[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Snow najchętniej trzymałby się od niego z daleka.Woń spalenizny wciążpaliła w gardle i nazbyt dobrze pamiętał, jak w ciemności podziemia przedzierałsię przez płonące tkaniny.- Nie podoba mi się tutaj - odezwał się McBride.Snow wzruszył ramionami i oparł się plecami o strąconą kolumnę.Ognikpapierosa wydobywał z ciemności pokraczne kształty maszkaronów.Zzakamarków muru wychylały się potworki o kilku głowach i wywalonychjęzykach, jaszczurki wspinały się po trzonach do kapiteli.Włochate małpywypinały tyłki, zza kamiennych liści wychylały się ropuchy i zające, dziewczęta wdługich sukniach i z rozpuszczonymi włosami prowadziły na sznurkach dziwnestwory, ni to byki, ni to jelenie, z pojedynczym rogiem na czole, z ogonami jak upłaszczek, rzędem ostrych wyrostków na grzbiecie i skrzydłami nietoperzy.- Papistowskie zabobony - mruknął Gale.W innych okolicznościach Mark pewnie uśmiechnąłby się kpiąco.Mimotrzech lat spędzonych w krainie wina i dziewcząt w jedwabnych pończochach -zresztą ochoczo je ściągały na widok konserw z wołowiną - w Gale'u, nabożnymsynu pastora, nazywanym przez kumpli Kaznodzieją, wciąż odzywała siękostyczność przodków, którzy rozpędzali zakonnice z konwentów, palilipapistowskie idole i wydali na ścięcie własnego króla.Dzisiaj jednak nikomu niebyło do śmiechu.Nie tylko Gale czuł się w tym miejscu nieswojo.Snow miałwrażenie, że kątem oka dostrzega na murze nieznaczne drgnienia, jakby kamiennehybrydy czaiły się do skoku, gotowe ich zaatakować, kiedy tylko nadarzy sięstosowna okazja.Byli tutaj obcy.Niechciani.- Zszedłem tam.- McBride głęboko zaciągnął się dymem.Snow odwrócił się ku niemu gwałtownie.- Do podziemia? - zapytał Gale.Mark milczał.Taki był już wcześniej, zanim zgłosił się na ochotnika doarmii Starego Kitcha.Wolał się przyglądać i słuchać.- Po jaką cholerę? - naciskał Gale.- Popatrzeć na sztywniaków? Mało ciLloyd dał roboty?Istotnie, sierżant, przejęty niespodziewaną odpowiedzialnością, jaka naniego spadła, srożył się przez cały dzień.Odkrył, że w jednym z budynków Jerryurządzili magazyn, po czym na wszelki wypadek zagnał żołnierzy do łataniadrutów kolczastych i umacniania okopów.Lecz w milczącym porozumieniu niktsię nie zbliżał do wypalonych ruin kościoła.Prawdę powiedziawszy, Snownajchętniej też trzymałby się od nich z daleka.I za nic w świecie nie zszedłbyponownie do podziemi.- Gaz? - rzucił lakonicznie. Widywał naiwnych, którzy zapomnieli, że gaz jest cięższy od powietrza izalega w zagłębieniach terenu długo po tym, jak rozszedł się na górze.Przestrzegali żółtodziobów, żeby nie ściągali za szybko masek, gdy siedzą wokopie albo leju po pocisku.Tym bardziej się dziwił, że McBride, którydoświadczył już chyba wszystkich allemańskich wynalazków, postanowił pchaćsię do piwnic.Szkot pokręcił głową.- Nie było gazu.Ani teraz, ani wcześniej.- A skąd tyś taki mądry? - zniecierpliwił się Gale.McBride bez słowa rzuciłmu na kolana swój gaspirator.Na samym przodzie, tuż przy ryju z pochłaniaczem,maska była przestrzelona.- Trez beans - odezwał się po chwili Snow.- Ale coś przecież czuliśmy.- Coś czuliśmy - potwierdził Szkot.- Ale nie gaz.I założę się, żeflammenwerfera też nie było.- No, chyba zdurniałeś.- zaczął ze złością Kaznodzieja, lecz Snow dał muznak, aby siedział cicho.Cokolwiek Szkot wyśledził, należało go wysłuchać.Za rzadko się mylił.- Gdybyś miał miotacz płomieni - McBride mówił w swój zwykły, niecoironiczny sposób, czym nieodmiennie wyprowadzał Gale'a z równowagi.Kaznodzieja przyznał się kiedyś, że przy Szkocie ma czasami wrażenie, jakby byłznów odpytywany w szkółce niedzielnej - to czaiłbyś się z nim w jakiejś piwnicy,kiedy na górze wyrzynaliby twoich kameraden?- Kto wie? - prychnął Gale.- Nie takie głupstwa Heinie robili.Połowa tychtutaj była świeża jak wiosenna trawa.Ale teraz wykłócał się już tylko dla zasady.Podobnie jak oni, czuł, że cośjest nie w porządku, bardzo nie w porządku.Jednak w przeciwieństwie doMcBride'a nie zamierzał przyznać tego głośno.- Co jeszcze? - zapytał Snow, kiedy cisza zaczęła się stawać zbytprzygniatająca.Nad rozerwanym sklepieniem kościoła rozbłyskiwały gwiazdy: to flary,podczepione do spadochronów, oświetlały ziemią niczyją.Każdy wiedział, żejutro, kiedy podciągnie wsparcie, znów padnie rozkaz do ataku.Nazywali toprzeskakiwaniem worków: najpierw człowiek długie godziny siedział w okopie,skulony pod ostrzałem artylerii, wręcz rozpłaszczony na wzmacniających ścianyworkach z piaskiem, w głowie mu łomotało od huku padających wokół pocisków,potem odzywały się oficerskie gwizdki i nagłe jakaś siła podrywała wszystkich nanogi, przenosiła ponad workami i parapetem okopu.- Krater.- McBride machnął ręką i ognik papierosa zatoczył łuk w kierunkuołtarza, gdzie w kamiennej posadzce ziała potężna dziura.- Co z nim? - zapytał Gale.Ale Snow już wiedział.- Wybuch? Szkot skinął głową.- Tyle że stamtąd.Z dołu.Kaznodzieja zaświstał przez zęby.- Mina? Dziura ma z pięć jardów albo jeszcze lepiej.McBride znacząco postukał w mur kościoła.- Do diabła z tobą! - zezlił się Gale.- Przestań się wygłupiać albo idę spać.- Zastanawiałeś się może, dlaczego to cholerstwo wciąż stoi? - spytałmiękko Szkot.- Mina rozwaliłaby je w drobny mak.Znowu milczeli długą chwilę.%7ładen nie chciał wyrwać się pierwszy.- Więc co znalazłeś tam na dole? - odezwał się w końcu Snow.- Jakąśnieznaną, cudowną broń?McBride pokręcił głową.- Nie.W tym właśnie sęk.Nic nie znalazłem.Zupełnie nic.Tylko mnóstwopopiołu i wszędzie resztki popalonych tkanin.Zupełnie jakby wrzucić lucifera doszwalni.- To te siostrzyczki - rzekł kwaśno Gale.- Pieprzona szwalnia dla Jerrych.Albo frontowy burdel.Kaznodzieja aż kipiał urazą.Jako człowiek obowiązkowy i uporządkowany- on jeden z całej czwórki czyścił co wieczór mundur i nigdy nie zaniedbałodmówić krótkiej modlitwy przed posiłkiem - miał o tej wojnie jasny, z dawnawyrobiony pogląd.Snow pamiętał, jak na samym początku, kiedy udało im sięzakraść do oficerskiego magazynu z alkoholem, podchmielony Gale przyznał, żezaciągnął się do armii Starego Kitcha w przekonaniu, że trzeba bronić ojczystychstron przed niszczącą furią Hunów, a Bóg będzie prowadził jego rękę na polubitwy.Teraz, po trzech latach, wiele rzeczy wyglądało inaczej, ale w poglądachGale'a na walkę i nadal nie mieściło się palenie zakonnic ani wyrzynanie jeńcóww liniowym lazarecie.To łamało zasady gry, a tym samym głębokounieszczęśliwiało Kaznodzieję.Dlatego miał siostrom za złe.Także to, że dały siębezsensownie zabić.- Nie.- W głosie Szkota pojawiło się rozbawienie: znał Gale'awystarczająco dobrze, by wyczuć jego rozterki.- One były tu wcześniej.Znaczniewcześniej.Urwał i łapczywie zaciągnął się papierosem.Przed atakiem wydzielono impodwójną rację gwozdzi do trumny, jak je nazywali.- Tam na dole - podjął po chwili McBride z namysłem - są grobowce.Stare,chyba o wiele starsze niż kościół.Na wiekach wyrzezbiono same kobiety.- Dziwisz się? - nie wytrzymał znów Gale.- Tam są pochowane tepieprzone zakonnice.%7łyły tu i zdychały, a potem je grzebano, jak w jakimśkamiennym kopcu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl