Pokrewne
- Strona Główna
- Michael Judith cieżki kłamstwa 01 cieżki kłamstwa
- Powell Tag & Judith Panowanie nad umysłem
- Michael Judith cieżki kłamstwa
- Największa namiętnoć Michael Judith
- McNaught Judith Raj
- Robert Spector Amazon.com LOQM6VKFQ3XKAW744SJR
- K. J. Yeskov Ostatni Wladca Pierscienia
- joanna chmielewska krowa niebianska ZY6FMTZANHZ2XA
- William Shakespeare Hamlet
- Mistrz harfiarzy z Pern
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- negatyw24.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co gorsza, Schloss Schweigenau był niewielki, a ponieważ miał zwar-tą zabudowę, Sofia zawsze będzie go potrafiła znalezć.Nie znajdzieprzed nią kryjówki.Kiedy owe myśli przemykały Erweinowi przez głowę, Sofia przycisnę-ła dłoń do czoła i odwróciła się doń plecami.Powoli podeszła do jednegoz okien i wyjrzała na zamarznięte jezioro i widniejące w dali za nimośnieżone Alpy, który to widok zawsze przyjmowała za pewnik.Zacisnąwszy wargi, Erwein rzucił ukradkowe spojrzenie na najbliższedrzwi.Teraz mam okazję, pomyślał.Wstrzymując oddech, zsunął się zfotela i na palcach zaczął się wykradać z sali.Jednak głos żony zatrzymałgo, zanim doszedł do połowy.- Errrrweiiiiin! - zagruchała, a była to parodia erotycznej intonacji,od której włosy mu zawsze stawały dęba.Hrabia odwrócił się powoli, oczy miał wystraszone.Poczuł, jak wysy-chają mu jądra i zaczął dygotać.Aż za dobrze wiedział, co go czeka.Sofiamiała zamiar odegrać się na nim za cały swój gniew i frustrację.Podcho-dziła do niego powoli, rozpinając już z tyłu wykończoną strusimi pióramisuknię.Erwein zaczął się cofać- Bitte, Sofia - błagał.- Nie rób mi krzywdy!- Krzywdy! - Roześmiała się pogardliwie i nieubłaganie podchodziłacoraz bliżej.- A dlaczegóż to myślisz, że chciałabym ci zrobić krzywdę, tyżałosna, tchórzliwa, nadęta mała, Maus! Nie wart jesteś tego, żeby cirobić krzywdę!Sofia naga wyglądała jeszcze bardziej władczo i zabójczo niż Sofiaubrana.Nie po raz pierwszy Erwein doszedł do wniosku, że jego żona toWalkiria.Przełknął nerwowo ślinę, jego wielkie jabłko Adama pracowało jakszalone.Boleśnie nabrzmiały członek prężył się już pod szorstkimi, płó-ciennymi kalesonami, które nosił jako coś w rodzaju włosiennicy, żebypowstrzymać erekcję.Nie, żeby to pomagało.Nic nie mogło pomóc - kiedy już ujrzał nagiepiersi swojej żony.Sofia chwyciła go z obu stron za twarz i przytrzymała mocno.Potemszarpnęła jego głowę w dół, w kierunku sterczących piersi i popatrzyłaponad nią w dal.- Ze względu na ciebie, Erweinie, mam tylko nadzieję, że to weseleokaże się naprawdę nieudane!CEL:OPERACJA BURGHLEYWięzienie Ponton, Wielka Brytania,27 styczniaLudzie epoki wiktoriańskiej nie stworzyli tego odludnego więzienia ozaostrzonych środkach bezpieczeństwa dla resocjalizacji więzniów.Wy-budowali ów zespól budynków o grubych murach ze sterczącymi wieża-mi strażniczymi specjalnie po to, żeby karać.Powiadano, że nie da sięuciec z tej kamiennej wyspy porzuconej na lodowatym, spowitym wemgłach wrzosowisku.Kiedy Leatham, umundurowany strażnik z półautomatycznym kara-binem gotowym do strzału w ręce, prowadził księdza i zakonnicę ponu-rym korytarzem, po bloku z celami niósł się pogłos kroków.Zakonnica miała słodką twarz i ubrana była w tradycyjny czarno-biały habit, nie brakowało jej nawet barbetu ani welonu i wydawała siębardziej płynąć, niż kroczyć.Ksiądz miał rumianą cerę, ubrany był w czarny garnitur i czarną ko-szulę oraz koloratkę.Niósł stareńką, skórzaną teczkę, której zawartośćzostała już dwa razy sprawdzona.W teczce znajdowały się parafenaliakonieczne do odprawienia mszy świętej: pojemnik na hostię, mszał, pla-stikowa fiolka z wodą święconą i dwie świece.Doszli do bramy ze stalową kratą, które na sygnał Leathama odsunęłasię z hałasem na bok.O kilka metrów dalej znajdowała się druga, iden-tyczna brama, zamknięta.Ksiądz i zakonnica popatrzyli pytająco na swego przewodnika.- Ojcze.Siostro.- Gestem karabinu kazał im iść przed sobą.Mijając strażnika, zakonnica popatrzyła nieufnie na broń.- Przykro mi, siostro.- Uniósł lufę wyżej.- To jest konieczne, rozu-miecie.Tutaj trzymamy najbardziej niebezpiecznych i agresywnychwięzniów.Uśmiechając się łagodnie zakonnica skinęła głową i spuściła skrom-nie oczy w dół.Leatham wszedł za nimi i znowu dał znak.Ciężka, stalowa brama za-trzasnęła się za ich plecami.Zakonnicę przeszedł dreszcz.A potem od-sunęła się kolejna krata przed nimi.Leatham poszedł przodem i popro-wadził przybyłych dalej; znów usłyszeli trzask zamykającej się bramy.- Fatalna sprawa, że nie możecie zobaczyć się z nim w pokoju wizyt -powiedział strażnik.- Tak go usytuowano, żeby nie było stamtąd widaćmurów ani strażnic.Tylko wrzosowisko, tak jak się należy.- Dobre nieba! - wykrzyknął ksiądz, kiedy zbliżali się do bramki zwykrywaczem metali, po obu stronach której stali uzbrojeni wartownicy.- Jeszcze jeden taki przyrząd!- Zrodki bezpieczeństwa są tutaj bardzo surowe, ojcze.Muszą być.- Nic nie szkodzi, mój synu.- Ksiądz oddał teczkę i wyciągnął z kie-szeni pęk kluczy.- Siostro?Zakonnica odpięła od sznura różaniec i odłożyła go na stolik.Minęłabramkę pierwsza, za nią poszedł ksiądz.Detektor ani pisnął.Teczka została sumiennie przeszukana po raz trzeci.Potem zwróconoją księdzu, razem z kluczami i różańcem.Teraz musieli przejść przez jeszcze jedną parę potężnie okratowanychbram.Zakonnica rozejrzała się wokół siebie z konsternacją.Blok z celamibył jeszcze bardziej niesamowity niż ten, z którego właśnie wyszli.Niedochodziło tu naturalne światło.W grubych murach nie poprzebijanożadnych okien.Tylko nagie, mocne żarówki, osadzone wysoko i okrytedrucianą siatką, jarzyły się i rzucały długie, ponure cienie.Na lewo i naprawo wzdłuż każdej ze ścian znajdował się szereg żelaznych drzwi, wkażde wmontowany był judasz.Nad podłogą w każdych drzwiach znaj-dowała się szczelina, przez którą można było wsunąć metalową tackę.Zakonnica zerknęła na Leathama.- Pojedyncze cele - wyjaśnił.Kobieta przeżegnała się spiesznie.* * *Czekał.Siedział na wąskiej pryczy niczym jakiś drapieżnik, z pochy-loną głową.Byli już blisko.Donough Kildare opuścił wzrok na ręce.Bardzo powoli i jak gdybyze swej własnej woli jego silne, pokryte odciskami dłonie zaczęły się za-ciskać i rozprostowywać.Wolność.Była tak blisko, że niemal czuł jej smak.* * *Kiedy mijali stalowe drzwi, dochodziły do nich głosy.Zza jednych po-sykiwanie; zza innych szaleńczy śmiech; zza jeszcze innych wywrzaski-wano przekleństwa.A z daleka niosło się nieustanne, głuche echo zatrza-skiwanych bram.- Boże im dopomóż - szepnęła zakonnica.Następny strażnik, z bronią gotową do strzału i z ogromnym pękiemkluczy przyczepionym do paska, patrolował korytarz.- Cześć, Brompton - pozdrowił go Leatham.- Oni tu przyszli odpra-wić mszę dla Kildare'a [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Co gorsza, Schloss Schweigenau był niewielki, a ponieważ miał zwar-tą zabudowę, Sofia zawsze będzie go potrafiła znalezć.Nie znajdzieprzed nią kryjówki.Kiedy owe myśli przemykały Erweinowi przez głowę, Sofia przycisnę-ła dłoń do czoła i odwróciła się doń plecami.Powoli podeszła do jednegoz okien i wyjrzała na zamarznięte jezioro i widniejące w dali za nimośnieżone Alpy, który to widok zawsze przyjmowała za pewnik.Zacisnąwszy wargi, Erwein rzucił ukradkowe spojrzenie na najbliższedrzwi.Teraz mam okazję, pomyślał.Wstrzymując oddech, zsunął się zfotela i na palcach zaczął się wykradać z sali.Jednak głos żony zatrzymałgo, zanim doszedł do połowy.- Errrrweiiiiin! - zagruchała, a była to parodia erotycznej intonacji,od której włosy mu zawsze stawały dęba.Hrabia odwrócił się powoli, oczy miał wystraszone.Poczuł, jak wysy-chają mu jądra i zaczął dygotać.Aż za dobrze wiedział, co go czeka.Sofiamiała zamiar odegrać się na nim za cały swój gniew i frustrację.Podcho-dziła do niego powoli, rozpinając już z tyłu wykończoną strusimi pióramisuknię.Erwein zaczął się cofać- Bitte, Sofia - błagał.- Nie rób mi krzywdy!- Krzywdy! - Roześmiała się pogardliwie i nieubłaganie podchodziłacoraz bliżej.- A dlaczegóż to myślisz, że chciałabym ci zrobić krzywdę, tyżałosna, tchórzliwa, nadęta mała, Maus! Nie wart jesteś tego, żeby cirobić krzywdę!Sofia naga wyglądała jeszcze bardziej władczo i zabójczo niż Sofiaubrana.Nie po raz pierwszy Erwein doszedł do wniosku, że jego żona toWalkiria.Przełknął nerwowo ślinę, jego wielkie jabłko Adama pracowało jakszalone.Boleśnie nabrzmiały członek prężył się już pod szorstkimi, płó-ciennymi kalesonami, które nosił jako coś w rodzaju włosiennicy, żebypowstrzymać erekcję.Nie, żeby to pomagało.Nic nie mogło pomóc - kiedy już ujrzał nagiepiersi swojej żony.Sofia chwyciła go z obu stron za twarz i przytrzymała mocno.Potemszarpnęła jego głowę w dół, w kierunku sterczących piersi i popatrzyłaponad nią w dal.- Ze względu na ciebie, Erweinie, mam tylko nadzieję, że to weseleokaże się naprawdę nieudane!CEL:OPERACJA BURGHLEYWięzienie Ponton, Wielka Brytania,27 styczniaLudzie epoki wiktoriańskiej nie stworzyli tego odludnego więzienia ozaostrzonych środkach bezpieczeństwa dla resocjalizacji więzniów.Wy-budowali ów zespól budynków o grubych murach ze sterczącymi wieża-mi strażniczymi specjalnie po to, żeby karać.Powiadano, że nie da sięuciec z tej kamiennej wyspy porzuconej na lodowatym, spowitym wemgłach wrzosowisku.Kiedy Leatham, umundurowany strażnik z półautomatycznym kara-binem gotowym do strzału w ręce, prowadził księdza i zakonnicę ponu-rym korytarzem, po bloku z celami niósł się pogłos kroków.Zakonnica miała słodką twarz i ubrana była w tradycyjny czarno-biały habit, nie brakowało jej nawet barbetu ani welonu i wydawała siębardziej płynąć, niż kroczyć.Ksiądz miał rumianą cerę, ubrany był w czarny garnitur i czarną ko-szulę oraz koloratkę.Niósł stareńką, skórzaną teczkę, której zawartośćzostała już dwa razy sprawdzona.W teczce znajdowały się parafenaliakonieczne do odprawienia mszy świętej: pojemnik na hostię, mszał, pla-stikowa fiolka z wodą święconą i dwie świece.Doszli do bramy ze stalową kratą, które na sygnał Leathama odsunęłasię z hałasem na bok.O kilka metrów dalej znajdowała się druga, iden-tyczna brama, zamknięta.Ksiądz i zakonnica popatrzyli pytająco na swego przewodnika.- Ojcze.Siostro.- Gestem karabinu kazał im iść przed sobą.Mijając strażnika, zakonnica popatrzyła nieufnie na broń.- Przykro mi, siostro.- Uniósł lufę wyżej.- To jest konieczne, rozu-miecie.Tutaj trzymamy najbardziej niebezpiecznych i agresywnychwięzniów.Uśmiechając się łagodnie zakonnica skinęła głową i spuściła skrom-nie oczy w dół.Leatham wszedł za nimi i znowu dał znak.Ciężka, stalowa brama za-trzasnęła się za ich plecami.Zakonnicę przeszedł dreszcz.A potem od-sunęła się kolejna krata przed nimi.Leatham poszedł przodem i popro-wadził przybyłych dalej; znów usłyszeli trzask zamykającej się bramy.- Fatalna sprawa, że nie możecie zobaczyć się z nim w pokoju wizyt -powiedział strażnik.- Tak go usytuowano, żeby nie było stamtąd widaćmurów ani strażnic.Tylko wrzosowisko, tak jak się należy.- Dobre nieba! - wykrzyknął ksiądz, kiedy zbliżali się do bramki zwykrywaczem metali, po obu stronach której stali uzbrojeni wartownicy.- Jeszcze jeden taki przyrząd!- Zrodki bezpieczeństwa są tutaj bardzo surowe, ojcze.Muszą być.- Nic nie szkodzi, mój synu.- Ksiądz oddał teczkę i wyciągnął z kie-szeni pęk kluczy.- Siostro?Zakonnica odpięła od sznura różaniec i odłożyła go na stolik.Minęłabramkę pierwsza, za nią poszedł ksiądz.Detektor ani pisnął.Teczka została sumiennie przeszukana po raz trzeci.Potem zwróconoją księdzu, razem z kluczami i różańcem.Teraz musieli przejść przez jeszcze jedną parę potężnie okratowanychbram.Zakonnica rozejrzała się wokół siebie z konsternacją.Blok z celamibył jeszcze bardziej niesamowity niż ten, z którego właśnie wyszli.Niedochodziło tu naturalne światło.W grubych murach nie poprzebijanożadnych okien.Tylko nagie, mocne żarówki, osadzone wysoko i okrytedrucianą siatką, jarzyły się i rzucały długie, ponure cienie.Na lewo i naprawo wzdłuż każdej ze ścian znajdował się szereg żelaznych drzwi, wkażde wmontowany był judasz.Nad podłogą w każdych drzwiach znaj-dowała się szczelina, przez którą można było wsunąć metalową tackę.Zakonnica zerknęła na Leathama.- Pojedyncze cele - wyjaśnił.Kobieta przeżegnała się spiesznie.* * *Czekał.Siedział na wąskiej pryczy niczym jakiś drapieżnik, z pochy-loną głową.Byli już blisko.Donough Kildare opuścił wzrok na ręce.Bardzo powoli i jak gdybyze swej własnej woli jego silne, pokryte odciskami dłonie zaczęły się za-ciskać i rozprostowywać.Wolność.Była tak blisko, że niemal czuł jej smak.* * *Kiedy mijali stalowe drzwi, dochodziły do nich głosy.Zza jednych po-sykiwanie; zza innych szaleńczy śmiech; zza jeszcze innych wywrzaski-wano przekleństwa.A z daleka niosło się nieustanne, głuche echo zatrza-skiwanych bram.- Boże im dopomóż - szepnęła zakonnica.Następny strażnik, z bronią gotową do strzału i z ogromnym pękiemkluczy przyczepionym do paska, patrolował korytarz.- Cześć, Brompton - pozdrowił go Leatham.- Oni tu przyszli odpra-wić mszę dla Kildare'a [ Pobierz całość w formacie PDF ]