Pokrewne
- Strona Główna
- Andrzej Mencwel Wiedza o kulturze Cz. I Antropologia kultury
- Wierciński Andrzej Magia i religia. Szkice z antropologii religii
- Andrzej.Sapkowski. .Wieza.jaskolki.[www.osiolek.com].1
- Andrzej.Sapkowski. .Pani.Jeziora.[www.osiolek.com].1
- Bednarz Andrzej Medytacja teoria i praktyka (SC
- Mendoza Eduardo Rok Potopu
- Solomon Managing Across Cultures
- Dodd Wiliam Dziennik ambasadora
- Carey Jacqueline [ Dziedzictwo Kusziela 02] Wybranka Kusziela
- Stanislaw Grzesiuk Piec lat Kacetu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- achtenandy.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Shen zaczęła swój niecodzienny atak.Dwie drużyny wycelowały karabiny w najbliższą kępękrzaków i zaczęły prowadzić ogień.Jeden strzelec po drugim.Gdyby ktoś tam siedział, nieśmiałby wystawić głowy, nie mówiąc o mierzeniu z karabinu.Kiedy trzecia drużyna podbiegławystarczająco blisko, dziewczyny podpaliły lonty i rzuciły granaty.Padnij, powstań, i żołnierzeskoczyły dokładnie w miejsce, gdzie nastąpił wybuch.Ukryły się i same przeszły do osłonypierwszej oraz drugiej drużyny, dając im możliwość nabicia karabinów i podbiegnięcia dokrzaków.I znowu to samo.Osłona kieruje ogień na następny cel.Jedna drużyna atakuje,skoordynowane rzuty i po chwili żołnierze docierają na miejsce wybuchów.I następny cel.Ani na moment nikt, kto ładował broń lub biegł do ataku, nie był pozbawionyaktywnej osłony.Nie nastąpiła ani jedna taka chwila, żeby pluton nie miał przynajmniej częścinabitych karabinów.Najczęściej jednak miał pełny stan gotowy do użycia albo dobrzezakamuflowaną i ustawioną osłonę grenadierów.Weteranki broniące chałupy pokpiły zresztą sprawę, nie wystawiając żadnych ludzi wpułapkach w drodze atakujących na szczyt.A teraz wobec takiej formacji nie były w stanieprzeprowadzić żadnego kontrataku.Czekały w środku na ostateczne rozstrzygnięcie.Alekiedy pluton zajął pozycje wyjściowe do ataku na chatę, Shen wydała następny niecodziennyrozkaz: Ogień przygniatający!.%7łołnierze zaczęły strzelać salwami, jedna drużyna po drugiej.Trzy salwy.Dużo czasu, żeby podbiec i wrzucić do środka granaty bez obawy, że ktokolwiek zobrońców wystawi głowę.A potem, po wybuchach, wystarczyło gwałtownie ruszyć do atakuna kolby i bagnety z miażdżącą przewagą trzy do jednego.Koniec. Ty kretynko! wyła pani sierżant. Na jakiego grzyba każesz najpierw ludziom rzucaćgranaty, a potem biec na miejsce wybuchu? Przecież gdyby to działo się naprawdę, toby tamjuż nie było nikogo żywego.Po co więc tam lecieć? No właśnie dlatego, że tam już nie ma nikogo żywego.Miejsce bezpieczne, można sobiekarabin naładować. Ty cielaku obleśnie głupi! Ty krówsko wydojone z mózgu! Ty. Błagam, nie krzycz tak. Z boku podeszła porucznik Idri, trzymając przy czole szmatkęnamoczoną w zimnej wodzie. Aeb mi pęknie.Podeszła do wystraszonej Shen i popatrzyła jej w oczy.Ciekawe, o czym myślała.O swojejakcji z Oan-Roe? Kiedy uderzyli partyzanci, paraliżując garnizon, kazała żołnierzom uciekać.Najbardziej nieregulaminowy rozkaz w armii, za który kara jest tylko jedna.Powieszenie.Bo narozstrzelanie trzeba jednak czymś zasłużyć.A potem przegrupowała oddział i uderzyła narozprzężonych partyzantów.Za to chcieli ją w perspektywie zrobić pułkownikiem.Też wbrewregulaminowi, choć w drugą stronę. Zdejmuję cię z funkcji pełniącej obowiązki kaprala szepnęła skacowana Idri. Tak jest! Shen wyprężyła się regulaminowo. Mianuję cię kapralem. Ta.Ze zdziwienia głos uwiązł w gardle.Shen nie mogła wypowiedzieć regulaminowej formuły.Kai rzuciła na siebie zaklęcie tak dopracowane, tak wypieszczone i wymuskane, że musiałozadziałać.Ale ni chu.cholery nie zadziałało.No jasny szlag! Zaklęcie stworzył w dawnychczasach wielki czarodziej Hunr, a służyło do łatwego zrozumienia i opanowania miejscowychnarzeczy.Wszyscy przecież mówią tym samym językiem.Lecz odległości, odmienne zwyczajei kultura sprawiły, że język ten ewoluował i rozdrabniał się na mnóstwo miejscowych gwar,dialektów, narzeczy, slangów, a wszystko to dodatkowo zniekształcone odmiennymiakcentami.Wykształcony człowiek mógł się oczywiście porozumieć wszędzie na świecie,jednak wymagało to często dużego wysiłku.A zaklęcie pozwalało porozumieć się z każdym odrazu.Potem odkryto nowe lądy.Hunr sam z ciekawości popłynął razem z żeglarzami w kolejnąwyprawę.Początkowo nikt nie mógł dogadać się z tubylcami.Czarownik po długich badaniachstwierdził, że mimo wszystko dzikusy też posługują się czymś, co powstało z jednegojedynego prajęzyka obowiązującego wszędzie.Zmodyfikował swoje zaklęcie i zawsze działało.Jak do tej pory.Leżała w jakimś pół śnie, pół malignie.Bez przerwy śnił jej się koszmar, ktoś znajomy mówił,że dostrzegł w błysku przyszłość Kai.Będzie na statku, który pływa pod wodą.Nie mogła tegopojąć.Nie mogła zrozumieć, jak w błysku można było dostrzec tę potworność, która właśniestała się jej udziałem.Potem jednak udało jej się wziąć w garść.Napracowała się nad tym pieprzonym zaklęciem, aono nie działało.Albo, szlag, na świecie nie ma tylko jedynego prajęzyka, z którego pochodząwszystkie narzecza! Nie ma! Nie rozumiała ani słowa, które wypowiadał do niej ten wysokioficer potworów.Zaprowadził ją do małego pomieszczenia, ale innego niż to, w którym do tej pory sięznajdowała.Pokazał, jak się rozkłada małe, przytwierdzone do ściany łóżko.Pokazał, jak sięwywołuje to przedziwne światło znikąd, które tu wszyscy mieli.Nie rozumiała, skąd bierze sięto światło, wokół nie czuła żadnej magii.Absolutnie żadnej.No po prostu światło pojawiało sięznikąd, choć nikt nie rzucał czarów, żeby to sprawić.Więc skąd się wzięło, skoro wokół nie byłożadnego ognia?Mniejsza z tym.On coś do niej mówił.Powoli i wyraznie, a ona nie rozumiała ani słowa.Spróbowała się wsłuchać w każdą sylabę. Cze-ko-la-da.Bogowie, co to może być? Domyślała się, że chodzi o niewielką tabliczkę, którą trzymał wdłoni, lecz co to mogło być? Patrzyła, jak rozpakowuje papier.Podsunął Kai zachęcającymruchem.Potem rozwinął papier do końca, pokazując brązową powierzchnię.Zapach wypełniłcałe niewielkie pomieszczenie.Był bardziej niż przyjemny, był.przyjazny.Oficer odłamałkawałek, włożył sobie do ust i zaczął gryzć.Aha, chce pokazać, że nietrujące.Stary numer,wiedziała, że wszystko można nasączyć trucizną tylko w jednym, wybranym miejscu albo poprostu mieć odtrutkę na podorędziu.Odłamał jeszcze jeden i podał jej na dłoni.No właśnie.Alenie no.Głupia była.Przecież nie zadawałby sobie aż tyle trudu wobec kogoś, kto byłcałkowicie w jego władzy.Spróbowała.Jakby miód? Nie.O szlag! Kawałek rozpuszczał siępowoli, Kai zaczęła gwałtownie gryzć.Ale dobre! Gestami dała do zrozumienia, że chce więcej.Była makabrycznie głodna i dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę.Podał jej całą tabliczkę, aKai zaczęła odgryzać coraz większe kęsy, nie nadążając z żuciem i przełykaniem.Zaczął sięśmiać.A niech cię, cholerniku jeden! Ciekawe, jak byś się śmiał, gdyby ci wymordowanowszystkich towarzyszy podróży, a potem zamknięto w metalowym lochu jakiegoś potwornegostwora?! Gbur wybełkotała z pełnymi ustami.Musiał się domyślić sensu, bo powiedział: Przepraszam.Spojrzała zdziwiona.To słowo zrozumiała.Czyżby jednak zaklęcie działało? Podniosła zmalutkiego stolika dziwny oprawiony w płótno przedmiot.Zerknęła pytająco.Odpowiedziałoczywiście, ale tego już nie zrozumiała.Jednak nie działało.Dziwny przedmiot okazał się zwykłą książką [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Shen zaczęła swój niecodzienny atak.Dwie drużyny wycelowały karabiny w najbliższą kępękrzaków i zaczęły prowadzić ogień.Jeden strzelec po drugim.Gdyby ktoś tam siedział, nieśmiałby wystawić głowy, nie mówiąc o mierzeniu z karabinu.Kiedy trzecia drużyna podbiegławystarczająco blisko, dziewczyny podpaliły lonty i rzuciły granaty.Padnij, powstań, i żołnierzeskoczyły dokładnie w miejsce, gdzie nastąpił wybuch.Ukryły się i same przeszły do osłonypierwszej oraz drugiej drużyny, dając im możliwość nabicia karabinów i podbiegnięcia dokrzaków.I znowu to samo.Osłona kieruje ogień na następny cel.Jedna drużyna atakuje,skoordynowane rzuty i po chwili żołnierze docierają na miejsce wybuchów.I następny cel.Ani na moment nikt, kto ładował broń lub biegł do ataku, nie był pozbawionyaktywnej osłony.Nie nastąpiła ani jedna taka chwila, żeby pluton nie miał przynajmniej częścinabitych karabinów.Najczęściej jednak miał pełny stan gotowy do użycia albo dobrzezakamuflowaną i ustawioną osłonę grenadierów.Weteranki broniące chałupy pokpiły zresztą sprawę, nie wystawiając żadnych ludzi wpułapkach w drodze atakujących na szczyt.A teraz wobec takiej formacji nie były w stanieprzeprowadzić żadnego kontrataku.Czekały w środku na ostateczne rozstrzygnięcie.Alekiedy pluton zajął pozycje wyjściowe do ataku na chatę, Shen wydała następny niecodziennyrozkaz: Ogień przygniatający!.%7łołnierze zaczęły strzelać salwami, jedna drużyna po drugiej.Trzy salwy.Dużo czasu, żeby podbiec i wrzucić do środka granaty bez obawy, że ktokolwiek zobrońców wystawi głowę.A potem, po wybuchach, wystarczyło gwałtownie ruszyć do atakuna kolby i bagnety z miażdżącą przewagą trzy do jednego.Koniec. Ty kretynko! wyła pani sierżant. Na jakiego grzyba każesz najpierw ludziom rzucaćgranaty, a potem biec na miejsce wybuchu? Przecież gdyby to działo się naprawdę, toby tamjuż nie było nikogo żywego.Po co więc tam lecieć? No właśnie dlatego, że tam już nie ma nikogo żywego.Miejsce bezpieczne, można sobiekarabin naładować. Ty cielaku obleśnie głupi! Ty krówsko wydojone z mózgu! Ty. Błagam, nie krzycz tak. Z boku podeszła porucznik Idri, trzymając przy czole szmatkęnamoczoną w zimnej wodzie. Aeb mi pęknie.Podeszła do wystraszonej Shen i popatrzyła jej w oczy.Ciekawe, o czym myślała.O swojejakcji z Oan-Roe? Kiedy uderzyli partyzanci, paraliżując garnizon, kazała żołnierzom uciekać.Najbardziej nieregulaminowy rozkaz w armii, za który kara jest tylko jedna.Powieszenie.Bo narozstrzelanie trzeba jednak czymś zasłużyć.A potem przegrupowała oddział i uderzyła narozprzężonych partyzantów.Za to chcieli ją w perspektywie zrobić pułkownikiem.Też wbrewregulaminowi, choć w drugą stronę. Zdejmuję cię z funkcji pełniącej obowiązki kaprala szepnęła skacowana Idri. Tak jest! Shen wyprężyła się regulaminowo. Mianuję cię kapralem. Ta.Ze zdziwienia głos uwiązł w gardle.Shen nie mogła wypowiedzieć regulaminowej formuły.Kai rzuciła na siebie zaklęcie tak dopracowane, tak wypieszczone i wymuskane, że musiałozadziałać.Ale ni chu.cholery nie zadziałało.No jasny szlag! Zaklęcie stworzył w dawnychczasach wielki czarodziej Hunr, a służyło do łatwego zrozumienia i opanowania miejscowychnarzeczy.Wszyscy przecież mówią tym samym językiem.Lecz odległości, odmienne zwyczajei kultura sprawiły, że język ten ewoluował i rozdrabniał się na mnóstwo miejscowych gwar,dialektów, narzeczy, slangów, a wszystko to dodatkowo zniekształcone odmiennymiakcentami.Wykształcony człowiek mógł się oczywiście porozumieć wszędzie na świecie,jednak wymagało to często dużego wysiłku.A zaklęcie pozwalało porozumieć się z każdym odrazu.Potem odkryto nowe lądy.Hunr sam z ciekawości popłynął razem z żeglarzami w kolejnąwyprawę.Początkowo nikt nie mógł dogadać się z tubylcami.Czarownik po długich badaniachstwierdził, że mimo wszystko dzikusy też posługują się czymś, co powstało z jednegojedynego prajęzyka obowiązującego wszędzie.Zmodyfikował swoje zaklęcie i zawsze działało.Jak do tej pory.Leżała w jakimś pół śnie, pół malignie.Bez przerwy śnił jej się koszmar, ktoś znajomy mówił,że dostrzegł w błysku przyszłość Kai.Będzie na statku, który pływa pod wodą.Nie mogła tegopojąć.Nie mogła zrozumieć, jak w błysku można było dostrzec tę potworność, która właśniestała się jej udziałem.Potem jednak udało jej się wziąć w garść.Napracowała się nad tym pieprzonym zaklęciem, aono nie działało.Albo, szlag, na świecie nie ma tylko jedynego prajęzyka, z którego pochodząwszystkie narzecza! Nie ma! Nie rozumiała ani słowa, które wypowiadał do niej ten wysokioficer potworów.Zaprowadził ją do małego pomieszczenia, ale innego niż to, w którym do tej pory sięznajdowała.Pokazał, jak się rozkłada małe, przytwierdzone do ściany łóżko.Pokazał, jak sięwywołuje to przedziwne światło znikąd, które tu wszyscy mieli.Nie rozumiała, skąd bierze sięto światło, wokół nie czuła żadnej magii.Absolutnie żadnej.No po prostu światło pojawiało sięznikąd, choć nikt nie rzucał czarów, żeby to sprawić.Więc skąd się wzięło, skoro wokół nie byłożadnego ognia?Mniejsza z tym.On coś do niej mówił.Powoli i wyraznie, a ona nie rozumiała ani słowa.Spróbowała się wsłuchać w każdą sylabę. Cze-ko-la-da.Bogowie, co to może być? Domyślała się, że chodzi o niewielką tabliczkę, którą trzymał wdłoni, lecz co to mogło być? Patrzyła, jak rozpakowuje papier.Podsunął Kai zachęcającymruchem.Potem rozwinął papier do końca, pokazując brązową powierzchnię.Zapach wypełniłcałe niewielkie pomieszczenie.Był bardziej niż przyjemny, był.przyjazny.Oficer odłamałkawałek, włożył sobie do ust i zaczął gryzć.Aha, chce pokazać, że nietrujące.Stary numer,wiedziała, że wszystko można nasączyć trucizną tylko w jednym, wybranym miejscu albo poprostu mieć odtrutkę na podorędziu.Odłamał jeszcze jeden i podał jej na dłoni.No właśnie.Alenie no.Głupia była.Przecież nie zadawałby sobie aż tyle trudu wobec kogoś, kto byłcałkowicie w jego władzy.Spróbowała.Jakby miód? Nie.O szlag! Kawałek rozpuszczał siępowoli, Kai zaczęła gwałtownie gryzć.Ale dobre! Gestami dała do zrozumienia, że chce więcej.Była makabrycznie głodna i dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę.Podał jej całą tabliczkę, aKai zaczęła odgryzać coraz większe kęsy, nie nadążając z żuciem i przełykaniem.Zaczął sięśmiać.A niech cię, cholerniku jeden! Ciekawe, jak byś się śmiał, gdyby ci wymordowanowszystkich towarzyszy podróży, a potem zamknięto w metalowym lochu jakiegoś potwornegostwora?! Gbur wybełkotała z pełnymi ustami.Musiał się domyślić sensu, bo powiedział: Przepraszam.Spojrzała zdziwiona.To słowo zrozumiała.Czyżby jednak zaklęcie działało? Podniosła zmalutkiego stolika dziwny oprawiony w płótno przedmiot.Zerknęła pytająco.Odpowiedziałoczywiście, ale tego już nie zrozumiała.Jednak nie działało.Dziwny przedmiot okazał się zwykłą książką [ Pobierz całość w formacie PDF ]