Pokrewne
- Strona Główna
- Joseph P. Farrell Wojna nuklearna sprzed 5 tysięcy lat
- Campbell Joseph The Masks Of God Primitive Mythology
- Farrel Joseph P. Wojna nuklearna sprzed 5 tysicy lat
- bedier joseph dzieje tristana i izoldy (3)
- Bedier Joseph Dzieje Tristana i Izoldy (2)
- Dan Simmons Hyperion
- Wszelki wypadek
- Meduza Tygrys w opalach Jack L Chalker
- Crichton Michael Linia Czasu (2)
- Michael Barrier Animated Man. A Life of Walt Disney (2007)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wrobelek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie jestem zdolny do tego rodzaju odszczepieństwa.Wyznałem już swoją zbożną cześć dla ich cieni w trzech czy czterech opowieściach i kto jak kto, ale właśnie powieściopisarz musi być szczery względem samego siebie, jeśli dba o swoje zbawienie.Chcę przez to po prostu powiedzieć, że szkoła morskiego życia nie przygotowuje należycie do znoszenia krytyki literackiej.Tylko to i nic więcej.Ale ten brak jest dość poważny.Jeśli wolno przekręcić, odwrócić, dostosować (i zepsuć) określenie dobrego krytyka przez pana Anatola France’a, to pozwolę sobie powiedzieć, że dobrym pisarzem jest ten, który patrzy bez wyraźnej radości lub przesadnego smutku na przygody swej duszy wśród krytyki.Nie mam bynajmniej zamiaru narzucać uważnemu czytelnikowi fałszywego mniemania, jakoby krytyka na morzu nie istniała.To byłoby nieuczciwe i nawet nieuprzejme.Na morzu wszystko można znaleźć, zależnie od tego, czego się szuka — walkę, spokój, romantyzm, najskrajniejszy naturalizm, ideały, nudę, wstręt, natchnienie — i wszelkie możliwe okazje, nie wyłączając okazji do ośmieszenia się, zupełnie jak w literackim zawodzie.Lecz na morzu krytyka jest nieco różna od literackiej.Tylko tyle ma ją wspólnego, że zazwyczaj i w jednym, i w drugim przypadku odpowiadać nie warto.Tak, można znaleźć na morzu krytykę, a także i uznanie — powtarzam, wszystko można znaleźć na słonej wodzie — krytykę na ogół zaimprowizowaną i zawsze viva voce (co jest zewnętrznym, jawnym, odchyleniem od literackiej operacji tego rodzaju), pełną wskutek tego świeżości i siły, których często brakuje drukowanemu słowu.Uznanie zaś przychodzi na samym końcu, gdy krytyk i krytykowany mają się rozstać, i wyraża się inaczej.Na morzu uznanie czyichś skromnych talentów ma trwałość pisanego słowa, lecz rzadko urok rozmaitości, a styl tego uznania jest formalny.Tutaj mistrz literacki bierze górę nad tamtym, choć właściwie on także w gruncie rzeczy może tylko powiedzieć — i nieraz mówi — w takich samych słowach: „Polecam usilnie.” Tylko że zwykle używa słowa „my”, ponieważ w pierwszej osobie liczby mnogiej tkwi jakiś okultystyczny przymiot, który czyni ją szczególnie odpowiednią dla oświadczeń krytyków i królów.Mam drobną garść tych marynarskich ocen podpisanych przez różnych kapitanów; żółkną powoli w lewej szufladzie biurka i szeleszczą pod mym dotknięciem pełnym szacunku, jak garść uschłych liści zerwanych z drzewa wiedzy na tkliwą pamiątkę.To dziwne! Zdawałoby się, że dla tych kilku kawałków papieru, które mają w nagłówku nazwę okrętu i są podpisane nazwiskami szkockich i angielskich kapitanów, że dla tych kilku świadectw stawiałem czoło oburzeniu, wykrzykom zdumienia, drwinom i wyrzutom, które ciężko było znieść piętnastoletniemu chłopcu; że dla nich właśnie oskarżano mnie o brak patriotyzmu, o brak rozsądku, a także o brak serca; że dla nich przechodziłem męki, walcząc z samym sobą i wylewając niemało ukrytych łez — że dla nich utraciłem piękności Furka Pass i zostałem nazwany „niepoprawnym Donkiszotem” w aluzji do szaleństwa tego rycerza, szaleństwa zrodzonego z literatury.Dla tego łupu! Tych szeleszczących kartek papieru jest wszystkiego około tuzina.W ich nikłym, widmowym szeleście żyją wspomnienia dwudziestu lat, głosy prostych ludzi, których już nie ma, potężny głos wieczystych wiatrów i szept tajemniczego czaru, szmer wielkiego morza, który przeniknął w głąb lądu aż do mojej kołyski, aż do mych nieświadomych uszu, niby owo wyznanie mahometańskiej wiary, które ojciec muzułmanin szepce na ucho swemu nowo narodzonemu synowi, czyniąc go prawowiernym wyznawcą nieledwie z jego pierwszym oddechem.Nie wiem, czy byłem dobrym marynarzem, ale byłem bardzo wierny swemu zawodowi.I ostatecznie mam tę garść świadectw z różnych okrętów na dowód, że wszystkie te lata nie były tylko snem.Oto są, zwięzłe, jednostajne w wyrazie, ale równie dla mnie wyraziste jak najbardziej natchniona karta literatury.Toteż, uważacie, nazwano mnie romantykiem.Cóż, nic na to poradzić nie mogę.Ale, ale! Coś mi się majaczy, że nazwano mnie też realistą.A ponieważ można uzasadnić i ten zarzut, trzeba się więc do niego dostosować za wszelką cenę, choćby dla rozmaitości.Mając to na względzie, zwierzę się wam nieśmiało i tylko dlatego, iż nie ma koło mnie nikogo, kto mógłby dojrzeć mój rumieniec w świetle lampy, że te wyraziste kartki z oceną mych marynarskich kwalifikacji zawierają jedna w drugą słowa: „absolutnie trzeźwy”.Zdaje się, że dosłyszałem uprzejme mruknięcie: „Ależ to doprawdy bardzo pochlebne!” No więc tak, to jest pochlebne — dziękuję.Zaświadczenie, że się jest trzeźwym, pochlebia przynajmniej w tym samym stopniu co zaświadczenie, że się jest romantykiem, choć te świadectwa mojej trzeźwości nie pomogłyby mi do objęcia posady sekretarza Stowarzyszenia Abstynentów lub posady oficjalnego trubadura jakiejś wielkopańako–demokratycznej instytucji, w rodzaju np.rady hrabstwa Londynu.Powyższą prozaiczną uwagę zapisuję tu jedynie po to, aby dowieść zasadniczej trzeźwości mego sądu o sprawach tego świata.Zależy mi na tym stwierdzeniu, ponieważ przed paru laty, gdy jedna z mych nowel ukazała się we frankfurckim przekładzie, pewien krytyk paryski — jestem prawie pewien, że to był pan Gustave Kami w „Gil Blasie” — poświęcił mi krótką notatkę i streścił swoje wrażenie o autorze w słowach „un puissant ręveur”[14].Niech i tak będzie! Któżby się sprzeczał ze słowami życzliwego czytelnika? Ale może nie jestem takim już bezwzględnym marzycielem.Pozwolę sobie stwierdzić, że ani na morzu, ani na lądzie nie straciłem nigdy poczucia odpowiedzialności.Są różne rodzaje upojenia.Nawet wśród najbardziej kuszących marzeń nie opuszczała mnie nigdy ta wewnętrzna trzeźwość, ten uczuciowy ascetyzm, w którym jedynie można wyrazić bez wstydu nagi kształt prawdy, takiej, jaką się rozumie, takiej, jaką się czuje.Prawda, wydobyta na jaw przez wino, może brzmieć tylko ckliwie i nieprzystojnie.Usiłowałem być trzeźwym pracownikiem przez całe życie — przez oba moje życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Nie jestem zdolny do tego rodzaju odszczepieństwa.Wyznałem już swoją zbożną cześć dla ich cieni w trzech czy czterech opowieściach i kto jak kto, ale właśnie powieściopisarz musi być szczery względem samego siebie, jeśli dba o swoje zbawienie.Chcę przez to po prostu powiedzieć, że szkoła morskiego życia nie przygotowuje należycie do znoszenia krytyki literackiej.Tylko to i nic więcej.Ale ten brak jest dość poważny.Jeśli wolno przekręcić, odwrócić, dostosować (i zepsuć) określenie dobrego krytyka przez pana Anatola France’a, to pozwolę sobie powiedzieć, że dobrym pisarzem jest ten, który patrzy bez wyraźnej radości lub przesadnego smutku na przygody swej duszy wśród krytyki.Nie mam bynajmniej zamiaru narzucać uważnemu czytelnikowi fałszywego mniemania, jakoby krytyka na morzu nie istniała.To byłoby nieuczciwe i nawet nieuprzejme.Na morzu wszystko można znaleźć, zależnie od tego, czego się szuka — walkę, spokój, romantyzm, najskrajniejszy naturalizm, ideały, nudę, wstręt, natchnienie — i wszelkie możliwe okazje, nie wyłączając okazji do ośmieszenia się, zupełnie jak w literackim zawodzie.Lecz na morzu krytyka jest nieco różna od literackiej.Tylko tyle ma ją wspólnego, że zazwyczaj i w jednym, i w drugim przypadku odpowiadać nie warto.Tak, można znaleźć na morzu krytykę, a także i uznanie — powtarzam, wszystko można znaleźć na słonej wodzie — krytykę na ogół zaimprowizowaną i zawsze viva voce (co jest zewnętrznym, jawnym, odchyleniem od literackiej operacji tego rodzaju), pełną wskutek tego świeżości i siły, których często brakuje drukowanemu słowu.Uznanie zaś przychodzi na samym końcu, gdy krytyk i krytykowany mają się rozstać, i wyraża się inaczej.Na morzu uznanie czyichś skromnych talentów ma trwałość pisanego słowa, lecz rzadko urok rozmaitości, a styl tego uznania jest formalny.Tutaj mistrz literacki bierze górę nad tamtym, choć właściwie on także w gruncie rzeczy może tylko powiedzieć — i nieraz mówi — w takich samych słowach: „Polecam usilnie.” Tylko że zwykle używa słowa „my”, ponieważ w pierwszej osobie liczby mnogiej tkwi jakiś okultystyczny przymiot, który czyni ją szczególnie odpowiednią dla oświadczeń krytyków i królów.Mam drobną garść tych marynarskich ocen podpisanych przez różnych kapitanów; żółkną powoli w lewej szufladzie biurka i szeleszczą pod mym dotknięciem pełnym szacunku, jak garść uschłych liści zerwanych z drzewa wiedzy na tkliwą pamiątkę.To dziwne! Zdawałoby się, że dla tych kilku kawałków papieru, które mają w nagłówku nazwę okrętu i są podpisane nazwiskami szkockich i angielskich kapitanów, że dla tych kilku świadectw stawiałem czoło oburzeniu, wykrzykom zdumienia, drwinom i wyrzutom, które ciężko było znieść piętnastoletniemu chłopcu; że dla nich właśnie oskarżano mnie o brak patriotyzmu, o brak rozsądku, a także o brak serca; że dla nich przechodziłem męki, walcząc z samym sobą i wylewając niemało ukrytych łez — że dla nich utraciłem piękności Furka Pass i zostałem nazwany „niepoprawnym Donkiszotem” w aluzji do szaleństwa tego rycerza, szaleństwa zrodzonego z literatury.Dla tego łupu! Tych szeleszczących kartek papieru jest wszystkiego około tuzina.W ich nikłym, widmowym szeleście żyją wspomnienia dwudziestu lat, głosy prostych ludzi, których już nie ma, potężny głos wieczystych wiatrów i szept tajemniczego czaru, szmer wielkiego morza, który przeniknął w głąb lądu aż do mojej kołyski, aż do mych nieświadomych uszu, niby owo wyznanie mahometańskiej wiary, które ojciec muzułmanin szepce na ucho swemu nowo narodzonemu synowi, czyniąc go prawowiernym wyznawcą nieledwie z jego pierwszym oddechem.Nie wiem, czy byłem dobrym marynarzem, ale byłem bardzo wierny swemu zawodowi.I ostatecznie mam tę garść świadectw z różnych okrętów na dowód, że wszystkie te lata nie były tylko snem.Oto są, zwięzłe, jednostajne w wyrazie, ale równie dla mnie wyraziste jak najbardziej natchniona karta literatury.Toteż, uważacie, nazwano mnie romantykiem.Cóż, nic na to poradzić nie mogę.Ale, ale! Coś mi się majaczy, że nazwano mnie też realistą.A ponieważ można uzasadnić i ten zarzut, trzeba się więc do niego dostosować za wszelką cenę, choćby dla rozmaitości.Mając to na względzie, zwierzę się wam nieśmiało i tylko dlatego, iż nie ma koło mnie nikogo, kto mógłby dojrzeć mój rumieniec w świetle lampy, że te wyraziste kartki z oceną mych marynarskich kwalifikacji zawierają jedna w drugą słowa: „absolutnie trzeźwy”.Zdaje się, że dosłyszałem uprzejme mruknięcie: „Ależ to doprawdy bardzo pochlebne!” No więc tak, to jest pochlebne — dziękuję.Zaświadczenie, że się jest trzeźwym, pochlebia przynajmniej w tym samym stopniu co zaświadczenie, że się jest romantykiem, choć te świadectwa mojej trzeźwości nie pomogłyby mi do objęcia posady sekretarza Stowarzyszenia Abstynentów lub posady oficjalnego trubadura jakiejś wielkopańako–demokratycznej instytucji, w rodzaju np.rady hrabstwa Londynu.Powyższą prozaiczną uwagę zapisuję tu jedynie po to, aby dowieść zasadniczej trzeźwości mego sądu o sprawach tego świata.Zależy mi na tym stwierdzeniu, ponieważ przed paru laty, gdy jedna z mych nowel ukazała się we frankfurckim przekładzie, pewien krytyk paryski — jestem prawie pewien, że to był pan Gustave Kami w „Gil Blasie” — poświęcił mi krótką notatkę i streścił swoje wrażenie o autorze w słowach „un puissant ręveur”[14].Niech i tak będzie! Któżby się sprzeczał ze słowami życzliwego czytelnika? Ale może nie jestem takim już bezwzględnym marzycielem.Pozwolę sobie stwierdzić, że ani na morzu, ani na lądzie nie straciłem nigdy poczucia odpowiedzialności.Są różne rodzaje upojenia.Nawet wśród najbardziej kuszących marzeń nie opuszczała mnie nigdy ta wewnętrzna trzeźwość, ten uczuciowy ascetyzm, w którym jedynie można wyrazić bez wstydu nagi kształt prawdy, takiej, jaką się rozumie, takiej, jaką się czuje.Prawda, wydobyta na jaw przez wino, może brzmieć tylko ckliwie i nieprzystojnie.Usiłowałem być trzeźwym pracownikiem przez całe życie — przez oba moje życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]