Pokrewne
- Strona Główna
- Pohl Frederik Kroniki Heechow
- Forsyth Frederick Piesc Boga tom 1
- Forsyth Frederick Negocjator (3)
- Forsyth Frederick Negocjator (2)
- Christie Agatha Morderstwo w Mezopotamii
- Walka O Polske
- Ludlum.Robert. .Przesylka.z.sal
- Christie Agatha Pani McGinty nie zyje
- Harrison Harry Rebelia w czasie (2)
- Henryk Sienkiewicz potop
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pozycb.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podczas gdy to robił, w głębi uliczki zawarczał silnik traktora.Ciągnik wyłonił się spomiędzy dwóch domów, przetoczył na środek drogi i stanął.Kierowca wyjął kluczyki, upuścił na ziemię i zniknął między domami.Odległość dzieląca tył traktora od ściany wystarczyła, by zmieścił się tam motocykl, lecz żaden samochód nie mógłby wyjechać, chyba żeby usunąć ciągnik.Quinn rozejrzał się.Placyk był otoczony z trzech stron, nie licząc zatarasowanego wyjazdu.Po prawej stały cztery domy, na wprost - mały kamienny kościółek.Po lewej znajdowało się najpewniej centrum kulturalne Castelblanc - niska, jednopiętrowa tawerna kryta dachówką - oraz ścieżka prowadząca do pozostałej części osady, nie położonej bezpośrednio przy drodze; zlepek domów, stodół i podwórek kończył się u boku góry.W drzwiach kościoła pojawiła się nieduża postać bardzo starego księdza, który nie zauważywszy Quinna odwrócił się, żeby zamknąć za sobą drzwi.- Bonjour, mon pere - pogodnie przywitał go Quinn.Sługa boży podskoczył niczym postrzelony królik, bliski paniki spojrzał na Quinna i umknął na drugą stronę, gdzie znikł na ścieżce koło tawerny.Po drodze się przeżegnał.Obecność Quinna zaskoczyłaby każdego z korsykańskich duchownych, gdyż firmowy sklep z odzieżą męska w Marsylii obsłużył go jak należy.Miał na sobie wytłaczane, westernowe buty, jasnobłękitne dżinsy, koszulę w jaskrawo-czerwoną kratę, zamszową kurtkę z frędzlami i wysoki kowbojski kapelusz.Jeśli pragnął wyglądać jak karykatura z parodii westernu, w zupełności mu się to udało.Zabrał kluczyki od samochodu i płócienną torbę, następnie wkroczył do baru.W środku panował mrok.Właściciel tkwił za kontuarem zawzięcie polerując szklanki; a to coś nowego - pomyślał Quinn.Poza tym w pomieszczeniu stały cztery dębowe stoły, przy każdym po cztery krzesła.Tylko jeden stół był zajęty, siedziało przy nim czterech mężczyzn wpatrujących się we własne karty.Quinn podszedł, postawił torbę, lecz nie zdjął kapelusza.Barman uniósł wzrok.- Monsieur?Żadnej ciekawości ani zaskoczenia.Quinn udawał, że niczego nie zauważa; błysnął szerokim uśmiechem.- Kieliszek czerwonego wina, jeśli można - poprosił uprzejmie.Wino pochodziło z miejscowej winnicy, było ostre w smaku, lecz dobre.Quinn sączył je z zadowoleniem.Z zaplecza baru wyszła pulchna żona karczmarza, rozstawiła kilka talerzy z oliwkami, chlebem i serem, ani razu nie spojrzała na Quinna i po krótkiej przemowie męża, wygłoszonej w lokalnym dialekcie, zniknęła w kuchni.Mężczyźni grający w karty także nie raczyli na niego spojrzeć.Quinn zwrócił się do barmana.- Szukam pewnego dżentelmena, który tu mieszka, o ile wiem - powiedział.- Nazywa się Orsini.Czy pan go zna?Barman zerknął na karciarzy, jak gdyby szukał suflera.Nie doczekał się podpowiedzi.- Czy to może monsieur Dominique Orsini? - zapytał wreszcie.Quinn wyglądał na zamyślonego.Zablokowali drogę, więc przyznają, że Orsini istnieje.Z obu powodów chcą, żeby został.Do kiedy? Spojrzał za siebie.Niebo za oknami rozświetlało blade zimowe słońce.Pewnie do zmroku.Quinn zwrócił się przodem do baru i przeciągnął palcem po policzku.- Człowiek z blizną od noża.Dominique Orsini? Barman kiwnął głową.- Może mi pan powiedzieć, gdzie znajdę jego dom?Barman ponownie spojrzał nagląco w stronę czterech graczy, licząc na ich pomoc.Tym razem się doczekał.Jeden z mężczyzn, jedyny spośród nich ubrany w garnitur, podniósł wzrok znak kart i przemówił.- Monsieur Orsini dziś wyjechał, monsieur.Wróci jutro.Jak pan zaczeka, to pan go zobaczy.- Dziękuję, przyjacielu.Jestem szczerze wdzięczny.- Spytał barmana: - Mógłbym wynająć pokój do jutra?Mężczyzna bez słów skinął głową.Dziesięć minut później Quinn miał pokój, który przydzieliła mu żona właściciela, w dalszym ciągu unikając jego wzroku.Gdy wyszła.Quinn dokładnie obejrzał pomieszczenie.Znajdowało się na tyłach domu; z okna widać było podwórze otoczone przez stodoły bez drzwi, kryte wspólnym dachem.Materac na łóżku był źle wypchany i gruzłowaty.lecz dla jego potrzeb w sam raz.Quinn obluzował dwie deski w podłodze z pomocą scyzoryka i ukrył pewien przedmiot z zawartości swej torby.Resztę zostawił do wglądu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Podczas gdy to robił, w głębi uliczki zawarczał silnik traktora.Ciągnik wyłonił się spomiędzy dwóch domów, przetoczył na środek drogi i stanął.Kierowca wyjął kluczyki, upuścił na ziemię i zniknął między domami.Odległość dzieląca tył traktora od ściany wystarczyła, by zmieścił się tam motocykl, lecz żaden samochód nie mógłby wyjechać, chyba żeby usunąć ciągnik.Quinn rozejrzał się.Placyk był otoczony z trzech stron, nie licząc zatarasowanego wyjazdu.Po prawej stały cztery domy, na wprost - mały kamienny kościółek.Po lewej znajdowało się najpewniej centrum kulturalne Castelblanc - niska, jednopiętrowa tawerna kryta dachówką - oraz ścieżka prowadząca do pozostałej części osady, nie położonej bezpośrednio przy drodze; zlepek domów, stodół i podwórek kończył się u boku góry.W drzwiach kościoła pojawiła się nieduża postać bardzo starego księdza, który nie zauważywszy Quinna odwrócił się, żeby zamknąć za sobą drzwi.- Bonjour, mon pere - pogodnie przywitał go Quinn.Sługa boży podskoczył niczym postrzelony królik, bliski paniki spojrzał na Quinna i umknął na drugą stronę, gdzie znikł na ścieżce koło tawerny.Po drodze się przeżegnał.Obecność Quinna zaskoczyłaby każdego z korsykańskich duchownych, gdyż firmowy sklep z odzieżą męska w Marsylii obsłużył go jak należy.Miał na sobie wytłaczane, westernowe buty, jasnobłękitne dżinsy, koszulę w jaskrawo-czerwoną kratę, zamszową kurtkę z frędzlami i wysoki kowbojski kapelusz.Jeśli pragnął wyglądać jak karykatura z parodii westernu, w zupełności mu się to udało.Zabrał kluczyki od samochodu i płócienną torbę, następnie wkroczył do baru.W środku panował mrok.Właściciel tkwił za kontuarem zawzięcie polerując szklanki; a to coś nowego - pomyślał Quinn.Poza tym w pomieszczeniu stały cztery dębowe stoły, przy każdym po cztery krzesła.Tylko jeden stół był zajęty, siedziało przy nim czterech mężczyzn wpatrujących się we własne karty.Quinn podszedł, postawił torbę, lecz nie zdjął kapelusza.Barman uniósł wzrok.- Monsieur?Żadnej ciekawości ani zaskoczenia.Quinn udawał, że niczego nie zauważa; błysnął szerokim uśmiechem.- Kieliszek czerwonego wina, jeśli można - poprosił uprzejmie.Wino pochodziło z miejscowej winnicy, było ostre w smaku, lecz dobre.Quinn sączył je z zadowoleniem.Z zaplecza baru wyszła pulchna żona karczmarza, rozstawiła kilka talerzy z oliwkami, chlebem i serem, ani razu nie spojrzała na Quinna i po krótkiej przemowie męża, wygłoszonej w lokalnym dialekcie, zniknęła w kuchni.Mężczyźni grający w karty także nie raczyli na niego spojrzeć.Quinn zwrócił się do barmana.- Szukam pewnego dżentelmena, który tu mieszka, o ile wiem - powiedział.- Nazywa się Orsini.Czy pan go zna?Barman zerknął na karciarzy, jak gdyby szukał suflera.Nie doczekał się podpowiedzi.- Czy to może monsieur Dominique Orsini? - zapytał wreszcie.Quinn wyglądał na zamyślonego.Zablokowali drogę, więc przyznają, że Orsini istnieje.Z obu powodów chcą, żeby został.Do kiedy? Spojrzał za siebie.Niebo za oknami rozświetlało blade zimowe słońce.Pewnie do zmroku.Quinn zwrócił się przodem do baru i przeciągnął palcem po policzku.- Człowiek z blizną od noża.Dominique Orsini? Barman kiwnął głową.- Może mi pan powiedzieć, gdzie znajdę jego dom?Barman ponownie spojrzał nagląco w stronę czterech graczy, licząc na ich pomoc.Tym razem się doczekał.Jeden z mężczyzn, jedyny spośród nich ubrany w garnitur, podniósł wzrok znak kart i przemówił.- Monsieur Orsini dziś wyjechał, monsieur.Wróci jutro.Jak pan zaczeka, to pan go zobaczy.- Dziękuję, przyjacielu.Jestem szczerze wdzięczny.- Spytał barmana: - Mógłbym wynająć pokój do jutra?Mężczyzna bez słów skinął głową.Dziesięć minut później Quinn miał pokój, który przydzieliła mu żona właściciela, w dalszym ciągu unikając jego wzroku.Gdy wyszła.Quinn dokładnie obejrzał pomieszczenie.Znajdowało się na tyłach domu; z okna widać było podwórze otoczone przez stodoły bez drzwi, kryte wspólnym dachem.Materac na łóżku był źle wypchany i gruzłowaty.lecz dla jego potrzeb w sam raz.Quinn obluzował dwie deski w podłodze z pomocą scyzoryka i ukrył pewien przedmiot z zawartości swej torby.Resztę zostawił do wglądu [ Pobierz całość w formacie PDF ]