[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo to wojownicy nie traciliducha, choć ocenę wodza podzielał każdy znający się na rzeczy żołnierz.Unosząca się nadokolicą mgła udaremniała wszelką widoczność.Strzały wypadały z niej jak bezgłośniposłańcy śmierci.Tłumiła też odgłosy walki i jęki rannych.** *Około północy jedna z takich strzał trafiła Keyokego w prawą goleń.Przykląkł z bólu.Dwu najbliżej stojących wojowników czym prędzej zaniosło go za osłonę z jedwabnej palisady, podziurawionej już jak poduszka na igły.- Obetnijcie lotki, przepchnijcie grot i wyciągnijcie to paskudztwo - polecił, walcząc zbólem.Strzała tkwiła pod ostrym kątem, tak że czuł grot ocierający się o kość.Stąd był ówtrudny do wytrzymania ból.%7łołnierze spojrzeli po sobie.%7ładen nie spieszył się zwykonaniem rozkazu - obaj wiedzieli, że przy zabiegu może dojść do przebicia tętnicy iwykrwawienia.Keyoke sapnął, ułamał drzewce przed lotkami-Przepchnijcie ją!-Rana zacznie się paskudzić - zaoponował śmielszy.- Powinno się wyciąć grot izostawić ranę, żeby krew spłynęła.-Nie mamy czasu ani możliwości.- Głos Keyokego nie był tak pewny jak dłoń, któraułamała strzałę.- Jeśli grot nadal będzie tarł o kość, stracę przytomność, a na pewnonie dam rady chodzić, ani dowodzić.Do roboty! Myślicie, że jeszcze zdążymy sięmartwić zakażeniem?! Głupcy!Pomogło.Niechętnie zrobili, co kazał i po chwili ciemności Keyoke doszedł do siebie.%7łołnierze kończyli zakładanie opatrunku, a ból był teraz ledwie dającym o sobie znać tępymrwaniem.Pomogli mu wstać.Powoli ruszył.Nie było to miłe, gdyż każdy krok wywoływałostrzejsze ukłucie bólu.Mógł jednak poruszać się o własnych siłach i myśleć.Nie zgodził sięna kulę i podążył ku barykadzie.Keyoke mianował młodego Sezalmela na oficera tylko po I to, by godzinę pózniejwidzieć jak umiera.W tym czasie] zdołał jednak odeprzeć najgrozniejszy od zachodu słońcaatak, który prawie zakończył się przełamaniem obrony.A potem nie trzeba już było drugiegooficera dla ocalałej garstki.Korzystając z przerwy w atakach, polecił służącym przygotowaćposiłek, zimny, lecz obfity, gdyż syty żołnierz lepiej się bije.Zmusił się do przełknięciaswojej porcji.Nie czuł smaku, co dowodziło, że miał już gorączkę.Czuł się zmęczony, potwornie zmęczony po raz pierwszy w życiu i nawet duma zestrat zadanych wrogowi nie mogła tego przezwyciężyć.A miał powody do dumy - od ranapadło prawie czterystu Minwanabich - pięciu za jednego zabitego Acomę.Jutro jednak to onibędą zwycięzcami.* * *Wódz ocknął się, czując na ramieniu dłoń jednego z podwładnych i zerwał się.Nogęprzeszył ból, aż mimowolnie jęknął i gdyby nie pomocna dłoń, przewróciłby się.- Zbrojni pojawili się na wzgórzach nad kanionem! - zameldował wojownik, widząc,że oficer doszedł już do siebie.  Ile zostało do świtu? Nie więcej niż dwie godziny.- Zgaście ognie - polecił Keyoke, ruszając ku barykadzie.Zanim do niej dotarł, rozległ się potężny wybuch, a po nim trzask, łomot i wrzasktriumfu.Barykada eksplodowała do wnętrza kanionu, rozrzucając obrońców.W wyrwiepojawił się gruby pień.Użyto go jako tarana, przez ciemności i zmęczenie zaskakującobrońców.Na zrujnowanym szańcu zaroiło się od triumfalnie wyjących czarno-pomarańczowych postaci, lecz ledwie napastnicy zeskoczyli na ziemię, na ich spotkaniepospieszyli opanowujący zaskoczenie obrońcy.Nie udało im się jednak zepchnąć atakujących za barykadę, toteż walka przeniosła siędo samego kanionu.Przejście było szerokie na nie więcej niż dwu ludzi, ale przy liczebnejprzewadze przeciwnika przesądzało to o wyniku starcia.Keyoke zaklął i wyciągnął miecz.Hełm został na ziemi, lecz gdyby się schylił, najpewniej już by się nie podniósł.Teraz mógłjuż tylko zabić jak najwięcej wrogów i zginąć z honorem.- Podpalcie jedwab! - polecił służącym i przyglądał się, jak wielobarwna tkaninazajmuje się od węgli wyciągniętych z nie dogaszonego ogniska.Zadowolony z wykonania ostatniego w życiu rozkazu pokuśtykał w stronę bitwy.* * *Wojownik Minwanabich cofnął się przed atakiem Acomów i padł z rozciętymgardłem.Keyoke uśmiechnął się z satysfakcją - nogę miał do niczego, ale dzięki Turakanu,prawą rękę sprawną jak zawsze.Zjawi się przed obliczem Czerwonego Boga w asyściewrogów własnoręcznie zabitych w ostatniej bitwie.Bitwa toczyła się w ciasnocie skalnych ścian i płonącej palisady, toteż wojownicy obustron przemieszali się z sobą i w upiornym blasku podobniejsi byli do demonów niż ludzi.Zaatakowany znowu Keyoke uchylił się przed ostrzem i pchnął w nieosłoniętą pancerzempachę, przebijając serce.Napastnik zwalił się martwy, a on stracił cenne sekundy, zmuszonyobejść zabitego.Nie zdążył na pomoc podwładnemu, walczącemu z dwoma przeciwnikami.Zpotrzaskaną zbroją wojownik osunął się na ziemię, spoglądając na swego dowódcę gasnącymioczami.- %7łegnaj, wodzu! - z tymi słowami skonał, a Keyoke dowiedział się wreszcie,dlaczego przeciwnik tak parł do zwycięstwa.Słysząc bowiem te słowa, obaj Minwanabi odwrócili się doń i wrzasnęli zgodnie:- Naczelny dowódca Acomy!I obaj rzucili się ku niemu.Pierwszy stracił głowę, drugi zwinął się, krwawiąc z rozpłatanego uda, ale nowi nadciągali zewsząd i Keyoke musiał wytężać wszystkie siły iumiejętności, nabyte przez czterdzieści lat walki.Wtedy też, otoczony przez wrogów,zrozumiał, że prawdziwym celem ataku był on, a nie transport jedwabiu.Ciosy sypały się zewsząd i nie nadążał wszystkich parować.Niepewny nogi, wolałprzyklęknąć, przez co na chwilę zniknął przeciwnikom z oczu i tnąc od dołu w odsłoniętepodbrzusze, zdołał zabić dwóch następnych.Nie zdążył jednak na czas uwolnić miecza podrugim pchnięciu, toteż mógł tylko obserwować wrogie ostrze opadające ku twarzy.Wojownik niespodziewanie zesztywniał, miecz wysunął się z jego bezwładnych dłoni, a onsam padł z tasakiem w plecach.Służący, który go zabił, zginął zaraz potem, przeciętymieczem od barku do krocza, ale jego czyn pozwolił Keyoke uwolnić miecz i zajął sięnowym przeciwnikiem.Inny służący przypadł do jego boku, pomagając mu wstać.Prawie im się udało, gdysługa nagle charknął i runął bezwładnie, cięty przez plecy.Pociągnął za sobą tego, któregowspomagał, niestety tak nieszczęśliwie, że ów padł na zranioną nogę.Keyokego ogarnęła falabólu.Próbując zwalić przygniatającego go trupa, dostrzegł kolejnego przeciwnika zuniesionym mieczem.Ostatkiem sił zrzucił z siebie zwłoki i pchnął, mierząc w bok, wsznurówkę pancerza.Nie uratował się - miecz umierającego nie miał wystarczającej siły, żebyprzebić go, ześlizgnął się wprawdzie po pancerzu, ale utkwił w jednej ze spoin i przebiłbrzuch.Padający Minwanabi wyszarpnął miecz, a już natychmiast pojawił się nowy, gotówdobić rannego wodza.Keyoke był bezbronny.Wtedy z oddali usłyszał:- Acoma!Czas zdawał się zatrzymywać.Zza napastnika krótkim łukiem opadło ostrze iuzbrojona dłoń Minwanabiego upadła, ciągnąc za sobą warkocz krwi.Keyoke dostrzegł to,lecz ziemia zawirowała mu przed occzami i z imieniem Turakanu na ustach pogrążył się wciszy i mroku. Rozdział dziesiątyIntrygaKeyoke znowu usłyszał głosy i coraz wyrazniej czuł ból.Nieco go to zdziwiło, gdyżpo śmierci nie powinno boleć.Wsłuchał się więc uważniej, szukając pochwalnej pieśnizabitych Minwanabich, śpiewanej przez jego orszak przed obliczem Turakanu.Usłyszał tylkoznajomy głos:-.nie odzyskał przytomności od czasu bitwy - Lujan! - [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl