[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Recepcjonista z „Mercure Saint-Georges” poinformował go uprzejmie, że państwo Thiraud już przybyli z Paryża.Hotel ma 170 pokoi, centrala telefoniczna załatwia przeciętnie 1200 połączeń dziennie, jak mi powiedziano w dyrekcji.Niestety, nikt nie przypomina sobie tak błahej rozmowy.Nic dziwnego.Portier skończył układać bagaże i podszedł do nas.Klaudyna w pierwszej chwili nie zwróciła na niego uwagi.Wyjąłem 20 franków i wręczyłem je fagasowi w liberii, który podziękował mi z usłużnym uśmiechem i z ukłonem pierwszej kategorii.Klaudyna zorientowała się w sytuacji i chciała mi zwrócić pieniądze.– Ależ to naprawdę drobiazg.Mam zresztą dla pani pewną propozycję.W związku ze śledztwem muszę wyjechać na kilka dni do Paryża.Gdyby pani łaskawie pozwoliła mi towarzyszyć jej w podróży.Zgodziła się bez namysłu.Podszedłem do Lardenne’a, kiedy zaparkował wóz przed hotelem, i przerwałem jego zmagania z kostką Rubika.– Proszę mi podać walizkę.Nie pojadę pociągiem, panna Chenet zaproponowała mi wspólną podróż samochodem.Powrót bez zmian.W sobotę, pośpiesznym o jedenastej.Proszę na mnie czekać.– Tak jest, szefie, znajdzie mnie pan na dworcu.Chyba że w Paryżu też się panu trafi kierowca.O ile się nie mylę, po raz pierwszy nazwał mnie szefem.* * *Lotnisko Blagnac zostało w tyle, po lewej stronie autostrady.Strzałka szybkościomierza w volkswagenie nie spadała poniżej 130 na godzinę.Zasuwając w takim tempie dotarlibyśmy do Paryża wczesnym przedpołudniem, gdyby Klaudyna na widok autorestauracji w Saint Abdre de Cubzac nie zdecydowała się na krótki postój.Nie miałem nic przeciwko temu, bo trochę zgłodniałem i nawet podświetlone zielonkawe tablice reklamowe, zachwalające nieporównane zalety dań barowych, nie popsuły mi apetytu.Jakiś hiszpański autobus wyładował właśnie przed wejściem potężną grupę turystów, ale na szczęście już zajęliśmy stolik.Zamówiłem jajko w majonezie i pieczeń wołową z frytkami, Klaudyna zadowoliła się jarzynową sałatką i filiżanką herbaty.Oprócz kilku zdawkowych zwrotów (Czy papieros panu nie przeszkadza? Może przymknąć szybę?) nie zamieniliśmy ze sobą od Tuluzy ani słowa.Spróbowałem nawiązać dialog.– Co pani właściwie studiuje?Padła zwięzła odpowiedź.– Historię.Po głębszym namyśle ośmieliłem się zadać jej nowe pytanie.– A jaki okres?Moje wysiłki zostały nagrodzone, Klaudyna otrząsnęła się z melancholii.– Nowożytny.Peryferie Paryża na początku XX wieku.Ściśle biorąc – ludność, która zamieszkała na terenie dawnych fortyfikacji paryskich po ich wyburzeniu w 1920 roku.Żeby lepiej pana wprowadzić, na tych mniej więcej obszarach po których przebiega dziś obwodnica.Ożywiła się znacznie na wspomnienie swoich naukowych zajęć.Postanowiłem nie zbaczać z obranej drogi.– Niezwykły temat jak na tak młodą kobietę.Pasowałby raczej do emerytowanego wojskowego, ostatecznie – do policjanta.Przecież to dzielnice marginesu społecznego.Tu mieszkali bohaterowie Augusta Le Breton, przeczytałem parę jego książek.Pan Bernard też był historykiem, nieprawdaż? O ile wiem, ciekawiły go lata drugiej wojny światowej.Odłożyła widelec i popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.– Skądże znowu.Pisał pracę pod tytułem „Dziecko w Średniowieczu”.Pańskie informacje są nieścisłe.– Nie informacje, lecz przypuszczenia.Pani przyjaciel przewertował w archiwach, na ratuszu i w prefekturze, stosy dokumentów z lat 1942-1943.Wyciągnąłem stąd wniosek, że korzystając z pobytu w Tuluzie chciał zajrzeć do materiałów niedostępnych w Paryżu.Zamówiła dwie kawy i oparła się łokciami o stół, przykładając dłonie do policzków.Jej lakierowane, długie paznokcie pobłyskiwały pod przymrużonymi oczami.Po raz pierwszy przyjrzałem się uważnie Klaudynie i naraz uświadomiłem sobie, że coś, czego bezwiednie pragnąłem uniknąć, stało się faktem.Kilka chwil nieskrępowanej rozmowy zatarło dzielący nas dystans.Klaudyna przestała być dla mnie zwykłą „klientką”.Już wtedy zresztą, kiedy się dowiedziałem, że dziś rano wyjeżdża z Tuluzy – poinformował mnie o tym sędzia śledczy – nie wiedzieć czemu uzyskanie rozkazu wyjazdu do Paryża stało się dla mnie najpilniejszą sprawą na świecie.Podczas swojej krótkiej kariery służbowej zakochałem się dwa razy – raz w świadku, i raz w ofierze.A niektórzy twierdzą, że policjanci nie mają serca! Najpierw w Alzacji, gdzie poznałem Michalinę Shelton, przyjaciółkę zamordowanego działacza ruchu ekologicznego.Potem w Courvilliers, na pół letniskowym przedmieściu Paryża.Tam, podobnie jak teraz w Tuluzie, z dużymi oporami przyznałem się przed samym sobą do nagłego zainteresowania osobą Moniki Werbel.Nic dziwnego, kiedy ją zobaczyłem, leżała na łóżku, pocisk kalibru 9 mm przed chwilą ugodził ją w pierś.Byle psychoanalityk z łatwością naciągnąłby na co najmniej dziesięcioletnią kurację szajbusa, który przyszedłby do niego z takimi problemami.Eros i Thanatos! Paskudne bóstwa!Najwidoczniej przyglądałem się Klaudynie zbyt natarczywie.– Dlaczego patrzy pan na mnie takim wzrokiem, panie inspektorze? Aż mi się zrobiło nieswojo.Jakby pan zwątpił w moją niewinność.– Czy mogę być z panią szczery?– To pańska rola i pańskie zadanie.Gdyby było inaczej, wpadłabym w czarną rozpacz.– Zapadłem na chorobę, bardzo rozpowszechnioną wśród młodych policjantów, zwłaszcza kiedy mają przed sobą świadka tak ładnego jak pani.Zerwała się błyskawicznie z krzesła.– Jest pan bezczelny! Wiozę pana do Paryża nie po to, żeby wysłuchiwać wątpliwych komplementów, ale żeby ułatwić panu śledztwo.Nie mam zamiaru zgrywać się na zbolałą wdowę, proszę jednak zakarbować sobie w pamięci, że w przyszłym tygodniu chowam Bernarda i z pewnością nie wyjadę po pogrzebie na żadną nową wycieczkę.Następne zdanie usłyszałem dopiero w tunelu koło Saint-Cloud, po przejechaniu pięciuset pięćdziesięciu kilometrów.– Gdzie pan zamierza wysiąść?– Na rogu alei de Versailles.Tam jest postój taksówek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl