Pokrewne
- Strona Główna
- Harman Andrew 666 stopni Fahrenheita
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 2 (2)
- Binek Tadeusz
- Updike John Czarownice z Eastwick
- Morris West Arcydzielo (2)
- Dav
- Little Bentley Dominium
- Campbell Joseph The Masks Of God Primitive Mythology
- Golding William Papierowi Ludz
- Gould Judith Piękne i bogate
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nie-szalona.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczął się ubierać, krążąc niespokojnie po sypialni. Tak, i to byłby dobry pomysł.Zanim zrobię komuś krzywdę.Słyszałaś Beatty ego?Słyszałaś, co on mówi? To mądry facet.Ma rację.Szczęście jest ważne.Przyjemnośćto wszystko.A jednak siedziałem, powtarzając sobie: Nie jestem szczęśliwy.Nie jestemszczęśliwy. A ja jestem Mildred promieniała. I czuję się z tego dumna. Muszę coś zrobić powiedział Montag. Nawet nie wiem jeszcze co, ale zro-bię coś wielkiego. Mam już po same uszy słuchania takich bzdur rzekła Mildred znowu zwraca-jąc się do spikera.44Montag nacisnął guzik w ścianie i spiker oniemiał. Millie? Zrobił przerwę. To jest twój dom tak samo jak mój.Zdaje mi się, żepowinienem ci teraz coś powiedzieć.Właściwie powinienem cię o tym zawiadomić jużwcześniej, ale nie chciałem się do tego przyznać nawet sam przed sobą.Mam coś, cochciałbym, żebyś zobaczyła, co odkładałem od czasu do czasu i ukrywałem przez całyostatni rok, sam nie wiem dlaczego, ale tak postąpiłem i nigdy ci nie powiedziałem.Wziął krzesło i wolno przesunął je do hallu koło drzwi wejściowych; wszedł na krze-sło i stał przez chwilę jak posąg na piedestale, a Mildred stała czekając w dole.Następniewyciągnął kratę urządzenia klimatyzacyjnego, sięgnął głęboko w prawą stronę, wyjąłkolejną płytę metalu, a następnie książkę.Nie patrząc rzucił ją na podłogą.Znów się-gnął, wyjął dwie książki, ruszył ręką i upuścił obie książki na podłogę.I tak dalej poru-szał ręką i rzucał książki, małe, większe, żółte, czerwone, zielone.Kiedy skończył, popa-trzył na jakieś dwadzieścia książek leżących u stóp jego żony. Przepraszam powiedział. Naprawdę nie myślałem.Ale teraz to już chyba na-sza wspólna sprawa.Mildred odskoczyła, jak by nagle wypadło na nią spod podłogi całe stado my-szy.Słyszał, jak oddycha gwałtownie, twarz jej pobladła, a oczy były szeroko rozwar-te.Powtórzyła jego imię dwa czy trzy razy.Potem jęcząc rzuciła się naprzód, chwyciłaksiążkę i pobiegła ku kuchennej spalarni.Chwycił ją.Piszczała.Nie puszczał, a ona drapiąc usiłowała się wyswobodzić. Nie, Millie, nie! Poczekaj! Przestań! Nie wiesz.przestań. Uderzył ją w twarz,chwycił znowu i potrząsnął nią.Wypowiedziała jego imię i zaczęła płakać. Millie! zawołał. Słuchaj! Daj mi jedną sekundę! Nie możemy nic zrobić.Niemożemy tego spalić.Chcę na nie popatrzeć, przynajmniej raz.Jeśli to, co kapitan mówi,jest prawdą, spalimy je razem.Musisz mi pomóc. Wpatrywał się w jej twarz i trzymałją mocno.Patrzył nie tylko na nią.Pragnął odnalezć siebie w tej twarzy, pragnął w niejwyczytać, co ma robić. Czy się nam to podoba, czy nie, wdepnęliśmy w to.Nigdycię o nic nie prosiłem przez te wszystkie lata, ale teraz proszę, błagam.Musimy od cze-goś zacząć, uświadomić sobie, czemu znalezliśmy się w takich tarapatach, ty i noce peł-ne narkotyków i samochodów, i ja, i moja praca.Stoimy nad przepaścią, Millie.Boże,nie chcę w nią wpaść.Nie będzie nam łatwo.Nie mamy nic, na czym byśmy się moglioprzeć, ale może uda się nam to wszystko zestawić kawałek po kawałku, jakoś zrozu-mieć i pomóc sobie nawzajem.Jesteś mi tak potrzebna właśnie teraz, że nie potrafię cinawet powiedzieć.Jeśli choć trochę mnie kochasz, poświęcisz temu dwadzieścia czteryczy czterdzieści osiem godzin, to wszystko, o co proszę, a potem to się skończy, obiecu-ję ci, przysięgam! A jeśli coś jest, może maleńki punkt zaczepienia w tym całym bałaga-nie, może będziemy to mogli przekazać jeszcze komuś innemu.45Nie walczyła już, więc ją puścił.Zachwiała się i osunęła po ścianie, i usiadła na pod-łodze patrząc na książki.Dotknęła stopą jednej z nich, spostrzegła to i cofnęła nogę. Ta kobieta wczorajszej nocy, Millie.nie byłaś przy tym.Nie widziałaś jej twarzy.I Klarysa.nigdy z nią nie rozmawiałaś.Ja z nią rozmawiałem.A ludzie tacy jak Beattyboją się jej.Nie rozumiem tego.Dlaczego boją się kogoś takiego jak ona? Ale zacząłemją porównywać ze strażakami na strażnicy wczoraj w nocy i nagle uświadomiłem sobie,że nie znoszę ich i że nie znoszę już samego siebie.I pomyślałem sobie, że może byłobynajlepiej, gdyby samych strażaków spalono. Guy!Automat przy drzwiach frontowych zaczął wołać delikatnie: Pani Montag, pani Montag, ktoś przyszedł.Pani Montag, pani Montag, ktoś przy-szedł.Delikatnie.Odwrócili się wpatrując się w drzwi, a książki piętrzyły się dokoła. Beatty! szepnęła Mildred. Niemożliwe. Wrócił szepnęła.Automat przy drzwiach znowu zawołał miękko: Ktoś przyszedł. Nie otworzymy.Montag oparł się o ścianę, a następnie opuścił się z wolna na klęczki i zaczął w oszo-łomieniu dotykać książek kciukiem i palcem wskazującym.Drżał i pragnął przedewszystkim wsadzić je znowu do wentylatora, ale wiedział, że nie potrafi spojrzeć jeszczeraz w oczy Beatty emu.Przykucnął, potem usiadł, a głos przy drzwiach frontowych wo-łał znowu, bardziej natarczywie.Montag podniósł z podłogi mały tomik. Gdzie zaczynamy? zapytał.Otworzył książkę w połowie i patrzył w nią. Sądzę, że zaczniemy od samego początku. On przyjdzie powiedziała Mildred i spali nas razem z książkami.Głos przy drzwiach wejściowych zamilkł wreszcie.Zapanowała cisza.Montag czuł,że ktoś znajduje się za drzwiami, czekając, nasłuchując.Potem rozległy się kroki kogośodchodzącego chodnikiem. Zobaczmy, co to jest rzekł Montag.Powiedział te słowa urywanie, ze straszliwą świadomością.Przeczytał kilkanaściestron w różnych miejscach i wreszcie trafił na następujące zdanie: Na jedenaście tysię-cy liczą ludzi, którzy różnymi czasy woleli śmierć ponieść, aniżeli poddać się prawu tłu-czenia jaj z cieńszego końca.Mildred siedziała po drugiej stronie hallu. Co to znaczy? To nie znaczy nic!Kapitan miał rację. Zobaczymy powiedział Montag. Zaczniemy znowu od początku.Część drugaSito i piasekCzytali przez długie popołudnie, podczas gdy chłodny listopadowy deszcz padałz nieba na spokojny dom [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Zaczął się ubierać, krążąc niespokojnie po sypialni. Tak, i to byłby dobry pomysł.Zanim zrobię komuś krzywdę.Słyszałaś Beatty ego?Słyszałaś, co on mówi? To mądry facet.Ma rację.Szczęście jest ważne.Przyjemnośćto wszystko.A jednak siedziałem, powtarzając sobie: Nie jestem szczęśliwy.Nie jestemszczęśliwy. A ja jestem Mildred promieniała. I czuję się z tego dumna. Muszę coś zrobić powiedział Montag. Nawet nie wiem jeszcze co, ale zro-bię coś wielkiego. Mam już po same uszy słuchania takich bzdur rzekła Mildred znowu zwraca-jąc się do spikera.44Montag nacisnął guzik w ścianie i spiker oniemiał. Millie? Zrobił przerwę. To jest twój dom tak samo jak mój.Zdaje mi się, żepowinienem ci teraz coś powiedzieć.Właściwie powinienem cię o tym zawiadomić jużwcześniej, ale nie chciałem się do tego przyznać nawet sam przed sobą.Mam coś, cochciałbym, żebyś zobaczyła, co odkładałem od czasu do czasu i ukrywałem przez całyostatni rok, sam nie wiem dlaczego, ale tak postąpiłem i nigdy ci nie powiedziałem.Wziął krzesło i wolno przesunął je do hallu koło drzwi wejściowych; wszedł na krze-sło i stał przez chwilę jak posąg na piedestale, a Mildred stała czekając w dole.Następniewyciągnął kratę urządzenia klimatyzacyjnego, sięgnął głęboko w prawą stronę, wyjąłkolejną płytę metalu, a następnie książkę.Nie patrząc rzucił ją na podłogą.Znów się-gnął, wyjął dwie książki, ruszył ręką i upuścił obie książki na podłogę.I tak dalej poru-szał ręką i rzucał książki, małe, większe, żółte, czerwone, zielone.Kiedy skończył, popa-trzył na jakieś dwadzieścia książek leżących u stóp jego żony. Przepraszam powiedział. Naprawdę nie myślałem.Ale teraz to już chyba na-sza wspólna sprawa.Mildred odskoczyła, jak by nagle wypadło na nią spod podłogi całe stado my-szy.Słyszał, jak oddycha gwałtownie, twarz jej pobladła, a oczy były szeroko rozwar-te.Powtórzyła jego imię dwa czy trzy razy.Potem jęcząc rzuciła się naprzód, chwyciłaksiążkę i pobiegła ku kuchennej spalarni.Chwycił ją.Piszczała.Nie puszczał, a ona drapiąc usiłowała się wyswobodzić. Nie, Millie, nie! Poczekaj! Przestań! Nie wiesz.przestań. Uderzył ją w twarz,chwycił znowu i potrząsnął nią.Wypowiedziała jego imię i zaczęła płakać. Millie! zawołał. Słuchaj! Daj mi jedną sekundę! Nie możemy nic zrobić.Niemożemy tego spalić.Chcę na nie popatrzeć, przynajmniej raz.Jeśli to, co kapitan mówi,jest prawdą, spalimy je razem.Musisz mi pomóc. Wpatrywał się w jej twarz i trzymałją mocno.Patrzył nie tylko na nią.Pragnął odnalezć siebie w tej twarzy, pragnął w niejwyczytać, co ma robić. Czy się nam to podoba, czy nie, wdepnęliśmy w to.Nigdycię o nic nie prosiłem przez te wszystkie lata, ale teraz proszę, błagam.Musimy od cze-goś zacząć, uświadomić sobie, czemu znalezliśmy się w takich tarapatach, ty i noce peł-ne narkotyków i samochodów, i ja, i moja praca.Stoimy nad przepaścią, Millie.Boże,nie chcę w nią wpaść.Nie będzie nam łatwo.Nie mamy nic, na czym byśmy się moglioprzeć, ale może uda się nam to wszystko zestawić kawałek po kawałku, jakoś zrozu-mieć i pomóc sobie nawzajem.Jesteś mi tak potrzebna właśnie teraz, że nie potrafię cinawet powiedzieć.Jeśli choć trochę mnie kochasz, poświęcisz temu dwadzieścia czteryczy czterdzieści osiem godzin, to wszystko, o co proszę, a potem to się skończy, obiecu-ję ci, przysięgam! A jeśli coś jest, może maleńki punkt zaczepienia w tym całym bałaga-nie, może będziemy to mogli przekazać jeszcze komuś innemu.45Nie walczyła już, więc ją puścił.Zachwiała się i osunęła po ścianie, i usiadła na pod-łodze patrząc na książki.Dotknęła stopą jednej z nich, spostrzegła to i cofnęła nogę. Ta kobieta wczorajszej nocy, Millie.nie byłaś przy tym.Nie widziałaś jej twarzy.I Klarysa.nigdy z nią nie rozmawiałaś.Ja z nią rozmawiałem.A ludzie tacy jak Beattyboją się jej.Nie rozumiem tego.Dlaczego boją się kogoś takiego jak ona? Ale zacząłemją porównywać ze strażakami na strażnicy wczoraj w nocy i nagle uświadomiłem sobie,że nie znoszę ich i że nie znoszę już samego siebie.I pomyślałem sobie, że może byłobynajlepiej, gdyby samych strażaków spalono. Guy!Automat przy drzwiach frontowych zaczął wołać delikatnie: Pani Montag, pani Montag, ktoś przyszedł.Pani Montag, pani Montag, ktoś przy-szedł.Delikatnie.Odwrócili się wpatrując się w drzwi, a książki piętrzyły się dokoła. Beatty! szepnęła Mildred. Niemożliwe. Wrócił szepnęła.Automat przy drzwiach znowu zawołał miękko: Ktoś przyszedł. Nie otworzymy.Montag oparł się o ścianę, a następnie opuścił się z wolna na klęczki i zaczął w oszo-łomieniu dotykać książek kciukiem i palcem wskazującym.Drżał i pragnął przedewszystkim wsadzić je znowu do wentylatora, ale wiedział, że nie potrafi spojrzeć jeszczeraz w oczy Beatty emu.Przykucnął, potem usiadł, a głos przy drzwiach frontowych wo-łał znowu, bardziej natarczywie.Montag podniósł z podłogi mały tomik. Gdzie zaczynamy? zapytał.Otworzył książkę w połowie i patrzył w nią. Sądzę, że zaczniemy od samego początku. On przyjdzie powiedziała Mildred i spali nas razem z książkami.Głos przy drzwiach wejściowych zamilkł wreszcie.Zapanowała cisza.Montag czuł,że ktoś znajduje się za drzwiami, czekając, nasłuchując.Potem rozległy się kroki kogośodchodzącego chodnikiem. Zobaczmy, co to jest rzekł Montag.Powiedział te słowa urywanie, ze straszliwą świadomością.Przeczytał kilkanaściestron w różnych miejscach i wreszcie trafił na następujące zdanie: Na jedenaście tysię-cy liczą ludzi, którzy różnymi czasy woleli śmierć ponieść, aniżeli poddać się prawu tłu-czenia jaj z cieńszego końca.Mildred siedziała po drugiej stronie hallu. Co to znaczy? To nie znaczy nic!Kapitan miał rację. Zobaczymy powiedział Montag. Zaczniemy znowu od początku.Część drugaSito i piasekCzytali przez długie popołudnie, podczas gdy chłodny listopadowy deszcz padałz nieba na spokojny dom [ Pobierz całość w formacie PDF ]