[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na nieszczęście Marissa nie była w stanie tego sprawdzić, potrzeba zaś skorzystania z surowicy zamieniła jej wątpliwości w rozważania czysto akademickie.Musiała zaryzykować.Zabrała ze sobą jedynie torebkę, jednocześnie intensywnie myśląc o tym, by w jak najmniej ryzykowny sposób odebrać paczkę.Niestety, nie przychodziły jej do głowy żadne rewelacyjne pomysły, poza tym, że taksówka będzie na nią czekać przed hotelem, i że im więcej ludzi zastanie w hotelu, tym lepiej.Od samego rana George Valhala wyczekiwał w holu Essex House.Uwielbiał takie sytuacje.Wypił kawę, przejrzał prasę i strzelał oczami do co ładniejszych panienek przewijających się przez hotel.W sumie, bawił się świetnie i żaden z tych wścibskich detektywów hotelowych nie śmiał go zaczepie, widząc jego gustowny garnitur od Armaniego i buty z prawdziwej krokodylowej skóry.Rozważał właśnie możliwość wstąpienia do toalety, kiedy dostrzegł Marissę wychodzącą z windy.Odłożył czytany „New York Post” i dopadł dziewczynę w drzwiach obrotowych.Przemykając się wśród samochodów, jadących Pięćdziesiątą Dziewiątą Ulicą, pospieszył na drugą stronę, gdzie stał samochód Jake’a.Otworzył drzwi i wśliznął się na przednie siedzenie.Jake również dostrzegł Marissę i zdążył już zapuścić silnik.- W świetle dziennym wygląda jeszcze lepiej - zauważył, starając się zawrócić.- Jesteś pewien, że to Blumenthal? - rzucił mężczyzna siedzący z tyłu.Nazywał się Alphonse Hicktman, lecz niewielu znajomych odważyło się żartować z jego imienia.Większość posłusznie zwracała się do niego Al.Urodził się i wychował w Niemieckiej Republice Demokratycznej i uciekł na Zachód przez Mur Berliński.Młodzieńcza twarz nie zdradzała jego prawdziwego wieku.Blond włosy ostrzyżone miał krótko, w stylu Juliusza Cezara.Bladoniebieskie oczy tchnęły chłodem zimowego nieba.- Zameldowała się jako Lisa Kendrick, ale odpowiada rysopisowi - wyjaśnił George.- To z pewnością ona.- Albo jest piekielnie dobra, albo ma cholerne szczęście - skwitował Al.- Musimy się do niej dobrać, tylko bez dalszych wpadek.Heberling mówi, że ona może rozpieprzyć cały układ.Patrzyli, jak Marissa wsiada do taksówki, odjeżdżającej w kierunku wschodniej części miasta.Ignorując przepisy drogowe, Jake wymusił pierwszeństwo i zawrócił, po czym szybko ulokował się dwa samochody za wiozącą Marissę taksówką.- Droga pani, musi mi pani powiedzieć dokąd mam jechać - powiedział taksówkarz, spoglądając na jej odbicie we wstecznym lusterku.Marissa wciąż trwała odwrócona do tyłu, obserwując z napięciem wejście do Essex House.Nikt stamtąd nie wyszedł, nikt też nie wydawał się jej śledzić.Usiadła wygodnie i kazała kierowcy skręcić w pierwszą przecznicę.Nadal rozmyślała nad sposobem bezpiecznego odbioru surowicy.Taksówkarz wymamrotał coś pod nosem, skręcając w prawo przy końcu kwartału.Marissa obserwowała wejście do Plaza od strony Piątej Alei.Przed hotelem stało mnóstwo samochodów i tłum ludzi.Na podjeździe czekały na klientów zaprzężone w konie dwukółki.Wokół kręciło się kilku konnych policjantów, w błękitno-czarnych kaskach.Marissa poczuła się pewniej.Tutaj nikt nie mógł jej napaść.Jechali z powrotem Pięćdziesiątą Dziewiątą Ulicą.Marissa powiedziała kierowcy, by zatrzymał się na chwilę przy Plaza i poczekał.Ona załatwi tylko pewną sprawę w hotelu i pojadą dalej.- Myślę, że.- Zaraz wracam - zapewniła go.- Jest tyle taksówek - kierowca wskazał na postój.- Nie może pani wziąć którejś?- Dodam pięć dolarów do wskazań licznika i obiecuję, że to nie potrwa długo - Marissa posłała mu najbardziej promienny uśmiech, na jaki było ją stać w tych okolicznościach.Taksówkarz wzruszył ramionami.Jego obiekcje zniknęły pod wpływem uśmiechu i obiecanego napiwku.Zatrzymał się przed hotelem.Odźwierny uchylił drzwi taksówki i pomógł Marissie wysiąść.Nerwy miała napięte do granic możliwości, w każdej chwili spodziewała się najgorszego.Poczekała, aż taksówka odjedzie sprzed wejścia i zaparkuje jakieś trzydzieści stóp dalej.Wówczas uspokojona weszła do środka.Tak jak się spodziewała, bogato zdobiony hol główny hotelu był zatłoczony.Marissa śmiało podeszła do wystawy jubilerskiej, udając zainteresowanie.Jednocześnie zaś uważnie śledziła ruch w holu, obserwując jego odbicie w szybie wystawowej.Nikt nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi.Przeszła ponownie przez cały hol i zatrzymała się przy kontuarze, czekając na recepcjonistę.Serce waliło jej jak młotem.- Czy mogę zobaczyć jakiś dowód tożsamości? - poprosił recepcjonista, kiedy Marissa wyjaśniła, że chciałaby odebrać przesyłkę.Zbita z tropu Marissa odpowiedziała, że akurat nie ma nic przy sobie.- Może pani okazać swój klucz do pokoju, to wystarczy - widać było, że recepcjonista wykazuje dużo dobrej woli.- Nie zdążyłam się jeszcze zameldować - wyjaśniła zdenerwowana Marissa.Uśmiech pojawił się na jego twarzy.- Może zatem najpierw się pani zamelduje, a następnie odbierze paczkę.Proszę nas zrozumieć.Ponosimy pewną odpowiedzialność.- To oczywiste - zgodziła się Marissa, nadal mocno zdenerwowana.Okazało się, że nie przemyślała sprawy do końca.Nie miała już jednak wyboru.Ociągając się, podeszła do stanowiska obok, by się zameldować.Nawet ta czynność okazała się dość skomplikowana, kiedy Marissa oznajmiła, że nie chce płacić kartą kredytową.Pracownik hotelu polecił jej najpierw udać się do kasy, gdzie musiała zdeponować pokaźną sumę w gotówce.Dopiero teraz wydał jej klucz do pokoju.Mogła więc odebrać paczkę z Federal Express.Otworzyła przesyłkę, idąc w kierunku wyjścia, wyciągnęła fiolkę i obejrzała ją.Wyglądała autentycznie.Wyrzuciła opakowanie do śmieci, probówkę zaś z surowicą wsunęła do kieszeni.Jak dotąd szło jej dobrze.Wyszedłszy przez obrotowe drzwi, przystanęła na chwilę, by przyzwyczaić oczy do ostrego, południowego słońca.Taksówka stała w tym samym miejscu, w którym zatrzymała się kilkanaście minut wcześniej.Odźwierny zagadnął Marissę czy potrzebuje środek transportu, lecz dziewczyna uśmiechnęła się i przecząco pokręciła głową.Rozejrzała się po Pięćdziesiątej Dziewiątej Ulicy.Ruch był coraz większy.Setki ludzi pędziło trotuarem, zupełnie jakby wszyscy byli już spóźnieni na ważne spotkanie.Uzasadniona krzątanina w słonecznej scenerii.Zadowolona z wyników swoich działań, Marissa zeszła po stopniach na ulicę i sprintem przebiegła krótki dystans dzielący ją od taksówki.Chwyciła klamkę tylnych drzwi samochodu.Obejrzała się po raz ostatni - nikt jej nie śledził.Obawy co do lojalności Tada były nieuzasadnione.Już miała wśliznąć się na tylne siedzenie, kiedy zorientowała się, że patrzy prosto w otwór lufy pistoletu, trzymanego przez mężczyznę o blond włosach.Musiał on dotąd leżeć na tylnym siedzeniu.Mężczyzna otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz Marissa nie czekała na to.Jednym susem odskoczyła od taksówki i z całej siły zatrzasnęła drzwi.Broń wypaliła z sykiem.Musiał to być wyjątkowy rodzaj pistoletu pneumatycznego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl