[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Coś cię gryzie, Mia? - spytał Prorok, jakby wyczytał prawdę zmojej twarzy.Albo odczytał myśli, które ledwie trzymałam podkontrolą.Ale gdyby próbował je czytać, wiedziałabym o tym, prawda?Czułabym ten ucisk w mózgu, to brzęczenie muchy uwięzionej podczaszką.Ciągle czekałam, aż rozlegnie się to brzęczenie, ale jak narazie pozostawałam jedynym bytem zamieszkującym moją własnągłowę.- Czy to nie przynosi pecha panu młodemu, jeśli przed ślubemogląda pannę młodą w sukni? - wyrwało mi się i miałam ochotęplasnąć się ręką w czoło.Prorok powoli zamrugał na mnie mlecznymioczami, żeby mi przypomnieć.- My nie wierzymy w pecha ani w szczęście - oświadczył.- Jesttylko wola Boga i boski plan, i to wszystko jest częścią tego planu.- Mia, chcę, żebyś była moją druhną - poprosiła mama.Na jednejz pustych półek wisiał worek na sukienkę.Mama zdjęła go i przyniosłado mnie.- Rance zamówił ją specjalnie dla ciebie i kazał dowiezć jaknajszybciej.Położyła worek na moich rękach.Był ciężki, jakby sukienka byłaz ołowiu.- Dziękuję - wydusiłam z siebie; słowo ledwie przecisnęło mi sięprzez zęby.- Dziękuję, ojcze - poprawił mnie Prorok.Spojrzałam mu w oczy;za kataraktami dostrzegłam czerń jego zrenic, przymgloną do szarości,i poczułam dziki przymus, jak w opowiadaniu Poego, by wyrwać mu serce z piersi.Nie poto, żeby zakopać je pod deskami podłogi, ale żeby spuścić ze smyczyżar własnego serca i spalić je na węgiel.Mogłabyś to zrobić, powiedział jakiś głos we mnie.Mogłabyś goteraz zabić.Użyj ognia w sobie, jak to zrobiłaś na moście.Poraz nimProroka i miej to z głowy.Ale mama znów stała tuż obok niego i nie miałam żadnejgwarancji, że uda mi się trafić w Proroka, nie trafiając w mamę.Przecież tego nie ćwiczyłam.Prorok miał rację.Nie miałam kontrolinad moją Iskrą, czy nad moim Zwiatłem, czy jak się to tam nazywało.Więc musiałam poczekać.- Dziękuję, ojcze - mruknęłam.Uśmiechnął się.- Idz przymierz sukienkę.Mam nadzieję, że będzie pasować.Pasowała doskonale - długa suknia z białej satyny, z wysokąstójką i dopasowanymi, satynowymi rękawiczkami, i - Boże, czy tobyło możliwe? - z satynowymi botkami do kostek.Była koszmarna, alekiedy już ją włożyłam, nie zdjęłam jej.Położyłam się na łóżku ipatrzyłam, jak światło przesuwa się po suficie wraz ze słońcem, którezjeżdżało nad horyzont.Tuż przed zachodem przyszedł po mnie Jeremy.Wyciągnęłam ręce na boki.- Cóż, chyba trudno się spodziewać czegoś innego, kiedy ślepywybiera ci sukienkę.Chciałam, żeby się roześmiał.Nigdy nie słyszałam, jak Jeremysię śmieje.Może stracił tę umiejętność.Ale on tylko przeciągnął kostkami palców po satynowymrękawie sukni.- Mia, cokolwiek się dzisiaj wydarzy, liczy się tylko to, żebyśuciekła jak najdalej od Proroka.Kiedy przyjdzie pora, nie wahaj się,nawet jeśli to będzie oznaczało zostawienie mnie czy.czy twojejmamy.Pokręciłam głową. - Albo wszyscy, albo żadne.Jeremy zagryzł zęby, jakby z bólu.Stężały mu mięśnie szyi.- To może się okazać niemożliwe.Pamiętaj, jaka jest stawka.Obiecaj mi, że nas zostawisz, jeśli będziesz musiała.- Jeremy.- Obiecaj mi! - Trząsł się, oczy miał lekko wywrócone w głąbczaszki, powieki mu drgały.- Obiecuję - powiedziałam, bo zrozumiałam, co się z nim dzieje.Właśnie miał wizję i to, co widział, zależało od mojej decyzji, żeucieknę bez niego i mamy, jeśli zajdzie taka konieczność.Zbliżyłam się, moje usta znalazły się tuż przy jego ustach.- Obiecuję - powtórzyłam, i natychmiast przestał się trząść.Spojrzał na mnie znękanym wzrokiem.- Już pora - rzekł.Horyzont stał już w ogniu zachodu, kiedy nasz orszak weselnyruszył po plaży w stronę Namiotowiska.Ludzie rozpalali ogniska,ciężkie zapachy oleistego dymu i przypalanego mięsa wisiały wpowietrzu.Wszyscy się na nas gapili, i Wyznawcy, i Wysiedleni,jakbyśmy byli dworem królewskim, który urządził sobie skrót przezich wioskę.Zastanawiałam się, ilu z tych Wyznawców ma Iskrę.Iluzwerbował Prorok na swoich spotkaniach? Więcej, niż znalezliTropiciele podczas dwustu lat tropienia? Czy Parker zdołał zwerbowaćkogokolwiek przez tę jedną noc?Niebo bladło, od różu, przez lawendę, do ciemnego błękitu, imgła zaczęła napływać znad oceanu.Osiadała na ramionachWyznawców jak pogrzebowe wieńce.Na plaży były ich tysiące.Możedziesiątki tysięcy.W żaden sposób nie mogli się pomieścić wnamiocie.Ledwie mieścili się na piasku.Prorok, w białym garniturze i białym jedwabnym krawacie, szedłplażą; mama trzymała go pod rękę, suknia szeleściła jej wokół stóp.Wpłomiennym świetle zachodzącego słońca jej skóra pałałaczerwonawym zlotem, a blizny na twarzy były niemal niewidoczne.Zamknęła oczy, oparła głowę na ramieniuProroka i pozwalała się prowadzić.Jeremy i ja byliśmy za mamą i Prorokiem.Reszta Apostołów szłaza nami w parach; Iris i Ivan tuż za mną i za Jeremym.Czułam naplecach wściekłe spojrzenie Iris, jak promienie Jasera próbującewypalić we mnie dziury.Przed nami Biały Namiot wypełniał się już Wyznawcami.Proroknadał ostatnią transmisję Godziny Zwiatła i oznajmił, że się żeni.Wszyscy Wyznawcy z Los Angeles mieli być tu dzisiaj.To też byłoelementem planu Proroka.Myślałam o tym, co mówił mi Parker o religijnym mistycyzmie,o afrykańskich rytuałach, które sprowadzały deszcz w czasie suszy, i otym, że jeśli zbierze się wystarczającą liczbę ludzi, którzy wierzą w tosamo, zdarzają się cuda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl