[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludzie, którzy już byli na pi-ramidzie i próbowali się z niej wydostać, nim nadeszliśmy, atakowalikrewniaków ceremonialnymi oszczepami, próbując zepchnąć ich zestopni.Ale po stronie Pum pozostali głównie starcy, do tego odzianiw świąteczne kostiumy i wielkie pióropusze, których, o dziwo, niezdjęli.Znajdowali się tylko pięć lub sześć stopni wyżej, około stu dwu-dziestu osób, a za nimi stopnie zdawały się puste aż do teocalli.Kiedy patrzyłem, 12 Kajman rzucił nowe rozkazy swoim kapita-nom i oficerowie przekazali je krewniakom.Powoli wojownicy sięprzegrupowali.Z miejsca, gdzie przycupnąłem, wyglądało, jakby 12Kajman ustawił najlepszych wojowników po lewej stronie schodów,czyli na północy, a słabszych po prawej.Potem nakazał lewej flanceprzejść parę stopni w górę, podczas gdy krewni po prawej, południo-wej stronie cofnęli się nieco w dół, a na koniec wyrównali środek.Potem cała formacja pokonała dwa stopnie z tarczami na ramionach,uderzywszy na mniej karne szeregi starszych z Klanu Pumy.Od razu kilku spadło po prawej stronie schodów.Usłyszałem tylko cichetąpnięcia, gdy uderzyli w morze ciał na dziedzińcu.12 Kajman nakazał kolejną szarżę.Nasza linia pokonała kolejnedwa stopnie i paru następnych starszych spadło lub zostałozepchniętych z prawej strony schodów.I wtedy uświadomiłem sobie,że 12 Kajman dokonał bardzo sprytnego manewru.Ustawił przedniąstraż pod kątem, dzięki czemu nasza formacja ciągnęła się o osiemstopni wyżej po lewej stronie niż po prawej.I jeżeli krewniacy zpierwszego szeregu będą po prostu trzymać tarcze i przeć naprzód, ijeżeli utrzymają szyk, zrzucą Pumy ze schodów, spychając je na jednąstronę, zasypując gradem ciosów lub tylko przekazując sobie wzdłużlinii tarcz na południe, by zepchnąć na końcu.Jak hebel odcinającywiór od deski.Cholera, pomyślałem.Może nam się udać.Ruszyliśmy dalej o kolejne dwa stopnie.Zacząłem się zastanawiać,co się dzieje na dole.Wiedziałem, że lepiej tam nie patrzeć, ale i tak popatrzyłem.Chociaż znajdowałem się najwyżej w jednej trzeciej wysokościschodów, od przestrzeni zakręciło mi się w głowie i poczułem, żesię pochylam, wystarczyło tylko rozluznić się i poddać grawitacji, awszystko będzie dobrze.Wbiłem ledwie odrośnięte paznokcie wzakrwawioną polepę.Z góry dochodziły niepokojące turkoty.Starsi z Klanu Pumy cof-nęli się wyżej i toczyli głazy oraz martwe ciała w dół, by je na nasspuścić.Duży tobół odbił się od stopni, strącił jednego z krewnia-ków w pierwszym szeregu, po czym zatrzymał się dwa stopnie powy-żej miejsca, gdzie stałem.Szlag.Jeżeli stracimy przewagę i zaczniemysię cofać, to po nas.Jedna osoba może wytrącić z szyku wiele innych.Krewniacy z pierwszej linii przyciągnęli strzaskane szczątki towa-rzysza, po czym opuścili tarcze niżej do stopni.12 Kajman kazał imustawić tarcze pod kątem, bardziej na południe.Tak zrobili i głazyoraz ciała zaczęły ślizgać się wzdłuż szeregów o wiele lepiej.Nasza for-macja znowu ruszyła w górę, najpierw szarża na dwa stopnie, potemcztery i osiem.Krewniacy Jaszczura przemknęli obok mnie.Zapewne myśleli, że zostałem trafiony.Raz czy dwa któryś z nich próbował po-móc mi wstać, ale odpędzałem go machnięciem ręki.Wszystko w po-rządku, kolego, po prostu odpoczywam, zaraz dołączę.Przycisnąłem czoło do krawędzi schodów.Ach.Zauważyłem, żebuława mi wypadła.Ale prawa ręka nadal pozostała zaciśnięta i niechciała się otworzyć.Musiałem wyprostować palce drugą ręką, poczym przycisnąłem obie dłonie do ciepłej polepy.A-ach, cudownie.Jeszcze tylko chwilka.Krewniacy Grzechotnika przebiegli obok poobu stronach.Przyglądałem się ich bransoletom na kostkach z przy-czepionymi stożkami.Dzwoniły jak tamburyna.Gdzie jest Hun Xoc?Zastanawiałem się też, gdzie się podział Aajno Pancernika.Zresztązaraz ich poszukam.Zamknąłem oczy.Szlag.Nadal miałem te głupie przebłyski w sty-lu Timothy ego Leary ego - psychodeliczne pomarańczowe eksplozjepo wdychaniu narkotycznego proszku.Wziąłem głęboki wdech.Wy-czułem słaby zapach spalonego tłuszczu, woń diabelskiego grilla.Wońwywoływała instynktowne przekonanie, że to miejsce śmierci, trze-ba stąd natychmiast uciekać.Ale i tak powietrze było tu czyściejsze.I przynajmniej oddalaliśmy się od pożarów.Trzeba jak najszybciejzabrać na górę zwierzęta, pomyślałem.Płazy są wrażliwe.Nie prze-trwają oddychania dymem.Na nadgarstku zacisnęła mi się dłoń.Otworzyłem jedno oko i po-patrzyłem.Aajno Pancernika oraz dwóch krewniaków Jaszczura wrócili pomnie.Podnieśli mnie za ramiona i ponieśli do sanktuarium.Próbo-wałem im pomóc, ale tak naprawdę tylko bezradnie przebierałemnogami.Jeden z Jaszczurów podniósł tarczę owiniętą mokrą mantą,by osłonić mnie przed gorącem.Z drogi, pomyślałem.Nadchodzi VIP.Dotarliśmy na platformę przed paszczą, czyli spłaszczoną pirami-dą bez czubka stojącą na szczycie mul, i ruszyliśmy naprzód.Zredniej postury ciało Pumy zsunęło się powoli obok nas, jak głaztoczący się po zboczu podwodnej góry.Aajno Pancernika przybrałpostawę gracza gotowego przejąć piłkę, zablokował je, po czymwy- kopał za krawędz dwoma uderzeniami nogi.Dobra robota, pomyśla-łem.Ten chłopak powinien dostać kontrakt.Chłopak chwycił mnieznowu pod ramię i pociągnął wyżej.Chyba na parę sekund przysnąłem.Wydaje się, że nie można za-paść w sen podczas bitwy, ale żołnierzom zdarza się to podobno bezprzerwy.Adrenalina się nagle wyczerpuje i puff- żołnierze wspierajągłowy na karabinach i zaczynają chrapać.Wreszcie Aajno Pancernika postawił mnie na ziemi.Było tu prawie chłodno.Otworzyłem oczy.Opadłem na czworaki i popatrzyłem na posadzkę zasypaną sre-brzystymi odłamkami.Pomiędzy nimi pobłyskiwały kawałki złota.Uniosłem głowę.Wszędzie leżało mnóstwo lśniących odprysków.Domyśliłem się, że to wypolerowany piryt, pozostałości po gigan-tycznym wklęsłym lustrze Pum.Musieli rzucić je o podłogę i rozbić,abyśmy nie mogli go przejąć.Dopiero teraz do mnie dotarło: udało się.Oto jest, pomyślałem.Wierzchołek świata.Gdyby wierzyć reklamie tego imperium, znajdowaliśmy się do-kładnie nad sercem, pępkiem i macicą wszechświata.Czteropoziomo-wa jaskinia pod mul była prawdziwym omfalos, gdzie patroni zbieralisię na radę pod koniec ostatniego dnia, kiedy Chłopiec ze Strupamiskoczył w ogień i stał się słońcem - tym, które właśnie umarło.Wreszcie podniosłem głowę.Rozejrzałem się.Krewniacy posadzili mnie przy świątyni, około dwudziestu ra-mion na północ od szczytu schodów, abym był mniej wystawionyna ataki z dołu.Byłem również osłonięty od bezpośrednich podmu-chów gorącego powietrza znad pożarów, a choć dzień był niemal bez-wietrzny, tu, na górze, dało się wyczuć lekką bryzę.Może przeżyjemy.Przynajmniej przez chwilę.Podszedłem do krawędzi platformy i zerknąłem w dół.Och, osza-łamiający widok.Przejście z ciasnego, na wpół podziemnego światana tę wysokość [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl