[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I powodzenia zNędznikami.Chciałam powiedzieć, połamania nóg.- I nawzajem.Na razie.- Na razie.Irene odłożyła słuchawkę na widełki.Pomysł, by wsiąść wodlatujący samolot nagle wydał się jej bardzo atrakcyjny.Alezałatwienie sobie widzenia z Maxem kosztowało ją wiele wysiłku.Musiała zdobyć pozwolenie od jego prawników, którzy bylijednocześnie opiekunami, od lekarza oraz administracji InstytutuReedChase.Wiedziała, że jeśli teraz stchórzy, a pózniej zmienizdanie, mogą jej nie dać drugiej szansy.Po szybkim spojrzeniu w lustro - włosy Irene znów byłyutlenione - spakowała bagaż.Na wewnętrznej stronie drzwi wisiałjeden z tych znaków z serii  Proszę się upewnić, że niczegopaństwo nie zostawili.Irene nie mogła się powstrzymać, byposłusznie się rozejrzeć ponownie po pokoju, i stwierdziła, że w nogach łóżka leży jej portfel.Nie przypominała sobie nawet, bywyjmowała go z torebki.Wygląda na to, że jej podświadomośćbyła naprawdę mocno przeciwna pomysłowi odwiedzenia Maxa.Od czasu gdy na brzegu strumienia Irene usłyszała ten małygłosik, który kazał jej zapytać Kincha o imię, zwracała o wielewiększą uwagę na swoją podświadomość.Ale nie miała zamiarustać się jej niewolnicą.Wygłosiła sobie jeszcze jedno kazanie:Musisz wiedzieć.Poczujesz się lepiej, kiedy zobaczysz go nawłasne oczy.Zgarnęła portfel i pospiesznie opuściła pokój, by nie daćsobie szans na zmianę zdania.Instytut ReedChase mieścił się w beżowym piętrowymbudynku, który stał przy miłej dla oka, wysadzanej drzewami alei.W lobby oczekiwał na Irene doktor Alan Corder - przystojnyatletyczny mężczyzna o sprężystym kroku i bez śladów łysiny.Choć nie był od niej ani trochę młodszy, to okazywał jejwielki szacunek i sypał pochlebstwami jak z rękawa.Pochwaliłsię, że przeczytał wszystkie publikacje Irene na tematdysocjacyjnych zaburzeń osobowości, wliczając w to najnowszyartykuł w  Journal of Abnormal Psychology , opisujący sprawęMaxa.Wystarczy już tej wazeliny, pomyślała Irene, ale nieprotestowała.Corder poprowadził ją do zamkniętych na kluczdrzwi na końcu długiego korytarza.Po krótkiej podróży windąstanęli przed kolejnymi drzwiami.Te z kolei otworzyły się dopiero, gdy doktor wprowadził kod za pomocą przymocowanejobok klawiatury.Jak wyjaśnił, oddział zamknięty umieszczono na tyłachbudynku celowo, by z ulicy nie dało się dostrzec zakratowanychokien.- Mniej kłopotów z miejscowymi - powiedział.- Rozumiem - odparła Irene.Dobrze wiedziała, co mężczyznamiał na myśli.Istnieli ludzie, którzy z całego serca popieralibudowę nowoczesnych więzień i zakładów psychiatrycznych - byletylko jak najdalej od nich.Corder zaprowadził Irene do pokoju dyżurnego ochrony idał do podpisania listę rzeczy, do których zobowiązywała się naczas pobytu w placówce.- Czy, odkąd ostatnio rozmawialiśmy, zaszły jakieś zmiany wjego stanie? - zapytała, kiedy szli korytarzem pomalowanym włagodny łososiowy kolor.- %7ładnych.To pacjent idealny.Gdyby nie jego przeszłość,oraz nakaz sądowy, już dawno wypuścilibyśmy go z oddziałuzamkniętego.Irene położyła dłoń na ramieniu doktora Cordera,zatrzymując go w miejscu.- Nigdy - powiedziała, patrząc mu w oczy dla podkreśleniawagi swoich słów.- Nigdy, przenigdy nie możecie go wypuścić.- Rozumiem pani emocje.- Tu nie chodzi o mnie! - Oczywiście, że nie.Ale niech spróbuje się panipowstrzymać z osądem, zanim go nie zobaczy.Myślę, że będziepani pozytywnie zaskoczona.I proszę się nie bać - ja lub któryś zpielęgniarzy będziemy was cały czas obserwować przez okienko.Ostatnie drzwi po prawej miały pastelową niebieską barwękaroserii Maybelline.Na wysokości oczu znajdowało się w nichokienko ze spolaryzowanego szkła.Chociaż Irene wiedziała, żelokator pokoju nie mógłby jej zobaczyć, powstrzymała się przedzerknięciem do środka.Bała się, że na jego widok możespanikować.Corder wstukał kolejny kod i zaskakująco ciężkiedrzwi rozwarły się bezgłośnie.Na pierwszy rzut oka pokój mógł znajdować się w jakimśeleganckim akademiku.Biurko, komoda, łóżko, ścianypomalowane w blady błękit.Jednak wprawne oko Irene szybkodostrzegło anomalie.Nie było drzwi do łazienki, mieściła się onawe wnęce.Czwórdzielne okno - wychodzące na ogród i alejkiInstytutu - przeszklone było podwójnymi antywłamaniowymiszybami.Klamkę wstawiono tylko na pokaz - nikt nigdy nie planował,że to okno będzie można otwierać.Komoda miała obity miękkimmateriałem blat, zaokrąglone kanty i płytkie półeczki zamiastszuflad.Podobnie obito łóżko, a wszystkie meble zostały na stałeprzytwierdzone do podłogi.Nie było też żadnych lamp - światłozapewniały mleczne panele w suficie.Maxwell siedział za biurkiem, tyłem do drzwi, ubrany w błękitną piżamę z białymi wypustkami.Rysował coś.- Dzień dobry, panie doktorze - zaćwierkał cienkimradosnym głosem, obracając się.- Dzień dobry, Lyssy.Pamiętasz doktor Cogan?- Chyba tak - odparł, ale w jego nakrapianych złotem oczachnie pojawił się błysk rozpoznania, jedynie ostrożność.Takiejwłaśnie reakcji należałoby oczekiwać po grzecznym pięciolatku,który nie ma pojęcia, kim jest Irene, ale jest wystarczającointeligentny, by rozumieć, że gdyby rzeczywiście nigdy jej niespotkał, nie pytano by go, czy  pamięta.- Cześć, Lyssy.Co tam rysujesz? Mogę spojrzeć?- To obrazek pani Missy*[* Ang. panienka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl