Pokrewne
- Strona Główna
- Foster Alan Dean Tran ky ky Czas na potop
- Foster Alan Dean Tran ky ky Misja do Moulokinu
- Foster Alan Dean Przekleci 03 Wojenne lupy
- Foster Alan Dean Przekleci 02 Krzywe zwierciadlo
- Foster Alan Dean Zaginiona Dinotopia
- Koonz Dean R Ziarno Demona
- Dean R. Koonz Ziarno Demona (2)
- Koonz Dean R Tunel strachu
- Psychosis and Spirituality Consolidating the New Paradigm ed by Isabel Clarke 2nd Edn (2010)
- § Gould Judith Piękne i bogate
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- metta16.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W śpiewie nie było nic groznego, a jednak podobnie jak hałasy, które Bryce i Jennysłyszeli w telefonie, dziecięcy czuły głosik, dobiegający z tak niezwykłego miejsca, prze-szywał ich lękiem.Zrobiło się strasznie.Tak, Jezus kocha mnie.Tak, Jezus kocha mnie.Tak, Jezus.Zpiew urwał się gwałtownie. Dzięki Bogu! Max Dunbar westchnął z ulgą, jakby słuchali nie dziecięcego,melodyjnego głosiku, ale nieznośnie fałszującego zawodzenia. Od tego śpiewania ażmnie rwało w dziąsłach!Po kilku sekundach, które minęły w ciszy, Bryce zaczął pochylać się nad dziurą od-pływową zlewu, zaglądać.i Jenny powiedziała, że powinien uważać.i coś wybuchło z czarnej, okrągłej dziury.Rozległy się krzyki, Lisa wrzasnęła, Bryce zatoczył się w tył, przestraszony i zasko-czony.Przeklinał się za brak ostrożności, wyszarpnął rewolwer, skierował lufę na to, cowyskoczyło z otworu.Ale to była tylko woda.Wysoki, pchany wysokim ciśnieniem strumień wyjątkowo brudnej, tłustej wody wy-strzelił pod sufit, opryskując wszystko w kilka sekund.Kilka cuchnących bryzgów spadło Bryce owi na twarz.Ciemne plamy osadu pojawi-ły mu się na gorsie koszuli.165Było to dokładnie to, co mogło wylecieć z przetkanego zlewu: brudna, ciemna woda,nitki ciągnącego się szlamu, pośniadaniowe resztki, które przeleciały przez sito.Gordy sięgnął po rolkę papierowego ręcznika i wszyscy otarli sobie twarze i ubra-nia.Jeszcze się czyścili, niepewni, czy śpiew nie powróci, kiedy Tal Whitman pchnąłdrzwi. Bryce, właśnie był telefon.Generał Copperfield ze swoim oddziałem dojechał doblokady i minął ją kilka minut temu.3ODDZIAA ALARMOWYW kryształowym świetle poranka Snowfield stało czyste i spokojne.Zwieży wiaterekporuszał drzewami.Niebo było bezchmurne.Wychodząc z zajazdu z Bryce em, Frankiem, doktor Paige i kilkoma innymi osobami,Tal zerknął na słońce i przypomniało mu się dzieciństwo w Harlemie.W Kiosku Boazapo drugiej stronie kwartału, w którym mieściło się mieszkanie cioci Becky, miał zwy-czaj kupować sobie landrynki.Uwielbiał cytrynowe.Miały najpiękniejszy odcień żół-cieni, jaki w życiu widział.I dziś, tego poranka, dostrzegł, że słońce ma dokładnie tensam odcień.Na niebie wisiała wysoko przeogromna landryna.Z zadziwiającą mocąprzywróciła widoki, dzwięki i zapachy dzieciństwa.Lisa stanęła obok Tala.Wszyscy zatrzymali się na chodniku i patrzyli w dół wzgórza,czekając na zjawienie się Oddziału Obrony CBW.Nic nie ruszało się na drodze w dole.Stok zalegała cisza.Najwidoczniej oddziałCopperfielda był jeszcze daleko.Czekając w landrynkowym słońcu, Tal zastanawiał się, czy Kiosk Boaza nadal stoi nastarym miejscu.Najprawdopodobniej, jak inne sklepiki, opustoszał, zaśmiecony i znisz-czony.Albo może sprzedają tam gazety, papierosy i słodycze tylko jako przykrywkę dlahandlu narkotykami.W miarę jak dorastał, coraz ostrzej dostrzegał, jak wszystko chyli się ku upadkowi.Miłe dzielnice zamieniały się w nędzne dzielnice; nędzne dzielnice rozpadały się; rozpa-dające się dzielnice stawały się slumsami.Porządek ustępował chaosowi.W dzisiejszychczasach to rzecz powszednia.Z każdym rokiem więcej zabójstw.Coraz większe nad-używanie narkotyków.Więcej napadów, gwałtów, włamań.Tala od pesymizmu ratowa-ło jedynie gorące przekonanie, iż dobrzy ludzie tacy ludzie jak Bryce, Frank i JennyPaige, tacy ludzie jak ciocia Becky zdołają zatamować falę upadku, a może nawet za-wrócić ją niekiedy.Ale ta wiara w moc i odpowiedzialne postępowanie dobrych ludzi narażona była naciężką próbę tu, w Snowfield.Tutaj zło wydawało się niezwyciężone. Słuchajcie! krzyknął Gordy Brogan. Słyszę silniki.Tal spojrzał na Bryce a.167 Myślałem, że nie należy się ich spodziewać aż do południa.Są trzy godziny przedczasem. Południe to był termin ostateczny powiedział Bryce. Copperfield chciał zja-wić się tu jak najwcześniej.Wygląda na twardego szefa, na faceta, który zwykle wydo-bywa z ludzi to, czego chce. Tak jak ty, no nie?Bryce spojrzał na niego spod śpiących, opadających powiek. Ja? Twardy? Coś ty, jestem jak kot na zapiecku.Tal błysnął zębami w uśmiechu. Uhm, ale jak pantera też. Są, są!W dole Skyline Road zjawił się duży pojazd, a warkot ciężko pracującego silnikawzrósł.W Cywilnym Oddziale Obrony CBW były trzy pojazdy.Jenny obserwowała je, kiedyz wolna pełzły po długim stoku do Zajazdu Na Wzgórzu.Konwój otwierał połyskujący biały samochód mieszkalny, długi na trzydzieści sześćstóp behemot, poddany pewnym modyfikacjom.Nie miał okien, a jedyne wejście znaj-dowało się z tyłu.Wygięta, zachodząca na boki przednia szyba była bardzo ciemna, także nie widziało się wnętrza kabiny, i wyglądała na wykonaną z dużo grubszego szkłaniż w zwykłych samochodach mieszkalnych.Samochód nie miał żadnych oznak iden-tyfikacyjnych, nazwy wiążącej się z zastosowaniem, śladów przynależności do armii.Tablice rejestracyjne były typowe dla Kalifornii.Widocznie anonimowość podczastransportu stanowiła część programu Copperfielda.Za pierwszym samochodem mieszkalnym jechał drugi.Konwój zamykała nie ozna-czona ciężarówka, ciągnąca trzydziestostopową, szarą, zwykłą naczepę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.W śpiewie nie było nic groznego, a jednak podobnie jak hałasy, które Bryce i Jennysłyszeli w telefonie, dziecięcy czuły głosik, dobiegający z tak niezwykłego miejsca, prze-szywał ich lękiem.Zrobiło się strasznie.Tak, Jezus kocha mnie.Tak, Jezus kocha mnie.Tak, Jezus.Zpiew urwał się gwałtownie. Dzięki Bogu! Max Dunbar westchnął z ulgą, jakby słuchali nie dziecięcego,melodyjnego głosiku, ale nieznośnie fałszującego zawodzenia. Od tego śpiewania ażmnie rwało w dziąsłach!Po kilku sekundach, które minęły w ciszy, Bryce zaczął pochylać się nad dziurą od-pływową zlewu, zaglądać.i Jenny powiedziała, że powinien uważać.i coś wybuchło z czarnej, okrągłej dziury.Rozległy się krzyki, Lisa wrzasnęła, Bryce zatoczył się w tył, przestraszony i zasko-czony.Przeklinał się za brak ostrożności, wyszarpnął rewolwer, skierował lufę na to, cowyskoczyło z otworu.Ale to była tylko woda.Wysoki, pchany wysokim ciśnieniem strumień wyjątkowo brudnej, tłustej wody wy-strzelił pod sufit, opryskując wszystko w kilka sekund.Kilka cuchnących bryzgów spadło Bryce owi na twarz.Ciemne plamy osadu pojawi-ły mu się na gorsie koszuli.165Było to dokładnie to, co mogło wylecieć z przetkanego zlewu: brudna, ciemna woda,nitki ciągnącego się szlamu, pośniadaniowe resztki, które przeleciały przez sito.Gordy sięgnął po rolkę papierowego ręcznika i wszyscy otarli sobie twarze i ubra-nia.Jeszcze się czyścili, niepewni, czy śpiew nie powróci, kiedy Tal Whitman pchnąłdrzwi. Bryce, właśnie był telefon.Generał Copperfield ze swoim oddziałem dojechał doblokady i minął ją kilka minut temu.3ODDZIAA ALARMOWYW kryształowym świetle poranka Snowfield stało czyste i spokojne.Zwieży wiaterekporuszał drzewami.Niebo było bezchmurne.Wychodząc z zajazdu z Bryce em, Frankiem, doktor Paige i kilkoma innymi osobami,Tal zerknął na słońce i przypomniało mu się dzieciństwo w Harlemie.W Kiosku Boazapo drugiej stronie kwartału, w którym mieściło się mieszkanie cioci Becky, miał zwy-czaj kupować sobie landrynki.Uwielbiał cytrynowe.Miały najpiękniejszy odcień żół-cieni, jaki w życiu widział.I dziś, tego poranka, dostrzegł, że słońce ma dokładnie tensam odcień.Na niebie wisiała wysoko przeogromna landryna.Z zadziwiającą mocąprzywróciła widoki, dzwięki i zapachy dzieciństwa.Lisa stanęła obok Tala.Wszyscy zatrzymali się na chodniku i patrzyli w dół wzgórza,czekając na zjawienie się Oddziału Obrony CBW.Nic nie ruszało się na drodze w dole.Stok zalegała cisza.Najwidoczniej oddziałCopperfielda był jeszcze daleko.Czekając w landrynkowym słońcu, Tal zastanawiał się, czy Kiosk Boaza nadal stoi nastarym miejscu.Najprawdopodobniej, jak inne sklepiki, opustoszał, zaśmiecony i znisz-czony.Albo może sprzedają tam gazety, papierosy i słodycze tylko jako przykrywkę dlahandlu narkotykami.W miarę jak dorastał, coraz ostrzej dostrzegał, jak wszystko chyli się ku upadkowi.Miłe dzielnice zamieniały się w nędzne dzielnice; nędzne dzielnice rozpadały się; rozpa-dające się dzielnice stawały się slumsami.Porządek ustępował chaosowi.W dzisiejszychczasach to rzecz powszednia.Z każdym rokiem więcej zabójstw.Coraz większe nad-używanie narkotyków.Więcej napadów, gwałtów, włamań.Tala od pesymizmu ratowa-ło jedynie gorące przekonanie, iż dobrzy ludzie tacy ludzie jak Bryce, Frank i JennyPaige, tacy ludzie jak ciocia Becky zdołają zatamować falę upadku, a może nawet za-wrócić ją niekiedy.Ale ta wiara w moc i odpowiedzialne postępowanie dobrych ludzi narażona była naciężką próbę tu, w Snowfield.Tutaj zło wydawało się niezwyciężone. Słuchajcie! krzyknął Gordy Brogan. Słyszę silniki.Tal spojrzał na Bryce a.167 Myślałem, że nie należy się ich spodziewać aż do południa.Są trzy godziny przedczasem. Południe to był termin ostateczny powiedział Bryce. Copperfield chciał zja-wić się tu jak najwcześniej.Wygląda na twardego szefa, na faceta, który zwykle wydo-bywa z ludzi to, czego chce. Tak jak ty, no nie?Bryce spojrzał na niego spod śpiących, opadających powiek. Ja? Twardy? Coś ty, jestem jak kot na zapiecku.Tal błysnął zębami w uśmiechu. Uhm, ale jak pantera też. Są, są!W dole Skyline Road zjawił się duży pojazd, a warkot ciężko pracującego silnikawzrósł.W Cywilnym Oddziale Obrony CBW były trzy pojazdy.Jenny obserwowała je, kiedyz wolna pełzły po długim stoku do Zajazdu Na Wzgórzu.Konwój otwierał połyskujący biały samochód mieszkalny, długi na trzydzieści sześćstóp behemot, poddany pewnym modyfikacjom.Nie miał okien, a jedyne wejście znaj-dowało się z tyłu.Wygięta, zachodząca na boki przednia szyba była bardzo ciemna, także nie widziało się wnętrza kabiny, i wyglądała na wykonaną z dużo grubszego szkłaniż w zwykłych samochodach mieszkalnych.Samochód nie miał żadnych oznak iden-tyfikacyjnych, nazwy wiążącej się z zastosowaniem, śladów przynależności do armii.Tablice rejestracyjne były typowe dla Kalifornii.Widocznie anonimowość podczastransportu stanowiła część programu Copperfielda.Za pierwszym samochodem mieszkalnym jechał drugi.Konwój zamykała nie ozna-czona ciężarówka, ciągnąca trzydziestostopową, szarą, zwykłą naczepę [ Pobierz całość w formacie PDF ]