Pokrewne
- Strona Główna
- § Saylor Steven Roma sub rosa 05 Ostatnie sprawy Gordianusa
- Saylor Steven Roma sub rosa t Morderstwo na Via Appia
- Saylor Steven Roma sub rosa t Ostatnio widziany w Massilii
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- Uczeń.Jedi.02.Jude.Watson Mroczny.przeciwnik
- Komentarz do księgi o przyczynach. Tomasz z Akwinu
- Platon Dialogi (2)
- Dav
- Poematy Norwid
- Alex Kava Dotyk zła
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wywoz-sciekow.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozdział dziesiąty 1 szary jedwabny fular zeszyć rozcięcie.To, że na niego czekałem, nie zmieniało faktu, że prawie udało mu się mniezaskoczyć.Spociłem się z wrażenia, klnąc w duchu na czym świat stoi.Chęćzabicia Hertha zniknęła jak zdmuchnięta, zastąpiona koniecznością przetrwania.Czasami w takich sytuacjach czas zwalnia.A czasami przyspiesza tak, że do-piero po zakończeniu walki uświadamiam sobie, co zrobiłem w jakiej kolejności.Tym razem czas zwolnił.Zobaczyłem zbliżający się nóż i miałem tyle czasu, byzdecydować się, co zrobić, wykonać to i obserwować, jaki też przyniesie skutek.Cisnąłem w niego sztyletem trzymanym w dłoni, uskoczyłem w przeciwną stronęi wylądowałem, od razu przechodząc w przewrót.Przetoczyłem się ze dwa razyna wypadek, gdyby przyszła mu ochota czymś we mnie rzucić.Jak się okazało,przyszła mu ochota, i nóż prawie połaskotał mnie w szyję.Dało mi to jednak dośćczasu na otrząśnięcie się z zaskoczenia i zwiększenie odległości.Zrywając się nanogi, wyciągnąłem z pochwy rapier i wyrównałem szanse.Ledwie stanąłem, poleciłem Loioshowi: Dam sobie radę.Zaopiekuj się dziadkiem i Cawti. Się robi, szefie.Słysząc cichy łopot jego skrzydeł, uśmiechnąłem się lekko.To, co powiedzia-łem, było kłamstwem, ale mnie nie na wiele mógł się przydać.Mój przeciwnikmusiał zebrać o mnie informacje i jeśli nie był kompletnym niedojdą, a nic nato nie wskazywało, zabezpieczył się przed trucizną jherega.Natomiast na pewnonie zabezpieczyli się przed nią gwardziści, a zamieszanie towarzyszące bitwie by-ło doskonałą wręcz okazją, by Loiosh mógł spowodować jak największe szkodyi zamieszanie.Przyjmując pozycję, zdałem sobie sprawę, że obstawa Hertha ma właśnie zasobą doskonały cel, czyli moje plecy, a na ulicy jest ponad siedemdziesięciu gwar-dzistów.I każdy z nich mógł się przypadkiem obejrzeć w przerwie między zabi-ciem jednego a drugiego człowieka.Oblizałem usta i przestałem o tym myśleć,koncentrując się na przeciwniku.Wreszcie miałem okazję dokładnie go obejrzeć.107Doskonale przeciętny Dragaerianin, a więc idealnie pasujący do wykonywanegozajęcia.Być może miał lekką domieszkę krwi Dzura nieco skośne oczy i kształtpodbródka mogły to sugerować.Włosy długie, spięte z tyłu, oczy brązowe i by-stre, twarz pozbawiona wyrazu.Przyglądał mi się uważnie i niczym nie zdradzał,co myślał i czuł z powodu niepowodzenia podstawowego planu!Też zdążył wyciągnąć rapier ciężki, typowo dragaeriański.Oraz sztylet.I stał, jak się spodziewałem, zwrócony ku mnie przodem.Ja zaś stałem doń bo-kiem, tak jak nauczył mnie dziadek.Zanim zdołał jeszcze czymś we mnie rzucić,zbliżyłem się tak, by ostrza rapierów się zetknęły.Była to optymalna odległość,bowiem by użyć sztyletu, musiał się na moment odsłonić, a w tym czasie zdo-łałbym go co najmniej raz trafić.Co, gdybym miał szczęście, rozwiązałoby całyproblem.Chyba żeby był magiem.a tego po wyglądzie nie sposób się domyślić magiczny sztylet wygląda dokładnie tak samo jak zwykły.Zaczęły mi się pocićdłonie i przypomniałem sobie radę dziadka, by używać do fechtunku rękawiczekz cienkiego materiału.Będę się musiał w takie zaopatrzyć.Jeżeli przeżyję.Zaatakował ostrożnie, zdając sobie sprawę, że walczę dziwnym stylem, i pró-bując wyczuć, na czym on polega.Nie był tak szybki, jak się obawiałem, więczdążyłem go skaleczyć w prawą rękę, co nauczyło go trzymać dystans.Gdyby niegwardziści za plecami, zacząłbym się nawet uspokajać.No, ale gwardziści bylizbyt zajęci walką.A właśnie, że nie byli.Dopiero teraz do mnie dotarło, że nie słychać żadnych odgłosów walki.Mójprzeciwnik jeszcze tego nie zauważył i próbował mnie zaskoczyć.Ciął bez ostrze-żenia z prawa na lewo, ale zrobiłem unik i sparowałem, przechwytując jego klingęswoją i pozwalając, by się ześlizgnęła.Poruszał się ze sporą gracją, co oznaczałodługi trening.I nadal miał całkowicie pozbawioną wyrazu twarz.Teraz ja zaatakowałem, ale nie wkładając w to serca, bo nie bardzo wiedzia-łem, co z nim zrobić.W normalnych okolicznościach zależałoby mi naturalniena tym, żeby go zabić, ale przy tylu potencjalnych świadkach sytuacja była dale-ka od normalnej.Zablokował mój atak sztyletem, więc najprawdopodobniej niebył magiem.Oni mają jakąś taką wewnętrzną niechęć do używania magicznychsztyletów, tak jak zwyczajnych.O ile naturalnie nie chodzi o wbicie ich w kogoś.Zmniejszył dystans, poruszając się drobnymi kroczkami w nieco dziwny spo-sób zawsze wysuwał do przodu prawą stopę, stając na pięcie, i dostawiał doniej lewą, na której opierał ciężar ciała.Zignorowałem to, koncentrując się na jegooczach.Bo po nich zawsze można było poznać, gdy ktoś zamierza zaatakować.Nieważne czy przy użyciu magii, ostrza czy gołych dłoni.Najwyrazniej dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że nie słychaćzgiełku bitwy, gdyż odskoczył nagle, zrobił kilka szybkich kroków do tyłu, od-108wrócił się i spokojnie, acz szybko odszedł, znikając za rogiem budynku.Przezmoment stałem nieco ogłupiały, nim przypomniałem sobie o Hertcie.Odwróciłemsię i zakląłem nie było śladu ani po nim, ani po jego ochroniarzach.Musielisię, cholery, teleportować, gdy byłem zajęty.Na moim ramieniu wylądował Loiosh.Obie strony oddzielało od siebie może z dziesięć stóp.Większość gwardzi-stów wyglądała na nieszczęśliwych, ale wszyscy mieli w rękach broń.Zwolenni-cy Kelly ego zaś wyglądali na zdeterminowanych przypominali żywą ścianęnajeżoną bronią niczym kolcami.Ja natomiast stałem samotnie na ulicy około sześćdziesięciu stóp za liniąGwardii.Kilku gwardzistów już mi się przyglądało.Na szczęście większość sku-piła uwagę na dowódcy, która trzymała uniesione nad głową ostrze równoległe doziemi, co oznaczało komendę czekać.Można też je było zinterpretować jako siad lub noga , ale raczej nie w od-niesieniu do żołnierzy.Zauważyłem, że ktoś jeszcze mi się przygląda.Cawti stała obok dziadka i obo-je, choć mieli w dłoniach rapiery, nie spoglądali na gwardzistów, lecz na mnie.Schowałem broń, żeby wyglądać mniej podejrzanie, i przeszedłem na bardziejotwartą część ulicy, by zabójca, jeśli wróci, nie mógł mnie dopaść niespodziewa-nie.Ledwie to zrobiłem, rozległ się głos porucznik całkiem wyrazny, choć niemówiła specjalnie donośnie: Właśnie otrzymałam wiadomość od Cesarzowej.Wszyscy żołnierze mająwycofać się na drugą stronę ulicy i czekać w gotowości na dalsze rozkazy!Teckle posłuchali rozkazu z radością, Smoki z niechęcią, ale wykonali gowszyscy.Spojrzałem na Kelly ego.Stał i przyglądał się temu.Twarz miał bez wyrazu.Rozumiem, że ukrył ulgę tego nie należało pokazywać przeciwnikowi.Aledlaczego skrywał także dumę, radość czy zadowolenie, nie mogłem pojąć.Chybaże ich nie odczuwał.Podszedłem do rodziny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Rozdział dziesiąty 1 szary jedwabny fular zeszyć rozcięcie.To, że na niego czekałem, nie zmieniało faktu, że prawie udało mu się mniezaskoczyć.Spociłem się z wrażenia, klnąc w duchu na czym świat stoi.Chęćzabicia Hertha zniknęła jak zdmuchnięta, zastąpiona koniecznością przetrwania.Czasami w takich sytuacjach czas zwalnia.A czasami przyspiesza tak, że do-piero po zakończeniu walki uświadamiam sobie, co zrobiłem w jakiej kolejności.Tym razem czas zwolnił.Zobaczyłem zbliżający się nóż i miałem tyle czasu, byzdecydować się, co zrobić, wykonać to i obserwować, jaki też przyniesie skutek.Cisnąłem w niego sztyletem trzymanym w dłoni, uskoczyłem w przeciwną stronęi wylądowałem, od razu przechodząc w przewrót.Przetoczyłem się ze dwa razyna wypadek, gdyby przyszła mu ochota czymś we mnie rzucić.Jak się okazało,przyszła mu ochota, i nóż prawie połaskotał mnie w szyję.Dało mi to jednak dośćczasu na otrząśnięcie się z zaskoczenia i zwiększenie odległości.Zrywając się nanogi, wyciągnąłem z pochwy rapier i wyrównałem szanse.Ledwie stanąłem, poleciłem Loioshowi: Dam sobie radę.Zaopiekuj się dziadkiem i Cawti. Się robi, szefie.Słysząc cichy łopot jego skrzydeł, uśmiechnąłem się lekko.To, co powiedzia-łem, było kłamstwem, ale mnie nie na wiele mógł się przydać.Mój przeciwnikmusiał zebrać o mnie informacje i jeśli nie był kompletnym niedojdą, a nic nato nie wskazywało, zabezpieczył się przed trucizną jherega.Natomiast na pewnonie zabezpieczyli się przed nią gwardziści, a zamieszanie towarzyszące bitwie by-ło doskonałą wręcz okazją, by Loiosh mógł spowodować jak największe szkodyi zamieszanie.Przyjmując pozycję, zdałem sobie sprawę, że obstawa Hertha ma właśnie zasobą doskonały cel, czyli moje plecy, a na ulicy jest ponad siedemdziesięciu gwar-dzistów.I każdy z nich mógł się przypadkiem obejrzeć w przerwie między zabi-ciem jednego a drugiego człowieka.Oblizałem usta i przestałem o tym myśleć,koncentrując się na przeciwniku.Wreszcie miałem okazję dokładnie go obejrzeć.107Doskonale przeciętny Dragaerianin, a więc idealnie pasujący do wykonywanegozajęcia.Być może miał lekką domieszkę krwi Dzura nieco skośne oczy i kształtpodbródka mogły to sugerować.Włosy długie, spięte z tyłu, oczy brązowe i by-stre, twarz pozbawiona wyrazu.Przyglądał mi się uważnie i niczym nie zdradzał,co myślał i czuł z powodu niepowodzenia podstawowego planu!Też zdążył wyciągnąć rapier ciężki, typowo dragaeriański.Oraz sztylet.I stał, jak się spodziewałem, zwrócony ku mnie przodem.Ja zaś stałem doń bo-kiem, tak jak nauczył mnie dziadek.Zanim zdołał jeszcze czymś we mnie rzucić,zbliżyłem się tak, by ostrza rapierów się zetknęły.Była to optymalna odległość,bowiem by użyć sztyletu, musiał się na moment odsłonić, a w tym czasie zdo-łałbym go co najmniej raz trafić.Co, gdybym miał szczęście, rozwiązałoby całyproblem.Chyba żeby był magiem.a tego po wyglądzie nie sposób się domyślić magiczny sztylet wygląda dokładnie tak samo jak zwykły.Zaczęły mi się pocićdłonie i przypomniałem sobie radę dziadka, by używać do fechtunku rękawiczekz cienkiego materiału.Będę się musiał w takie zaopatrzyć.Jeżeli przeżyję.Zaatakował ostrożnie, zdając sobie sprawę, że walczę dziwnym stylem, i pró-bując wyczuć, na czym on polega.Nie był tak szybki, jak się obawiałem, więczdążyłem go skaleczyć w prawą rękę, co nauczyło go trzymać dystans.Gdyby niegwardziści za plecami, zacząłbym się nawet uspokajać.No, ale gwardziści bylizbyt zajęci walką.A właśnie, że nie byli.Dopiero teraz do mnie dotarło, że nie słychać żadnych odgłosów walki.Mójprzeciwnik jeszcze tego nie zauważył i próbował mnie zaskoczyć.Ciął bez ostrze-żenia z prawa na lewo, ale zrobiłem unik i sparowałem, przechwytując jego klingęswoją i pozwalając, by się ześlizgnęła.Poruszał się ze sporą gracją, co oznaczałodługi trening.I nadal miał całkowicie pozbawioną wyrazu twarz.Teraz ja zaatakowałem, ale nie wkładając w to serca, bo nie bardzo wiedzia-łem, co z nim zrobić.W normalnych okolicznościach zależałoby mi naturalniena tym, żeby go zabić, ale przy tylu potencjalnych świadkach sytuacja była dale-ka od normalnej.Zablokował mój atak sztyletem, więc najprawdopodobniej niebył magiem.Oni mają jakąś taką wewnętrzną niechęć do używania magicznychsztyletów, tak jak zwyczajnych.O ile naturalnie nie chodzi o wbicie ich w kogoś.Zmniejszył dystans, poruszając się drobnymi kroczkami w nieco dziwny spo-sób zawsze wysuwał do przodu prawą stopę, stając na pięcie, i dostawiał doniej lewą, na której opierał ciężar ciała.Zignorowałem to, koncentrując się na jegooczach.Bo po nich zawsze można było poznać, gdy ktoś zamierza zaatakować.Nieważne czy przy użyciu magii, ostrza czy gołych dłoni.Najwyrazniej dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że nie słychaćzgiełku bitwy, gdyż odskoczył nagle, zrobił kilka szybkich kroków do tyłu, od-108wrócił się i spokojnie, acz szybko odszedł, znikając za rogiem budynku.Przezmoment stałem nieco ogłupiały, nim przypomniałem sobie o Hertcie.Odwróciłemsię i zakląłem nie było śladu ani po nim, ani po jego ochroniarzach.Musielisię, cholery, teleportować, gdy byłem zajęty.Na moim ramieniu wylądował Loiosh.Obie strony oddzielało od siebie może z dziesięć stóp.Większość gwardzi-stów wyglądała na nieszczęśliwych, ale wszyscy mieli w rękach broń.Zwolenni-cy Kelly ego zaś wyglądali na zdeterminowanych przypominali żywą ścianęnajeżoną bronią niczym kolcami.Ja natomiast stałem samotnie na ulicy około sześćdziesięciu stóp za liniąGwardii.Kilku gwardzistów już mi się przyglądało.Na szczęście większość sku-piła uwagę na dowódcy, która trzymała uniesione nad głową ostrze równoległe doziemi, co oznaczało komendę czekać.Można też je było zinterpretować jako siad lub noga , ale raczej nie w od-niesieniu do żołnierzy.Zauważyłem, że ktoś jeszcze mi się przygląda.Cawti stała obok dziadka i obo-je, choć mieli w dłoniach rapiery, nie spoglądali na gwardzistów, lecz na mnie.Schowałem broń, żeby wyglądać mniej podejrzanie, i przeszedłem na bardziejotwartą część ulicy, by zabójca, jeśli wróci, nie mógł mnie dopaść niespodziewa-nie.Ledwie to zrobiłem, rozległ się głos porucznik całkiem wyrazny, choć niemówiła specjalnie donośnie: Właśnie otrzymałam wiadomość od Cesarzowej.Wszyscy żołnierze mająwycofać się na drugą stronę ulicy i czekać w gotowości na dalsze rozkazy!Teckle posłuchali rozkazu z radością, Smoki z niechęcią, ale wykonali gowszyscy.Spojrzałem na Kelly ego.Stał i przyglądał się temu.Twarz miał bez wyrazu.Rozumiem, że ukrył ulgę tego nie należało pokazywać przeciwnikowi.Aledlaczego skrywał także dumę, radość czy zadowolenie, nie mogłem pojąć.Chybaże ich nie odczuwał.Podszedłem do rodziny [ Pobierz całość w formacie PDF ]