[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez kilka dni chłopiec grzebał w komputerze i dłubał w programie.W tym czasie nie zajmował się niczym innym.Z początku próbował.Przy obiedzie mówił z matką o tym, jakie książ­ki powinni przeczytać, a przy kolacji dyskutował z ojcem o Newto­nie i Einsteinie, aż wreszcie Alvin musiał mu przypomnieć, że jest biologiem, a nie matematykiem.Nikogo jednak nie zmyliły te próby skończenia z obsesją.Program do tarota ciągnął Joego z powrotem po każdym posiłku i po każdej przerwie.Wreszcie przestał jeść i ro­bić jakiekolwiek przerwy w pracy.- Musisz coś jeść.Nie możesz umrzeć z powodu tej głupiej gry - powiedziała matka.Joe milczał.Postawiła obok niego kanapkę i trochę zjadł.- Joe, tego już za wiele.Zacznij nad sobą panować - powiedział ojciec.- Panuję nad sobą - odparł Joe, nie podnosząc wzroku, i praco­wał dalej.Po sześciu dniach Alvin stanął między synem i monitorem.- Ta bzdura musi się skończyć - powiedział.- Zachowujesz się jak mały chłopiec.Najlepszym wyjściem będzie odłączenie kompu­tera od prądu i zaraz to zrobię, jeśli nie przestaniesz pracować nad tym idiotycznym programem.Staramy się dać ci swobodę, ale jeśli robisz coś takiego nam i sobie, to.- W porządku - przerwał mu Joe.-I tak już z grubsza skończyłem.Wstał i poszedł do łóżka.Przespał czternaście godzin.Alvin odetchnął z ulgą.- Już myślałem, że traci rozum.Connie była zdenerwowana bardziej niż zwykle.- Jak myślisz, co zrobi, jeśli ten program nie będzie działał?- Działał? Jak to może działać? Jakim cudem? Cyganka prawdę ci powie.- Nie słyszałeś, co mówił?- Od paru dni nic nie mówił.- On wierzy w to, co robi.Jest przekonany, że jego program będzie mówił prawdę.Alvin zaśmiał się.- Może ten twój doktor, “Jak mu tam", miał rację.Może Joe ma uszkodzony mózg?Connie spojrzała na niego z przerażeniem.- Mój Boże, Alvinie.- Na Boga, żartowałem tylko.- To nie było śmieszne.Więcej nie poruszali tego tematu, ale kilka razy w środku nocy każde z nich wstawało i szło popatrzeć na śpiącego syna.Kim jesteś? - pytała w myślach Connie.- Co zrobisz, jeżeli twój projekt okaże się fiaskiem? Co zrobisz, jeśli się powiedzie?Alvin tylko kiwał głową.Uznał, że nie warto się denerwować.To tylko taka faza rozwojowa.Dorastające dzieci przechodzą przez okresy szaleństwa.- Jeśli musisz, Joe, bądź trzynastoletnim szaleńcem.Wkrótce znowu wrócisz do rzeczywistości.Jesteś moim synem i wiem, że w końcu wybierzesz rzeczywistość.Następnego wieczoru Joe nalegał, by ojciec pomógł mu przete­stować program.- Nie zechce na mnie działać - zaprotestował Alvin.- Nie wie­rzę we wróżby.To tak jak wiara czyniąca cuda i branie witaminy C na przeziębienia.Nigdy nie działają na sceptyków.Connie stała przygarbiona obok lodówki.Alvin zauważył, że unika brania udziału w rozmowie.- A ty spróbowałaś? - zwrócił się do niej.Przytaknęła.- Mama testowała go cztery razy - rzekł Joe poważnym głosem.- A co, za pierwszym razem były błędy? - spytał ojciec.To miał być żart.- Nigdy nie było błędów - odparł chłopiec.Alvin spojrzał na Connie.Z początku na niego patrzyła, potem odwróciła wzrok.Bała się? Wstydziła się czegoś? Była zmieszana? Alvin nie wiedział.Czuł jednak, że podczas jego pobytu w pracy wydarzyło się coś bolesnego.- Mam to zrobić? - spytał Connie.- Nie - wyszeptała.- Proszę - powiedział Joe.- Jak mam go przetestować, skoro nie chcesz mi pomóc? Nie wiem, czy działa dobrze, czy źle, chyba że przetestuję go na ludziach, których znam.- Cóż z ciebie za wróżka? - zdziwił się Alvin.- Masz przecież przepowiadać przyszłość obcych ludzi.- Nie przepowiadam przyszłości - zaprotestował Joe.- Pro­gram po prostu mówi prawdę.- Ach, prawdę! - powtórzył Alvin.- Prawdę o czym?- O tym, kim się naprawdę jest.- Czy ja udaję kogoś innego?- Program podaje imiona człowieka.Opowiada jego historię.Spytaj mamę.- Dobrze - powiedział Alvin - Zagram dla ciebie w tę twoją grę.Ale nie oczekuj, że będę to uważać za prawdę.Zrobiłbym dla ciebie prawie wszystko, ale nie będę kłamał.- Wiem.- A więc zrozumiałeś?- Tak.Alvin usiadł za klawiaturą.Z kuchni dobiegł go jęk, przypomi­nający skomlenie bitego psa.To była Connie.Przerażona.Jej strach, cokolwiek go wywołało, okazał się zaraźliwy.Alvin zadrżał i na­tychmiast zadrwił z samego siebie, że dał się wyprowadzić z równowagi.Panował nad sobą i wszelkie obawy nie miały sensu.Nie da się ogłupić przez własnego syna.- Co mam robić?- Po prostu wstukaj coś.- Co takiego?- Cokolwiek przyjdzie ci do głowy.- Słowa? Liczby? Skąd mam wiedzieć, co napisać, jeśli mi nie powiesz?- To nie ma znaczenia.Napisz, na co masz ochotę.Nie mam ochoty nic pisać, pomyślał Alvin.Nie mam najmniej­szej ochoty zajmować się tą bzdurą.Nie mógł jednak powiedzieć tego synowi.Musiał być cierpli­wym ojcem, który daje uczciwe szansę nawet absurdalnemu przed­sięwzięciu.Zaczął wymyślać jakieś liczby i słowa.Po chwili jednak z tego, co pisał, zniknęła przypadkowość i wolne skojarzenia.W na­turze Alvina nie leżało dać się prowadzić przypadkowi.Zaczął wpro­wadzać kod genetyczny ostatnio wyhodowanej przez siebie bakterii: fragmenty nazw i danych liczbowych, które odzwierciedlały struk­turę DNA.Wiedział, że w ten sposób oszukuje syna, przecież Joe chciał, by napisał coś od siebie.Powiedział sobie jednak: cóż może być bardziej częścią mnie niż to, co sam stworzyłem?- Wystarczy? - zapytał.Joe wzruszył ramionami.- A myślisz, że tak?- Mogłem napisać pięć słów i też byłbyś zadowolony?- Jeśli uważasz, że skończyłeś, to skończyłeś - powiedział cicho Joe.- Jesteś naprawdę dobry - stwierdził Alvin.- Nawet w hokus pokus [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl