[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oślepiona nagłą jasnością Mara musiała zamrugać, by usunąć łzy z piekących oczu.Dopiero po dłuższej chwili odzyskała ostrość widzenia.Zmusiła się, by stanąć twarzą dodoliny i ze zdumienia zaparło jej dech w piersiach.Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak jak przedtem.%7łołnierze pana Petchy jużnie biegli; stali sztywno wyprostowani, ich pomarańczowe zbroje błyszczały w słońcu, apióropusze poruszały się na wietrze.Ale za tym spokojem krył się przerażający obraz.Dłonie,które nadal trzymały miecze, drżały i skręcały się; ciała z wolna pokrywały się pęcherzami, a twarze ściągały w koszmarnej, bezgłośnej agonii.Skóra falowała jak powierzchnia gotującejsię wody, po czym czerniała i kurczyła się.Wiatr niósł w stronę pagórka smużki dymu i odórspalenizny.Z trzaskających ciał wypływała krew, która natychmiast zamieniała się w parę.Mara poczuła, że jej trzewia ściskają mdłości.Zachwiała się; Hokanu pochwycił ją wporę.Jego także ogarniała groza.Nawet zaprawiony w bojach Keyoke wyglądał, jakby byłomu niedobrze.Z pola bitwy nie dochodził żaden okrzyk.Ofiary zastygły w miejscu, zatrzymane wruchu jak kukiełki.Ich oczy pękały i wypływały.Obrzmiałe, fioletowe języki zwisały z ust, zktórych nie mógł się wydostać nawet pojedynczy, zduszony jęk.Z włosów unosił się dym,paznokcie topiły się, ale żołnierze nadal żyli.Stojący na odległym wzgórzu obserwatorzywyraznie widzieli gwałtowne skurcze i dreszcze przebiegające przez ich ciała.Saric stłumił głębokie westchnienie.- O bogowie, o bogowie, naprawdę zostali już dość ukarani.Mag, który pierwszy pojawił się w namiocie Mary, odwrócił się i spojrzał na niego.-Będą dostatecznie ukarani dopiero wówczas, gdy my tak zdecydujemy i pozwolimyim przekroczyć bramy królestwa Turakamu.-Twoja wola, Wielki! - Saric natychmiast zgiął się w pokłonie, przyciskając twarz doziemi jak niewolnik.- Wybacz mi, Wielki.%7łałuję moich słów i przepraszam, żeodezwałem się nie pytany.Mag nie odpowiedział, lecz stał i w chłodnym milczeniu patrzył na cierpieniewojowników Petchy.Płaty spalonej skóry odrywały się z ich ciał i dymiąc, opadały na ziemię.Wreszcie mężczyzni zaczęli się przewracać, najpierw jeden, potem następny, aż w końcu nanie tkniętej trawie leżało dwieście poczerniałych szkieletów nadal przyodzianych w lśniącezbroje.Przed nimi widać było pomarańczowo-niebieski sztandar Petchy.Frędzle łopotały nawietrze, który unosił ledwie dostrzegalne smużki dymu.Młody mag odsunął się od swych towarzyszy i zwrócił do pani Mary.- Sługo Imperium, nasza władza jest absolutna.Niech twoi ludzie o tym pamiętają.Aci, którzy się nam przeciw stawiają, sami domagają się natychmiastowej zagłady.Czy to jestjasne?Mara zwalczyła mdłości i wyszeptała ochryple:- Twoja wola, Wielki.Kolejny mag oddzielił się od grupy.- Ja jeszcze nie jestem usatysfakcjonowany.- Obrzucił wzrokiem oficerów Mary.Wszyscy oprócz Sarica stali wyprostowani i choć na twarzach mieli tsurańskie maski obojętności, drżeli z przerażenia.Wydawało się, że ich dzielna postawa zwiększyła jeszczeniezadowolenie maga.- Kto się nam przeciwstawił? - zapytał swych towarzyszy, ignorującMarę.- Młody pan Petcha - nadeszła odpowiedz wypowiedziana zimnym głosem.Z grupymagów odezwał się trzeci głos, bardziej umiarkowany.- Działał na własną rękę, bezpozwolenia swego wodza.Drugi mag, mężczyzna o ostrym wzroku z szopą rudych włosów, które wymykały sięspod brzegów jego kaptura, przesunął wzrok na Marę.- To jeszcze nie jest koniec jego hańby.Mag, który sprawiał wrażenie mediatora, znów zawołał: - Tapek, powiedziałem ci, żepani Mara nie miała nic wspólnego z tym nieposłuszeństwem!Tapek wzruszył ramionami, jakby odpędzał natrętną muchę.- Jako wódz klanu pana Petchy odpowiada ona za zachowanie wszystkich wojsk, któreznajdują się pod jej komendą.Mara uniosła wyżej głowę.Pomyślała z przerażeniem, że magowie mogą decydowaćo jej śmierci, nie okazując jej więcej miłosierdzia niż panu Tasaio Minwanabiemu, któremurozkazali popełnić rytualne samobójstwo.Jej oficerowie zesztywnieli z przerażenia.JedynieKeyoke nie okazał nic po sobie, lecz w jego wzroku pojawiła się twardość, jakiej nikt zżyjących jeszcze u niego nie widział.Hokanu nieświadomie drgnął, jakby chciał postąpić naprzód, lecz Lujan zatrzymał gożelaznym uchwytem.Wszyscy bez wyjątku wstrzymali oddech.Jeśli Wielcy zażądają zgładzenia Mary, niepowstrzyma ich żaden miecz, żadna prośba, żadna siła miłości.Lojalność tysięcy żołnierzy isług, którzy z ochotą oddaliby życie za swą panią, nie zda się na nic.Podczas gdy rudowłosy Tapek przyglądał się Marze z zimną przenikliwością węża,młody mag zapytał:- Czy pan Petcha jeszcze żyje?Lujan natychmiast wysłał posłańca na pole.Mijały minuty.Tapek poruszył sięniecierpliwie, patrząc na posłańca krążącego po scenie zagłady.Chorągiewka sygnałowauniosła się, zakołysała i opadła.Lujan odczytał wiadomość.- Wszyscy atakujący nie żyją.- Ośmielił się podnieść wzrok na Wielkich i dodał: -Pan Petcha stał na czele swego wojska.Jego ciało zmieniło się w proch wraz z innymi.Pierwszy mag krótko skinął głową.-Zagłada tego, który się nam przeciwstawił, jest już wystarczającą karą. -Niech tak będzie - zgodził się trzeci z magów.Mara niemal zasłabła z ulgi, ale Tapek szybko stanął przed nią.Jego gęste brwi, skrytegłęboko w cieniu kaptura, były ściągnięte z niezadowoleniem.Miał jasne oczy, zimne jakgłębiny morza, i gdy się odezwał, w jego głosie brzmiała grozba:- Maro Acoma, dom Petcha już nie istnieje.Jeszcze dzisiaj przed zmierzchem wszyscyczłonkowie tej rodziny zginą.Cała ich posiadłość będzie spalona.Ogień zostanie podłożonytakże na polach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl