Pokrewne
- Strona Główna
- IGRZYSKA MIERCI 01 Igrzyska mierci
- Michael Judith cieżki kłamstwa 01 cieżki kłamstwa
- Howatch Susan Bogaci sš różni 01 Bogaci sš różni
- Collins Suzanne Igrzyska mierci 01 Igrzyska mierci
- Chattam Maxime Otchłań zła 01 Otchłań zła
- 65 Matthew Stover Zdrajca
- Prus Boleslaw Lalka 9789185805365 (2)
- Martel Yann Zycie Pi.WHITE
- Herbert Frank Bog Imperator Diuny
- Zakładnik Pierre Lemaitre(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wrobelek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Możliwe, że nawet bardziej, ponieważ już kiedyś wtrącono go do więzienia.A może mniej, jako że nigdy przedtem nie musiał spędzać reszty życia, pracując wżyciosadach.W przeciwieństwie do innych, niedawno przybyłych więzniów, dobrze wiedział, z czymsię to wiązało.Na własnej skórze odczuł, co to znaczy, kiedy rodzące życiokryształydrzewa wysysają z ofiary wszystkie myśli.A przecież doskonale pamiętał, że Mohs istniał.Dobiegające z przeciwnej strony korytarzaśpiewy tylko upewniały go w tym przekonaniu.Również słowa, jakich używali Tokowie,wydawały mu się dziwnie znajome.Lando niemal mógł sobie wyobrazić, że je rozumie.Nie po raz pierwszy dochodził do przekonania, że słyszy zniekształconą wersję języka,105@ Lando Calrissian i Myśloharfa Sharówktórym posługiwały się istoty w systemie, jaki zdarzyło mu się odwiedzić.Gdyby tylkomógł sobie przypomnieć.- NO, DOBRA, BUDZI SI I WSTAWA!Okazało się, że tłuścioch ma przyjaciół - pięciu czy sześciu, również uzbrojonych w biczei blastery.Przechadzali się po oddzielającym cele od zagród korytarzu i krzyczeli, żebyobudzić pozostałych więzniów.Tokowie zniknęli, zapewne wywiezieni w nocy.Lando jęknął i obrócił się na bok.Zanim wepchnięto go do celi, zabrano mu ubranie, azamiast niego dano szorstką piżamę, uszytą z samodziałowego, nie wybielonego płótna.Teraz kazano mu zdjąć nawet ten skromny przyodziewek.Bardzo szybko dowiedział się, dlaczego ma to zrobić.Dwaj strażnicy schowali blasterydo kabur, po czym rozwinęli długi przeciwpożarowy wąż.Umieścili końcówkę międzyprętami celi i skierowali silny strumień lodowatej wody prosto w Calrissiana.Smagniętywodnym biczem Lando uderzył plecami w chropowatą ścianę, po czym, osłaniając oczyprzed strugami, osunął się na posadzkę.Po chwili strumień przeniósł się do sąsiedniejceli.Zataczając się, Lando wstał i z powrotem włożył bluzę piżamy - nie zdążył zdjąćspodni, zanim został oblany - po czym zaczął się zastanawiać, co dalej.Nie musiał się zastanawiać długo.- No, dobra, więzniowie! - krzyknął otyły mężczyzna.- Za chwilę otworzymy cele.Wyjdziecie na dziedziniec, staniecie w rzędzie na baczność i będziecie tak stali, dopókinie usłyszycie następnego rozkazu.Wówczas zrobicie w lewo zwrot i pomaszerujecie -pojedynczo i bez słowa - do czekającego autobusu.Jeżeli któryś z was spróbuje wyłamaćsię z szyku albo wypowie choćby jedno słowo, zostanie natychmiast zastrzelony.Na szczęście Lando nie mógł przypomnieć sobie żadnej kąśliwej odpowiedzi.Zamki cel szczęknęły i drzwi się otworzyły.Lando wyszedł na korytarz i stal na baczność,dopóki nie kazano mu wyjść na dziedziniec.Tam również stał na baczność, mimo iżsmagany podmuchami lodowatego wiatru, szczękał zębami i trząsł się z zimna.Dopierowówczas po raz pierwszy mógł spojrzeć w prawo i w lewo, a kiedy to uczynił, doszedłdo wniosku, że nie chciałby przyzwyczajać się do tego miejsca.Dziedziniec, wepchniętypomiędzy dwa stumetrowe gmachy Sharów, których pionowe ściany były śliskie iidealnie gładkie, z dwóch pozostałych kończył się wysokimi płotami.Na ograniczonej wtaki sposób przestrzeni stało kilkanaście małych parterowych budynków z celami orazkilkupiętrowy budynek administracyjny.Lando pomyślał, że niektórzy więzniowie musielispędzić tu resztę życia.Nie ma to, jak w domu.Niech to diabli! - zaklął w duchu.Nie zostanie tu.Ucieknie.Ma kilka rachunków dowyrównania.Padł rozkaz.Lando odwrócił się w lewo i podążając za kilkoma innymi, idącymi przednim zesłańcami, ruszył w kierunku staroświeckiego autobusu, którego kierowcą był innywięzień.Boki pojazdu sprawiały wrażenie poplamionych i zardzewiałych.Lando pomyślał,że jazda tego ranka nie będzie należała do największych przyjemności.Nagłe zatrzęsła się i zadrżała ziemia.Cały dziedziniec przypominał wzburzone morze, po którym przewalały się ziemne fale.Uderzały o ściany parterowych budynków z celami, które rozpadały się jak domki z kart.Gmach administracyjny runął, wzniecając chmurę pyłu.Autobus zakołysał się i wywrócił.Siedzący w nim kierowca krzyknął.Kilku więzniów rzuciło się ku pojazdowi, by ratować uwięzionego kolegę.Jeden zumundurowanych strażników wyciągnął blaster i strzelił, a trafiony skazaniec zapalił sięjak pochodnia i upadł.Natychmiast w płomieniach stanęła struga paliwa, które wyciekłoz usytuowanego w przeciwległym krańcu dziedzińca zniszczonego magazynu.Lando stał tam, gdzie zastało go trzęsienie ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Możliwe, że nawet bardziej, ponieważ już kiedyś wtrącono go do więzienia.A może mniej, jako że nigdy przedtem nie musiał spędzać reszty życia, pracując wżyciosadach.W przeciwieństwie do innych, niedawno przybyłych więzniów, dobrze wiedział, z czymsię to wiązało.Na własnej skórze odczuł, co to znaczy, kiedy rodzące życiokryształydrzewa wysysają z ofiary wszystkie myśli.A przecież doskonale pamiętał, że Mohs istniał.Dobiegające z przeciwnej strony korytarzaśpiewy tylko upewniały go w tym przekonaniu.Również słowa, jakich używali Tokowie,wydawały mu się dziwnie znajome.Lando niemal mógł sobie wyobrazić, że je rozumie.Nie po raz pierwszy dochodził do przekonania, że słyszy zniekształconą wersję języka,105@ Lando Calrissian i Myśloharfa Sharówktórym posługiwały się istoty w systemie, jaki zdarzyło mu się odwiedzić.Gdyby tylkomógł sobie przypomnieć.- NO, DOBRA, BUDZI SI I WSTAWA!Okazało się, że tłuścioch ma przyjaciół - pięciu czy sześciu, również uzbrojonych w biczei blastery.Przechadzali się po oddzielającym cele od zagród korytarzu i krzyczeli, żebyobudzić pozostałych więzniów.Tokowie zniknęli, zapewne wywiezieni w nocy.Lando jęknął i obrócił się na bok.Zanim wepchnięto go do celi, zabrano mu ubranie, azamiast niego dano szorstką piżamę, uszytą z samodziałowego, nie wybielonego płótna.Teraz kazano mu zdjąć nawet ten skromny przyodziewek.Bardzo szybko dowiedział się, dlaczego ma to zrobić.Dwaj strażnicy schowali blasterydo kabur, po czym rozwinęli długi przeciwpożarowy wąż.Umieścili końcówkę międzyprętami celi i skierowali silny strumień lodowatej wody prosto w Calrissiana.Smagniętywodnym biczem Lando uderzył plecami w chropowatą ścianę, po czym, osłaniając oczyprzed strugami, osunął się na posadzkę.Po chwili strumień przeniósł się do sąsiedniejceli.Zataczając się, Lando wstał i z powrotem włożył bluzę piżamy - nie zdążył zdjąćspodni, zanim został oblany - po czym zaczął się zastanawiać, co dalej.Nie musiał się zastanawiać długo.- No, dobra, więzniowie! - krzyknął otyły mężczyzna.- Za chwilę otworzymy cele.Wyjdziecie na dziedziniec, staniecie w rzędzie na baczność i będziecie tak stali, dopókinie usłyszycie następnego rozkazu.Wówczas zrobicie w lewo zwrot i pomaszerujecie -pojedynczo i bez słowa - do czekającego autobusu.Jeżeli któryś z was spróbuje wyłamaćsię z szyku albo wypowie choćby jedno słowo, zostanie natychmiast zastrzelony.Na szczęście Lando nie mógł przypomnieć sobie żadnej kąśliwej odpowiedzi.Zamki cel szczęknęły i drzwi się otworzyły.Lando wyszedł na korytarz i stal na baczność,dopóki nie kazano mu wyjść na dziedziniec.Tam również stał na baczność, mimo iżsmagany podmuchami lodowatego wiatru, szczękał zębami i trząsł się z zimna.Dopierowówczas po raz pierwszy mógł spojrzeć w prawo i w lewo, a kiedy to uczynił, doszedłdo wniosku, że nie chciałby przyzwyczajać się do tego miejsca.Dziedziniec, wepchniętypomiędzy dwa stumetrowe gmachy Sharów, których pionowe ściany były śliskie iidealnie gładkie, z dwóch pozostałych kończył się wysokimi płotami.Na ograniczonej wtaki sposób przestrzeni stało kilkanaście małych parterowych budynków z celami orazkilkupiętrowy budynek administracyjny.Lando pomyślał, że niektórzy więzniowie musielispędzić tu resztę życia.Nie ma to, jak w domu.Niech to diabli! - zaklął w duchu.Nie zostanie tu.Ucieknie.Ma kilka rachunków dowyrównania.Padł rozkaz.Lando odwrócił się w lewo i podążając za kilkoma innymi, idącymi przednim zesłańcami, ruszył w kierunku staroświeckiego autobusu, którego kierowcą był innywięzień.Boki pojazdu sprawiały wrażenie poplamionych i zardzewiałych.Lando pomyślał,że jazda tego ranka nie będzie należała do największych przyjemności.Nagłe zatrzęsła się i zadrżała ziemia.Cały dziedziniec przypominał wzburzone morze, po którym przewalały się ziemne fale.Uderzały o ściany parterowych budynków z celami, które rozpadały się jak domki z kart.Gmach administracyjny runął, wzniecając chmurę pyłu.Autobus zakołysał się i wywrócił.Siedzący w nim kierowca krzyknął.Kilku więzniów rzuciło się ku pojazdowi, by ratować uwięzionego kolegę.Jeden zumundurowanych strażników wyciągnął blaster i strzelił, a trafiony skazaniec zapalił sięjak pochodnia i upadł.Natychmiast w płomieniach stanęła struga paliwa, które wyciekłoz usytuowanego w przeciwległym krańcu dziedzińca zniszczonego magazynu.Lando stał tam, gdzie zastało go trzęsienie ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]