Pokrewne
- Strona Główna
- Andrzej Mencwel Wiedza o kulturze Cz. I Antropologia kultury
- Wierciński Andrzej Magia i religia. Szkice z antropologii religii
- Andrzej.Sapkowski. .Wieza.jaskolki.[www.osiolek.com].1
- Andrzej.Sapkowski. .Pani.Jeziora.[www.osiolek.com].1
- Bednarz Andrzej Medytacja teoria i praktyka (SC
- Trylogia Lando Calrissiana.01.Lando Calrissian i Mysloharfa Sharow (2)
- epidemia
- Tolkien J.R.R. Dwie Wieze
- Sawicka Wioletta (tom 3) JeÂśli się odnajdziemy, kotku
- Carroll Jonathan Dziecko na niebie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psp5.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Slaytonuśmiechnął się lekko.- Masz dzisiaj pecha, Kelly - mruknął, a potem dodał głośno: - Ju\ jedziemy?- Tak - Stazzi wskazał na boczne wyjście ocienione szerokim okapem.Z cienia wynurzył się właśnie Havoc przykuty kajdankami do rosłegostra\nika.Szedł tak spokojnie i pewnie, \e Slayton nie mógł oprzeć się wra\eniu, i\widzi innego człowieka.Tamten Havoc, pokiereszowana i napromieniowana ofiarawypadku, nie \yje, w tym czasie zamieniono ciała i teraz zajmują się kimś innym,człowiekiem, który dla sobie tylko znanych celów postanowił udawać chorego.Slayton dopiero teraz zauwa\ył, \e za skutą dwójką idzie jeszcze jeden mę\czyzna wgarniturze, którego lewą stronę defasonuje ukryty pod pachą du\y przedmiot.Jeszczebardziej z tyłu, od strony hallu, zbli\ał się Woodward i dwóch \ołnierzy z karabinamiprzewieszonymi przez plecy.Slayton podniósł się ocię\ale i skinął na Kelly ego.- Mamy być z wami w furgonetce czy mo\emy jechać własnym wozem?- Jak wolicie.Gdybyście chcieli, to w jeepie \ołnierzy są dwa wolne miejsca.Gdzieś z boku rozległ się charakterystyczny odgłos zapuszczanego silnika.- Mam nadzieję, \e policzą nam to jako nadgodziny? I tak jestemnieprzytomny od siedzenia w laboratorium.Wielka niebieska limuzyna wyłoniła się z szeregu aut w równych rzędachustawionych na parkingu.- Kłóćcie się z Wernerem.To nie moja sprawa.- Ale chyba wrócimy przed wieczorem.Gdzie jest ten cholerny Fort Dilling?- Przed jutrzejszym wieczorem na pewno.Luksusowy samochód błysnął niebieskim lakierem w promieniach lekkoczerwieniejącego dopiero słońca i warcząc cicho równo pracującym silnikiem sunął wkierunku zbli\ającej się z boku grupy ludzi.Pierwszy, czego najmniej mo\na się byłospodziewać, zareagował Woodward.- Hej tam, stać! - krzyknął i podbiegł kilka kroków do przodu.- Stać, docholery, co to za głupie kawały!Limuzyna skręciła nagle i wyjąc przecią\onym silnikiem ruszyła prosto naWoodwarda.Ten zatrzymał się i \eby wyminąć sunącą na niego bryłę metalu, skoczyłw prawo.Kiedy samochód skręcił równie\, mę\czyzna odwrócił się błyskawicznie iruszył w lewo.Kierowca musiał przewidzieć jednak ten manewr, bo rozległ sięświdrujący uszy pisk opon i potę\ny, lśniący od niklu zderzak wyrzucił Woodwarda wpowietrze.Ciało lecąc obróciło się kilkakrotnie i z potworną siłą uderzyło w ścianębudynku.- Otworzyć ogień! - krzyknął Stazzi.- Strzelajcie, do cholery, na co czekacie!Przera\ony wartownik przy głównej bramie opuścił szlaban i jednym skokiemprzesadził metalowe ogrodzenie.Samochód nie zamierzał jednak opuszczać terenuośrodka.Zgrabnie zawrócił tu\ przed stalową rurą zagradzającą mu drogę i ruszył zpowrotem.Dwóch \ołnierzy szamotających się ze swoimi M-16 nagle zwolniło ruchy.Zupełnie sprawnie jeden obok drugiego poło\yli się na betonie i spokojniewycelowali.Huk strzałów zlał się w jedno z łoskotem pustych beczek roztrącanychzderzakiem.- Nie w opony - ryknął Stazzi.- W niego! Strzelajcie w kierowcę!- Rany boskie, tam nikogo nie ma! - odezwał się ktoś z tyłu.Kelly obejrzał się,ale usłyszał ju\ tylko zanikający tupot stóp.- Za kierownicą rzeczywiście nikogo nie ma - Slayton przykląkł za ceglanymmurkiem otaczającym podjazd.- Bzdury! - Stazzi wyrwał z kieszeni rewolwer i kucnął obok niego.Samochód tymczasem zrobił kolejny zwrot i ruszył prosto na le\ących\ołnierzy.Jeden z nich odrzucił karabin i odturlał się na bok, a drugi zerwał się narówne nogi przykładając kolbę do ramienia.Zdą\ył opró\nić cały magazynek zanimpogięty zderzak ściął go z nóg i wbił między stalowe pręty ogrodzenia.Silnik zawyłna tylnym biegu i limuzyna, ciągnąc za sobą odstrzeloną pokrywę silnika, ruszyła dotyłu.W wartowni otworzyły się drzwi i \ołnierze grupkami wydostawali się nazewnątrz repetując w biegu karabiny.- Ognia! Ognia! - krzyczał Stazzi.- Na ziemię, Kelly! - ryknął Slayton.- Jesteśmy prawie na linii strzału.śołnierze ustawieni w nieregularną linię zaczęli strzelać do manewrującegotu\ przed parkingiem samochodu.Prawie ciągły grzmot wystrzałów mieszał się zodgłosami roztrzaskiwanych szyb i masakrowanych karoserii pojazdów ustawionychna parkingu.- Z czego się śmiejesz, wariacie? - Slayton z trudem przekrzykiwał wycie kul iprzeciągłe gwizdy rykoszetów.- Zaparkowałem swojego datsuna z tyłu, z dala od tego tu.- wrzasnął Kelly.-Nie przejmuj się, bredzę.Jestem w szoku.- Dostali go! - Stazzi wychylił się zza obramowania podjazdu.- Niech to jasnyszlag trafi, mają go.Tu\ przed nimi przetoczył się, podziurawiony seriami jak sito, wrakluksusowej limuzyny.Pobrzękująca w nagle zapadłej ciszy góra pokiereszowanejblachy, kłapiąc przestrzelonymi oponami, sunęła coraz wolniej, by wreszcie uderzyćw stojącą kilkadziesiąt kroków dalej cysternę.- Padnij! Wszyscy, padnij!Kelly i Slayton runęli na ziemię obok siebie.Stazzi słyszał jeszcze klekotrzucanych na asfalt karabinów i czyjś okrzyk.W niemal zupełnej ciszy przele\ałprawie minutę, a potem uniósł głowę.W tym momencie ogłuszająca eksplozja rzuciłago z powrotem na ziemię.Kiedy ponownie uniósł głowę, słup ognia wznosił sięponad dach budynku szpitala.Z tyłu i z boków znowu rozległ się pospieszny tupotwielu nóg i nawoływania, ale Stazzi podniósł się wolno, niespiesznie ocierając krew zczoła.- Panie majorze, ewakuować ludzi ze wszystkich zabudowań? - jakiś kapralwymachujący karabinem zbli\ył się do niego.Stazzi zaprzeczył ruchem ręki.- Jeśli nie zerwie się większy wiatr, nic im nie grozi.Cysterna była prawiepusta.Gdzie jest Havoc z obstawą?- Zaraz sprawdzę, proszę pana.Kapral znikł za grupą ludzi ciągnących gaśnice.Z okolic bramy doszedł ichgłos wzmocniony przez ręczny megafon.- Proszę się rozejść! Proszę się rozejść i nie utrudniać akcji ratowniczej.Je\elinie zrobicie drogi dla wozów stra\ackich, usuniemy was siłą!- To znowu ci turyści z namiotów i przyczep - Slayton rozcierał potłuczonekolana.Kelly patrzył na swoje dr\ące dłonie.- Chodzmy stąd - powiedział po chwili.Nie zdą\yli jednak zrobić ani kroku, kiedy wrócił kapral.- Panie majorze, nigdzie nie ma ani pana Havoca, ani skutego z nim stra\nika.- A człowiek z obstawy?- Le\y przy głównej bramie.- Le\y?- Tak.Został zastrzelony.Stazzi zamyślił się na moment.- Mo\e to była przypadkowa kula?- Nie.śołnierze u\ywali karabinów M-16, a on dostał z du\ego kalibru.To byłpistolet co najmniej 9 mm.Stazzi pomacał policzek i wypluł wybity ząb [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Slaytonuśmiechnął się lekko.- Masz dzisiaj pecha, Kelly - mruknął, a potem dodał głośno: - Ju\ jedziemy?- Tak - Stazzi wskazał na boczne wyjście ocienione szerokim okapem.Z cienia wynurzył się właśnie Havoc przykuty kajdankami do rosłegostra\nika.Szedł tak spokojnie i pewnie, \e Slayton nie mógł oprzeć się wra\eniu, i\widzi innego człowieka.Tamten Havoc, pokiereszowana i napromieniowana ofiarawypadku, nie \yje, w tym czasie zamieniono ciała i teraz zajmują się kimś innym,człowiekiem, który dla sobie tylko znanych celów postanowił udawać chorego.Slayton dopiero teraz zauwa\ył, \e za skutą dwójką idzie jeszcze jeden mę\czyzna wgarniturze, którego lewą stronę defasonuje ukryty pod pachą du\y przedmiot.Jeszczebardziej z tyłu, od strony hallu, zbli\ał się Woodward i dwóch \ołnierzy z karabinamiprzewieszonymi przez plecy.Slayton podniósł się ocię\ale i skinął na Kelly ego.- Mamy być z wami w furgonetce czy mo\emy jechać własnym wozem?- Jak wolicie.Gdybyście chcieli, to w jeepie \ołnierzy są dwa wolne miejsca.Gdzieś z boku rozległ się charakterystyczny odgłos zapuszczanego silnika.- Mam nadzieję, \e policzą nam to jako nadgodziny? I tak jestemnieprzytomny od siedzenia w laboratorium.Wielka niebieska limuzyna wyłoniła się z szeregu aut w równych rzędachustawionych na parkingu.- Kłóćcie się z Wernerem.To nie moja sprawa.- Ale chyba wrócimy przed wieczorem.Gdzie jest ten cholerny Fort Dilling?- Przed jutrzejszym wieczorem na pewno.Luksusowy samochód błysnął niebieskim lakierem w promieniach lekkoczerwieniejącego dopiero słońca i warcząc cicho równo pracującym silnikiem sunął wkierunku zbli\ającej się z boku grupy ludzi.Pierwszy, czego najmniej mo\na się byłospodziewać, zareagował Woodward.- Hej tam, stać! - krzyknął i podbiegł kilka kroków do przodu.- Stać, docholery, co to za głupie kawały!Limuzyna skręciła nagle i wyjąc przecią\onym silnikiem ruszyła prosto naWoodwarda.Ten zatrzymał się i \eby wyminąć sunącą na niego bryłę metalu, skoczyłw prawo.Kiedy samochód skręcił równie\, mę\czyzna odwrócił się błyskawicznie iruszył w lewo.Kierowca musiał przewidzieć jednak ten manewr, bo rozległ sięświdrujący uszy pisk opon i potę\ny, lśniący od niklu zderzak wyrzucił Woodwarda wpowietrze.Ciało lecąc obróciło się kilkakrotnie i z potworną siłą uderzyło w ścianębudynku.- Otworzyć ogień! - krzyknął Stazzi.- Strzelajcie, do cholery, na co czekacie!Przera\ony wartownik przy głównej bramie opuścił szlaban i jednym skokiemprzesadził metalowe ogrodzenie.Samochód nie zamierzał jednak opuszczać terenuośrodka.Zgrabnie zawrócił tu\ przed stalową rurą zagradzającą mu drogę i ruszył zpowrotem.Dwóch \ołnierzy szamotających się ze swoimi M-16 nagle zwolniło ruchy.Zupełnie sprawnie jeden obok drugiego poło\yli się na betonie i spokojniewycelowali.Huk strzałów zlał się w jedno z łoskotem pustych beczek roztrącanychzderzakiem.- Nie w opony - ryknął Stazzi.- W niego! Strzelajcie w kierowcę!- Rany boskie, tam nikogo nie ma! - odezwał się ktoś z tyłu.Kelly obejrzał się,ale usłyszał ju\ tylko zanikający tupot stóp.- Za kierownicą rzeczywiście nikogo nie ma - Slayton przykląkł za ceglanymmurkiem otaczającym podjazd.- Bzdury! - Stazzi wyrwał z kieszeni rewolwer i kucnął obok niego.Samochód tymczasem zrobił kolejny zwrot i ruszył prosto na le\ących\ołnierzy.Jeden z nich odrzucił karabin i odturlał się na bok, a drugi zerwał się narówne nogi przykładając kolbę do ramienia.Zdą\ył opró\nić cały magazynek zanimpogięty zderzak ściął go z nóg i wbił między stalowe pręty ogrodzenia.Silnik zawyłna tylnym biegu i limuzyna, ciągnąc za sobą odstrzeloną pokrywę silnika, ruszyła dotyłu.W wartowni otworzyły się drzwi i \ołnierze grupkami wydostawali się nazewnątrz repetując w biegu karabiny.- Ognia! Ognia! - krzyczał Stazzi.- Na ziemię, Kelly! - ryknął Slayton.- Jesteśmy prawie na linii strzału.śołnierze ustawieni w nieregularną linię zaczęli strzelać do manewrującegotu\ przed parkingiem samochodu.Prawie ciągły grzmot wystrzałów mieszał się zodgłosami roztrzaskiwanych szyb i masakrowanych karoserii pojazdów ustawionychna parkingu.- Z czego się śmiejesz, wariacie? - Slayton z trudem przekrzykiwał wycie kul iprzeciągłe gwizdy rykoszetów.- Zaparkowałem swojego datsuna z tyłu, z dala od tego tu.- wrzasnął Kelly.-Nie przejmuj się, bredzę.Jestem w szoku.- Dostali go! - Stazzi wychylił się zza obramowania podjazdu.- Niech to jasnyszlag trafi, mają go.Tu\ przed nimi przetoczył się, podziurawiony seriami jak sito, wrakluksusowej limuzyny.Pobrzękująca w nagle zapadłej ciszy góra pokiereszowanejblachy, kłapiąc przestrzelonymi oponami, sunęła coraz wolniej, by wreszcie uderzyćw stojącą kilkadziesiąt kroków dalej cysternę.- Padnij! Wszyscy, padnij!Kelly i Slayton runęli na ziemię obok siebie.Stazzi słyszał jeszcze klekotrzucanych na asfalt karabinów i czyjś okrzyk.W niemal zupełnej ciszy przele\ałprawie minutę, a potem uniósł głowę.W tym momencie ogłuszająca eksplozja rzuciłago z powrotem na ziemię.Kiedy ponownie uniósł głowę, słup ognia wznosił sięponad dach budynku szpitala.Z tyłu i z boków znowu rozległ się pospieszny tupotwielu nóg i nawoływania, ale Stazzi podniósł się wolno, niespiesznie ocierając krew zczoła.- Panie majorze, ewakuować ludzi ze wszystkich zabudowań? - jakiś kapralwymachujący karabinem zbli\ył się do niego.Stazzi zaprzeczył ruchem ręki.- Jeśli nie zerwie się większy wiatr, nic im nie grozi.Cysterna była prawiepusta.Gdzie jest Havoc z obstawą?- Zaraz sprawdzę, proszę pana.Kapral znikł za grupą ludzi ciągnących gaśnice.Z okolic bramy doszedł ichgłos wzmocniony przez ręczny megafon.- Proszę się rozejść! Proszę się rozejść i nie utrudniać akcji ratowniczej.Je\elinie zrobicie drogi dla wozów stra\ackich, usuniemy was siłą!- To znowu ci turyści z namiotów i przyczep - Slayton rozcierał potłuczonekolana.Kelly patrzył na swoje dr\ące dłonie.- Chodzmy stąd - powiedział po chwili.Nie zdą\yli jednak zrobić ani kroku, kiedy wrócił kapral.- Panie majorze, nigdzie nie ma ani pana Havoca, ani skutego z nim stra\nika.- A człowiek z obstawy?- Le\y przy głównej bramie.- Le\y?- Tak.Został zastrzelony.Stazzi zamyślił się na moment.- Mo\e to była przypadkowa kula?- Nie.śołnierze u\ywali karabinów M-16, a on dostał z du\ego kalibru.To byłpistolet co najmniej 9 mm.Stazzi pomacał policzek i wypluł wybity ząb [ Pobierz całość w formacie PDF ]