, przesunęła językiem po wyschniętych wargach.Potem powiedziała: - Ta woda.jej nie wolno pić.- Nie było to jednak stwierdzenie faktu, lecz pełne nadziei pytanie.W tej samej chwili Simon zdał sobie sprawę, że jemu również dokucza pragnienie.“Jak długo będą mogli opie­rać się pokusie zaczerpnięcia tego, co mogło być groźną trucizną?" - pomyślał.Powiedział głośno: - Woda jest zanieczyszczona.Może później znajdziemy jakieś jagody albo nawet prawdziwe źródło.- Było to mało praw­dopodobne, ale nawet tak wątła nadzieja mogła im pomóc w zwalczeniu niebezpiecznej pokusy.- Simonie - Loyse rezolutnie przeniosła wzrok z za­mulonej sadzawki na drogę, którą przebyli.- Spójrz na tamte drzewa.- Cóż w nich interesującego? - zapytał z roztar­gnieniem.- Zwróć uwagę na sposób, w jaki kiedyś rosły - po­wiedziała z ożywieniem.- Widać to nawet po tych, które runęły w bagno.To nie był zagajnik! Te drzewa zostały posadzone rzędami.Simon uważnie przyjrzał się powalonym pniom i kilku nadal siarczącym kikutom drzew.Loyse miała rację.Drze­wa nie rosły jak popadło.Rzeczywiście kiedyś zostały posadzone w dwu równoległych rzędach.Może rosły po obu stronach nie istniejącej już drogi? Zainteresowanie Simona nie było przypadkowe, gdyż owa droga kończyła się właśnie na wysepce, na której teraz odpoczywali.- To jest droga, Simonie? Stara droga? Przecież każda droga gdzieś prowadzi! - głos Loyse wyrażał nadzieję.Podniosła się i zwróciła spojrzenie na wysepkę.Simon zdawał sobie sprawę, że ich przypuszczenia opie­rały się na bardzo kruchych podstawach.Ale każdy ślad, który mógł wskazać im drogę wyjścia z tych niebezpiecz­nych bagien, wart był zbadania.Po kilku chwilach do­strzegł dowód potwierdzający słuszność tych domysłów.Szorstka trawa rosła wśród drzew kępami, tu i tam odsłaniając kamienną powierzchnię z ułożonych obok siebie, ociosanych gładko bloków.To był bruk! Loyse uderzyła obcasem w kamienną nawierzchnię i roześmiała się radośnie: - Ta droga przetrwała! Wyprowadzi nas stąd - zobaczysz, Simonie!“Ale każda prowadzi w dwie strony - pomyślał.- Jeśli pójdziemy w niewłaściwym kierunku, zaprowadzi nas jesz­cze dalej w głąb Moczarów Toru.Nie wiemy, co lub kogo możemy tam spotkać".Szybko przeszli po pasie położonego wyżej gruntu i jesz­cze raz dotarli do miejsca, gdzie zagrodziła im drogę woda wypełniająca zagłębienie terenu.Po drugiej stronie stała wysoka kamienna kolumna, nieco przekrzywiona, jakby podmokły teren ugiął się pod jej ciężarem.Na szczycie kolumny postrzępiona plątanina pędów winorośli otaczała wyrzeźbioną w kamieniu twarz.Nos w kształcie ptasiego dzioba, ostry wystający pod­bródek, coś nieludzkiego w rysach.To przecież Volt! - Tak właśnie wyglądała przez kilka minut zmumifikowana postać, którą odkryli w zamurowa­nym w nadbrzeżnych skałach grobowcu, zanim Koris poprosił zmarłego o darowanie mu wspaniałego topora, po czym wyjął broń z zakrzywionych jak szpony dłoni.Co wtedy powiedział seneszal? Że Volt był legendarną po­stacią, pół-bogiem i pół-diabłem, ostatnim z wymarłej rasy, który dożył czasów, kiedy przybyli tu ludzie.Z powodu osamotnienia i współczucia dla nowych przybyszów prze­kazał im część swojej wiedzy.Ale tutaj kiedyś żyli ludzie, którzy na tyle dobrze poznali Volta, że mogli umieścić jego portret na kolumnie przy drodze.Loyse uśmiechnęła się do kamiennej twarzy.- Widzia­łeś przecież Volta, Simonie.Koris opowiedział mi o tam­tym spotkaniu, kiedy poprosił Wielkiego Przodka o jego topór i nie spotkał się z odmową.Nikt z Przodków już tu nie mieszka, ale myślę, że znalezienie posągu Volta jest dla nas dobrą, a nie złą wróżbą.Wskazuje nam przecież, że droga prowadzi dalej.Nadal zagradzała im drogę struga wody.Simon prze­szukał brzeg wyspy i znalazł długą gałąź.Oczyściwszy ją ze spróchniałych części począł sondować dno.Nad solidną kamienną nawierzchnią było tylko kilka cali wody.Mimo to nie spieszył się badając ostrożnie przed sobą teren, zanim postawił tam stopę.Loyse szła tuż za nim.Za kolumną z głową Volta bruk wynurzał się na położonym wyżej gruncie.W miarę jak szli dalej, pas solidnej nawierzchni stawał się coraz szerszy.Simon zaczął podejrzewać, że nie była to jak uprzednio mała wysepka, ale spora powierzchnia twardego gruntu.Może będą mogli zatrzymać się tu przez jakiś czas, nie obawiając się, że zostaną wykryci przez Torańczyków.- Tutaj ktoś kiedyś mieszkał - Loyse wskazała na kamienne bloki, które niejasno oddawały zarys dawnych murów, ciągnąc się od drogi aż do pasma krzewów o kolczastych gałęziach.Czy to ślady jednej budowli? A może pozostałości osady czy nawet niewielkiego miasta? Simon był bardzo zadowolony, gdyż niskie krzewy rosły między kamiennymi blokami tak gęsto, że mógł przez nie przedostać się tylko jakiś mały gad lub niewielkie zwierzę.A poza tym na otwartej przestrzeni dawnej drogi bez trudu dojrzy przeciwnika.Droga skręcała nagle w prawo.Simon szybko zatrzymał Loyse.Kamienne bloki, które gdzie indziej leżały bezładnie rozsypane wśród zarośli, utraciwszy podobieństwo do jakiejkolwiek struktury, tutaj zostały ułożone w niski mur.Za murem rosły rzędami starannie pielęgnowane rośli­ny - świadczył o tym zupełny brak chwastów i słupki podpierające wyższe łodygi.Zdawało się, że światło słoneczne, tak blade, o zielon­kawym odcieniu w świecie moczarów, ześrodkowało się na roślinach z pąkami i kwiatami o czerwonopurpurowym zabarwieniu, wokół których uwijały się chmary owadów.- To są lokuty - Loyse zidentyfikowała rośliny, które były podstawowym tworzywem tkaczy Estcarpu.We właś­ciwym czasie purpurowe kwiaty zamienią się w torebki nasienne wypełnione jedwabistymi włóknami.Włókna zo­staną rozdzielone, a potem splecione w jedwabistą przędzę.- Spójrz tam, Simonie! - Loyse podeszła do muru wskazując na zbudowaną z czterech bloków niewielką niszę.Stała tam niezdarnie wyrzeźbiona postać - ale można ją było doskonale rozpoznać po charakterystycz­nym nosie w kształcie ptasiego dzioba.Ktokolwiek upra­wiał to pole, oddał je pod opiekę Volta [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl