[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiedziałeś dobrze, że dziś nie jest środa.Zobaczyłeś mnie w samochodzie z kimś obcym, więcprzyszedłeś dowiedzieć się, kto to jest.- Eleanor - szepnęła z niezadowoleniem Bee.- Nie znasz go, ciociu - odrzekła Eleanor, jakby przedmiotdyskusji był nieobecny.- Jego ciekawość to już mania.Toprawie jedyna jego ludzka cecha.- Jeśli odbędziesz z nim lekcję dzisiaj, nie musisz mieć jejjutro - zauważył Simon patrząc z niechęcią na chłopca.- Czy on sobie wyobraża, że będzie jezdził wtedy, kiedy muprzyjdzie ochota? - odrzekła Eleanor.- Poza tymzapowiedziałam, że nie mam zamiaru go uczyć, jeśli będzie takubrany.Mówiłam ci, żebyś zdobył jakieś buty, Tony. Czarne oczy przestały biegać jak jaszczurki i zmieniły się wdwie sadzawki pełne smutku.- Ojca nie stać na to, żeby kupić mi buty - powiedział Tonyżałosnym głosem, który z pewnością wycisnąłby łzy zkamienia.- Twój ojciec ma dwanaście tysięcy funtów czystegorocznego dochodu - odparła wesoło Eleanor.- Jeśli wezmiesz go dzisiaj, Neli - odezwała się Bee -będziesz jutro wolna, żeby mi pomóc przyjmować gości.Połowa sąsiadów zjawi się u nas, żeby obejrzeć Brata.- A gdyEleanor wahała się jeszcze, dodała: - Załatw to teraz, skoro onjuż tu jest.- I znowu będzie dziś jezdził w tych mokasynach - odezwałsię przeciągle Simon.- Indianie jeżdżą konno w mokasynach - zauważył spokojnieTony.- A są bardzo dobrymi jezdzcami.- Nie sądzę, żeby twój ojciec  nędzarz był bardzozadowolony, gdybyś się pokazał w mokasynach na Row4.Maszmieć buty.I jeśli biorę cię na jazdę dziś po południu, Tony, niemyśl, że możesz wprowadzić taki zwyczaj.- O nie, Eleanor.- Jeżeli jeszcze raz zjawisz się w niewłaściwym dniu, odeślęcię z powrotem bez lekcji.- Tak, Eleanor.- Oczy chłopca znów zmieniły się w zwinnejaszczurki.- Dobrze.Idz i powiedz Arturowi, żeby osiodłał dla ciebieKartofla.- Dobrze, Eleanor.- Nawet nie podziękuje, zobaczycie - powiedziała Eleanorpatrząc za nim.- Dlaczego on nosi kask? - spytał Simon.- Ma czaszkę cienką jak celofan, tak mówi, i musi ją chronić.Nie wiem, skąd zdobył kask tej wielkości.Pewnie z cyrku.Zjego sympatiami do Indian dobrze jeszcze, że nie zjawia się wprzepasce z piórem we włosach.- Zjawi się kiedyś, jak mu coś strzeli do głowy - odrzekł Simon.4 R o w - aleja do konnej jazdy w Hyde Parku w Londynie. - Pójdę osiodłać Kumpla.Przepraszam cię, Brat -uśmiechnęła się do niego - ale tak naprawdę to dobrze sięzłożyło.Koń, na którym on jezdzi, będzie dziś o wiele mniejwypoczęty, niż byłby jutro, po dniu spędzonym w stajni.A tynie potrzebujesz trzech osób do zwiedzania stajni.Pójdę ztobą na padoki po podwieczorku.Rozdział XIVMiędzy czwartym a piątym boksem Brat stracił raz na zawszeochotę do pouczania, jak należy utrzymywać konie.Przygotowany był na to, że ujrzy w tych boksach zapasionefaworyty, a tymczasem wręcz przeciwnie: konie pełnej krwi ipółkrwi, kuce i kucyki, wszystkie miały lśniącą sierść w wynikustarannego utrzymania i czyszczenia, a nie rozpieszczania wciepłych stajniach.Brat przebywał dostatecznie długo wśródkoni, aby o tym wiedzieć.Jedyne wstążki, jakie kiedykolwiekprzywiązano tym koniom, to były czerwone, niebieskie lubżółte rozetki; rozetki wyglądały też całkiem na miejscu wsiodłami.Bee pełniła honory domu z pomocą Gregga; ponieważ jednaknie jest możliwe, aby czterej koniarze oceniali konie bezdyskusji, początkowa sztywność minęła i rozmowa zmieniła sięw przyjacielską pogawędkę.Niebawem Brat, jak zwykle zpewnym dystansem w stosunku do swego otoczenia, zauważył,że Bee pozostawia coraz częściej głos Simonowi.I dlatego to onwyjaśniał:- Odrzut ze stajni wyścigowej, który Eleanor szkoli na koniawierzchowego.- Albo: - Pamiętasz starą Torę? To jej syn poSztylecie.Bee usuwała się rozmyślnie.Blizniaczki wkrótce się ulotniły.Ruth dlatego, że konie jąznudziły, a Jane dlatego, że wiedziała o nich wszystko, comożna wiedzieć, i z przykrością myślała o tym, że należą terazdo kogoś, kogo nie zna.Gregg, milczący z natury, schodziłcoraz bardziej na drugi plan, razem z Bee.Za to szybko na plan pierwszy wysunął się Simon.Simon i Brat.Simon zachowywał się zupełnie beztrosko.Jakby to byłozwykłe popołudnie, a Brat po prostu zwykłym gościem.Mądrym gościem, uprzywilejowanym i bezsprzecznie milewitanym.Brat, otrząsając się tylko od czasu do czasu ze swegooczarowania końmi, dowiadywał się o ich pochodzeniu,budowie, charakterze i możliwościach, słuchając głosu lekkoprzeciągającego słowa.Patrzył ze zdziwieniem na kamienny,niewzruszony profil Simona.- Trochę lekkiej budowy - ciągnął chłodny głos, a spokojnywzrok przesuwał się po koniu, jakby nie było ważniejszejsprawy na świecie.- Ale ładny, prawda?Albo:- Tego by już naprawdę trzeba wybrakować.Biegał napolowaniach całą zimę.Ale mam zamiar popolować jeszcze nanim tego lata.Zresztą Bee jest okropnie skąpa, jeśli idzie opaszę.Bee dorzucała swoje trzy grosze i usuwała się znowu w cień.To ona  zarządzała" Latchetts, lecz różne wynikające stądobowiązki były rozdzielone pomiędzy trójkę Ashbych.Eleanorzajmowała się głównie końmi myśliwskimi i innymiwierzchowymi.Simon skoczkami i również końmimyśliwskimi, a Bee klaczami i kucykami szetlandzkimi.Zażycia Billa Ashby, gdy Latchetts było gospodarstwem czystohodowlanym, konie wierzchowe i myśliwskie byłyprzeznaczone tylko do użytku rodziny.Od czasu do czasu,kiedy zdarzył się wyjątkowo dobry zrebak, Bee, znająca się nakoniach lepiej od brata, przyjeżdżała z Londynu na tydzieńlub dwa, aby go wytrenować do prezentacji na pokazie.Była todobra reklama dla Latchetts; nie dlatego, że stale handlowanotymi końmi, ale po prostu samo powtórzenie pewnej nazwyliczy się w świecie handlowym, jak odkryli twórcy reklam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl