[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Problem w tym, że prowadząc takie cygańskie życie tracę bliskich, jednego po drugim.- Lunzie nagle urwała zdając sobie sprawę z potoku narzekań, jakie z siebie wylała.- Przepraszam, wszystko przez tę brandy.A może to serum prawdy? Naprawdę nie zamierzałam obciążać cię swoimi osobistymi problemami.Kapitan pokręcił głową.- Zdaje mi się, że od dawna nie miałaś z kim pogadać.Zwracam twoją uwagę - kontynuował rozmyślając na głos - że takie niczego nieświadome trybiki mogą poruszać bardzo skom­plikowaną maszyną.Piraci to nie jeden statek, nawet nie jeden szwadron.Okręty trzeba gdzieś budować, zaopatrywać w zapasy i wykwalifikowaną załogę.- Nie zwrócił uwagi, że Lunzie wzdrygnęła się mimowolnie na myśl o tym, co miałyby oznaczać te kwalifikacje.- A to wymaga czegoś więcej niż tylko dobrych źródeł informacji i zdolności organizacyjnych,Lunzie przyglądała mu się w zamyśleniu.Wydawał się tak samo nieufny jak ona; podejrzewał każdego i wszystkich.- Wszystko to obrzydliwa, zapętlona gmatwanina.- Brandy sprawiła, że z trudem wymawiała niektóre wyrazy.- Nie jestem pewna, czy sobie z tym poradzę.Zebara zaśmiał się.- Myślę, że jak na razie radzi pani sobie świetnie, obywatelko doktor Mespil.Jest pani wciąż żywa!- I to już od stu dziewięciu i pół roku! - Teraz świetnie czuła brandy.- Ale wciąż się uczę.A zwłaszcza uczę się - i tu pokiwała napominająco palcem - stopniowo uczę się oceniać każdego indywidualnie, a nie jako przedstawiciela swojego gatunku czy grupy.Każdy jest inny i nie można go wrzucać do jednego wora z jego ziomkami.Mój Mistrz Dyscypliny byłby chyba teraz ze mnie dumny.Nauczyłam się wreszcie lekcji, którą wbijał mi bezskutecznie przez cały czas do głowy.- Wypila ostatni łyk sverulańskiej brandy i utkwiła wzrok w jego pełnej zainteresowania twarzy.- A więc, panie kapitanie, jesteśmy w drodze na Ambrozję.Jak pan sądzi, co tam zastaniemy?- Jedyne, czego należałoby się spodziewać, to pieszczoszki ganiające się po drzewach, ale będziemy gotowi na niespodzianki.- Kapitan wstał i wyciągnął rękę do Lunzie, która usiłowała podnieść się z głębokiego fotela.- Zdołasz dojść do swojej koi samodzielnie?- Kapitanie Zebara, Mespilowie od stuleci znani są z mocnej głowy.Cholernie dobra brandy.Dzięki za nią i za cierpliwość.ROZDZIAŁ TRZYNASTYStatek poszukiwawczy zwolnił do prędkości podświednej i zboczył z kursu na skraju układu gwiezdnego.Lunzie siedziała przypięta do fotela na mostku i obserwowała, jak gwiazdy pojawiające się początkowo w jednym punkcie przed nimi wypełniają całe niebo.Tylko jedna, żółtobiała gwiazda wisiała bezpośrednio przed statkiem.- Oto ona, kapitanie - powiedział z zadowoleniem pilot Wendell.- Gwiazda Ambrozji.Zebara pokiwał poważnie głową i zapisał coś w elektronicz­nym dzienniku pokładowym.- Czy są jakieś ślady energii w naszym zasięgu? - spytał.- Nie, sir.- Czy widać stąd samą Ambrozję? - spytała Lunzie z ożywieniem.- Nie, pani doktor, jeszcze nie.Według obliczeń powinna teraz być dokładnie za słońcem.Niedługo zejdziemy z ekliptyki i zbliżymy się do niej.W pobliżu jest pas asteroidów, który wolimy omijać, jeśli się tylko da.- Dlaczego nazwaliście ją żeńskim imieniem? Wendell uśmiechnął się do niej przez ramię.- Bo jest piękna jak bogini, sama pani zobaczy.- Są jakieś ślady? - spytał znowu Zebara, gdy zeszli z ekliptyki i zaczęli zbliżać się do niebiesko-źółtego dysku.- Nie, sir - powtórzył Wendell.- Gdy zejdziemy w atmosferę, niebezpieczeństwo ataku znacznie się zwiększy - przypomniał mu Zebara.- Nasze czujniki nie będą już tak precyzyjne.Piraci mogą nas zaskoczyć.- Wiem, kapitanie.- Pilot wyglądał na zdenerwowanego, ale bezradnie rozłożył ręce.- Na razie nie ma żadnych niepokojących odczytów.- Dlaczego wracamy bez wsparcia wojskowego, skorej spodziewamy się ataku? - spytała ostrożnie Lunzie mając nadzieję, że to pytanie nie jest nie na miejscu.- Przecież ten? statek nie ma uzbrojenia obronnego,Zebara skrzywił się.- Nie chcę, żeby ktokolwiek wtrącał się w nasze sprawy, to nasza prowincja - powiedział wskazując szerokim gestem załogę.- Jeśli nie będziemy w stanie udowodnić swoich praw, ktoś inny, ktoś, kto nie spędził długich lat na poszukiwaniach.Krims! - Zebara uderzył ręką w konsoletę i otarł z czoła nie istniejący pot.- Powinienem się cieszyć z tej wyprawy.Popatrz, Lunzie, oto źródło naszej radości i cierpień.Ambrozja.Biało-niebieski dysk nabierał wyrazistości, w miarę jak się przybliżali.Lunzie wstrzymała oddech.Ambrozja rzeczywiście wyglądała jak Ziemia, którą widziała na hologramach.Nad jej powierzchnią chmury pary wodnej układały się w rozmaite wzory.Mogła już rozróżnić cztery z sześciu małych kontynentów; jako szarozielone plamy na połyskującym błękicie wód.Postrzępiona czapa lodowa oznaczała południowy biegun planety [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl