[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poprawiwszy więc ubrania wszedł do pułkownika, który sięnaradzał z małżonką.Gdy jednakże wchodził już do pokoju pana swego, pułkownikowa wy-szła drzwiami bocznymi, a opiekun wraz z wychowańcem pozostał sam na sam, Przyjazń przyjaznią, a interes interesem  wyrzekł po chwili pan Drążkowski, dając znakprzybyłemu, ażeby usiadł niezwłocznie.134  Czy mam zapisać te wyrazy?  przerwał nagle Bartłomiej i spróbował pióra na paznok-ciu, jako przyzwyczajony powyższe zdanie prawie we wszystkich listach pana Drążkowskie-go spotykać. Możesz zapisać  odpowiedział pan domu  bo lubo nie wiem wcale nazwiska autora, je-stem jednakże pewny, że to mędrzec powiedział.Lecz pomińmy drobnostki, kochany Bartło-miejku, przywołałem cię bowiem z tej przyczyny, która nie tylko ciebie, ale nawet całą twojąrodzinę powinna uszczęśliwić.Wychowańcze mój, wiesz o tym dobrze, że dałem ci naukę iwszelakie ciała wygody, chociaż szczupła suma od twych rodziców przeznaczona zupełnie nato nie wystarczyła.Tu Bartłomiej uczuł się w przykrym położeniu, pułkownik zaś odkaszlnął i zamykającbiurko tak dalej zaczął mówić: Pieniądze są niczym!.Miedz, srebro, złoto, nawet listy zastawne, nabyć można z łatwo-ścią, ale piękne imię i szlachectwo to są dopiero klejnoty!.Synu mój  rzekł opiekun, zapa-lając się niespodzianie  synu mój! Ja wyszukałem w papierach twojego ojca, że cała rodzinaSochy szlachtą była od dawna!I spojrzał pułkownik w oczy wychowańcowi, i schował kluczyki do kieszeni, dodając tra-gicznym głosem: Synu mój, ja wyszukałem w metryce twojego urodzenia, że cię nie Bartłomiejem, ale Al-fonsem na pierwsze imię ochrzczono.Chodz więc w moje objęcia, uszczęśliwiony mło-dzieńcze, albowiem w dniu dzisiejszym nie tylko odzyskałeś klejnot rodzinny, ale nabyłeśjeszcze niepospolitego i mi eni a i znaczenia w świecie, Alfonsie, kwita z nami. Barszcz z rurą już na stole!  zawołał stary ogrodnik, wszedłszy do gabinetu jegomości.I za chwilę cała rodzina zasiadła do obiadu.Pułkownik oznajmił wszystkim o szczęściupana Alfonsa, pułkownikowa była ucieszona wynalazkiem swojego męża, wszyscy zaś po-dziwiali dobroć i łaskę opiekuna. Bartł.Alfonsie! Pojedziemy z chartami po obiedzie  zawołał Edward Drążkowski, rzu-cając gałkę z chleba na zamyślonego młodzieńca. Oho! On nie ma czasu. przerwał natychmiast, pułkownik  on przecie nie na próżnop o r a c h o w a ł s i ę d z i s i a j z e m n ą.On zapewne już w tym tygodniu zechce naswszystkich opuścić. Oj! Dobroczyńca!  pomyślał sobie w duchu biedny Bartłomiej i nazajutrz raniutko opu-ścił dom Drążkowskich, powtarzając:  Opatrzność czuwa nad sierotami.135 ADAM PAUG1823  1903Nic może lepiej nie określi osobowości Pługa  człowieka cichego i dobrego o prawie pa-triarchalnych zamiłowaniach  jak anegdota o sprowadzeniu go z Podola na bruk warszawski.Było to w r.1874.Lewental, wydawca  Kłosów , poszukiwał właśnie redaktora dla tegopisana i wybór jego padł na Pługa,, który zasłynął właśnie jako autor dwóch świeżo wyda-nych powieści: Oficjalisty i Bakałarzów.Podjęto z nim pertraktacje, Pług jednak ciągle sięwahał z podjęciem decyzji, nie mogąc się wyrzec spokojnego życia, jakie wiódł wtedy naPodolu.Jako ostatecznego argumentu użyto wówczas obietnicy, że po objęciu proponowanejmu posady zamieszka w Warszawie w osobnym dworku modrzewiowym, należącym domiejskich posiadłości wydawcy.Argument okazał się przekonywający i Pług przyjechał nie-zadługo do Warszawy, a chociaż w ofiarowanym mu dworku zamieszkał tylko na bardzokrótko (mógł w nim bowiem, nie wychodząc z mieszkania, urządzać grzybobranie), to jednaków dworek właśnie  symbol sielskiego spokoju  był ponoć głównym celem jego podróży inajistotniejszym powodem jego zgody na propozycje wydawcy.Blisko trzydziestoletni pobyt w Warszawie, gdzie położył się również na wieczny spoczy-nek, nie przyniósł zresztą Pługowi ani spodziewanego spokoju, ani spełnienia jego ambicyjliterackich, cały bowiem upłynął na żmudnej pracy redaktorskiej w kilku kolejno czasopi-smach i wydawnictwach.Toteż historia Pługa-pisarza to historia jego lat wcześniejszych,spędzonych na Podolu i Ukrainie (choć urodził się na Mińszczyżnie), gdzie początkowodziałał jako nauczyciel prywatny, potem zaś jako właściciel i kierownik własnego zakładuwychowawczego, aby ostatecznie  po wielu katastrofach osobistych (zamknięcie szkoły,więzienie polityczne, zgon ukochanej żony)  ponownie wrócić do zajęć guwernerskich.Owe zajęcia pedagogiczne stale łączył wówczas z ukochaną pracą literacką, pisząc orygi-nalne wiersze i gawędy poetyckie (najpopularniejszą z nich jest urocza sielanka szlacheckaSroczka) oraz wiele tłumacząc z poezji obcej.Do najbliższych przyjaciół Pługa należał wtedypoeta Leonard Sowiński, do najmilszych korespondentów  Władysław Syrokomla, któregopoznał i z którym związał się serdeczną przyjaznią jeszcze w latach młodzieńczych.Obok utworów poetyckich powstawały i prozaiczne, przede wszystkim nowele i opowia-dania, spośród których wyróżnia się, niby malutki, ale ślicznie oszlifowany brylancik, tra-giczna opowieść o Kiforze obłąkanym, pisana prawie turgieniewowskim piórem i wymownieświadcząca o talencie literackim autora, a także o jego współczuciu dla ludzkiego nieszczę-ścia.136  Pan wiesz, że żyję skromnie i wystrzegam się wszelkich zbytków  mówił na parę latprzed zgonem do jednego ze swoich młodszych przyjaciół warszawskich. Mimo to do-świadczam często wyrzutów sumienia, że za wiele myślę o sobie, za mało o innych.Nieraznocą budzi mię myśl, że grzechem jest spać w ciepłym łóżku, gdy są ludzie pozbawieni nietylko pościeli, lecz i dachu nad głową.Ta myśl do rana zasnąć mi nie daje.W tych niewielu słowach maluje się jednak cały człowiek.Cichy i skromny, dobry iuczynny, który nie na darmo swoje prawdziwe nazwisko rodzinne (Antoni Pietkiewicz) ukryłpod pseudonimem literackim Adama Pługa, jednoczącym w sobie to, co pierwiastkowel u d z k i e , z tym, co zarówno s k r o m n e , jak i p o ż y t e c z n e.137 KIFOR OBAKANYTreść do powieści ludowejKilka lat temu na Podolu, w małej mieścinie Murafie, oddał Bogu ducha biedny obłąka-niec, znany w okolicznych dworach i wioskach pod imieniem K i f o r a.I ja też go znałem, arysy jego nieprędko zatrą mi się w pamięci, głęboko w nię się wraziwszy pod wpływem oko-liczności, w jakich go po raz pierwszy ujrzałem.Było to w mrozny, zimowy poranek, w kościele, przed rozpoczęciem egzekwialnego nabo-żeństwa.Już trumna kirem obita stała na katafalku, już świece i lampy dokoła niej płonęły,posępnym blaskiem napełniając świątynię, przez której zamarzłe okna gotyckie ledwie sięprzedzierał niepewny promień pochmurnego nieba, ale głucha cisza panowała dokoła, kiedyniekiedy tylko przerywana ciężkim westchnieniem szczupłej gromadki wiernych, na żałobnyobrząd przybyłej.Klęczałem pogrążony w myślach rozmodlonych rzewliwie, ze łzawymi138 oczyma zwróconymi na trumnę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl